Krótkie wersety czytane w wigilię Zesłania Ducha Świętego wiele mówią o tym, dlaczego tak trudno chrześcijanom żyć tajemnicą Pięćdziesiątnicy. Oto Jezus ogłasza: „Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije”. Co my wiemy o naszych pragnieniach? Do czego tęskni nasze serce? Pragnienia są barometrem wiary. Jeśli karmimy się słowem Boga i budzi się w nas tęsknota do życia ewangelicznego, jeśli pragniemy więzi z Jezusem i chcemy kochać jak On, rodzi się wiara tętniąca życiem. Wystarczy jednak zajrzeć do kościołów, by zobaczyć ludzi, którzy są jak martwi. Choć pielęgnują obrzędy, żyją w rytmie wyznaczanym kolejnymi nabożeństwami, dawno przestali odczuwać pragnienie, o ile kiedykolwiek ono się w nich obudziło. Czego szukają? Czy spotkali Boga żywego i zbawiającego? Chrześcijanin, który nie pragnie czegoś więcej, nie pragnie piękna Ewangelii, nie szuka głębokiego sensu swojego życia na ziemi, jest martwy. A przecież zostaliśmy powołani do tego, by być piewcami życia!
Aby przyjść do Jezusa i przyjąć od Niego życie, którego symbolem jest woda, trzeba najpierw zaufać, że w Nim wszystkie nasze pragnienia zostaną zaspokojone. Trzeba zaufać miłości, a to nie jest łatwe, bo każdy z nas nosi w sobie takie doświadczenia, które powodują, że zamykamy się na miłość, boimy się zaryzykować, nie chcemy rozczarowań. Nie jest łatwo uwierzyć, że jest Ktoś, kto nigdy nie zawiedzie, kto jest wierny, kto zna prawdę o nas i kocha bezwarunkowo. Aby żyć, potrzebujemy wody. Aby ugasić pragnienie, potrzebujemy otwarcia. Gdy wołamy o Ducha Świętego, prosimy właśnie o to, by Pan uleczył nasze serca i otworzył je na miłość. Tylko On ma taką moc.
To wystarczy? Pytamy nieufni, przyzwyczajeni do myślenia, że na wszystko w życiu trzeba sobie zapracować, również na miłość. Tymczasem, paradoksalnie to, co najbardziej wartościowe, jest dawane całkowicie bezinteresownie. Miłość, jeśli jest prawdziwa, to dar, na który niczym nie da się zasłużyć. Nie ma takiej waluty, która zagwarantowałaby obdarowanie miłością. Buchalteria wypełnianych skrupulatnie przykazań i pobożnych praktyk okazuje się całkowicie bezużyteczna tam, gdzie stawką jest miłość. Uczymy się tego w Kościele doświadczanym upadkami wielu autorytetów; ludzi, którzy byli przekonani, że własnymi siłami mogą zdobyć świat.
W drugiej części Jan wyjaśnia, dlaczego Duch Święty nie był jeszcze wówczas dany uczniom Jezusa. „Jezus nie został jeszcze uwielbiony” – czytamy. Wszystko dopiero miało się wydarzyć: krzyż i śmierć, i zmartwychwstanie. Uczniowie jeszcze nie rozumieli, jakie znaczenie ma Pan w ich życiu i choć dzielili z Nim codzienność, jeszcze nie wiedzieli, że jest najważniejszy. Towarzyszyli Mu na Jego ziemskich drogach, ale dopiero gdy wstąpił do nieba, zaczęli Go wielbić. Byli gotowi na Pięćdziesiątnicę, gdy doświadczyli, że mimo szczerych pragnień, mimo tęsknoty do szczęścia, które nie przemija, ich miłość jest wciąż niewystarczająca, a serca ciągle za małe.
Uwielbiać Jezusa to uznać, że z Nim możemy wszystko, że dzięki Niemu nasze życie ma sens. Uwielbienie rodzi się w człowieku, dla którego Pan jest najważniejszy. Być człowiekiem Pięćdziesiątnicy to nie ustawać w pokornym uwielbieniu i pozwalać Bogu, by wypełniał serce Sobą aż po brzegi. Człowiek Pięćdziesiątnicy promienieje szczęściem, bo został obdarowany miłością, która leczy rany, rozgrzewa serca, szuka zabłąkanych, napełnia odwagą głoszenia i radością życia w Panu. Takie doświadczenie mocy Ducha Świętego jest dostępne dla każdego – wystarczy przyjść do Jezusa i zaufać, że strumienie wody płynące z Jego wnętrza dają życie. Wówczas naprawdę nie będą potrzebne strategie, programy, wyznaczanie priorytetów ewangelizacji, bo chrześcijaństwo jest tam, gdzie jest radość, gdzie promieniuje miłość.