Rywalizacja pełni ważną rolę w naszym społeczeństwie, choć czasem odbieramy ją wyłącznie negatywnie. Możemy rywalizować sami ze sobą, gdy mobilizujemy się do działania i chcemy, by jakaś czynność wyszła nam lepiej niż ostatnim razem (niezależnie od tego, czy jest to praca zawodowa, pieczenie sernika czy uprawianie warzyw). Rywalizacja z innymi jest dla nas również punktem odniesienia – dzięki temu widzimy, jak nam idzie, w czym jesteśmy dobrzy i potencjalnie możemy komuś pomóc. Jeśli moje kwiatki kwitną ładniej niż w ogródku sąsiadki, to prawdopodobnie robię coś lepiej i nie muszę temu przez skromność zaprzeczać.
Problem zaczyna się wtedy, gdy do tej rywalizacji dokładam zazdrość albo brak wsparcia okazywanego innym („powiem jej, co powinna sobie w tym ogródku posadzić, mimo że nie pyta mnie o zdanie”). Zdrowa rywalizacja sprawia, że chcemy coś robić lepiej dla siebie, dla innych; przyjmujemy, że dla wszystkich starczy miejsca i każdy z nas działa na swój sposób, w zgodzie ze swoimi wartościami. Gdy rywalizacja staje się niezdrowa, to działamy z przekonaniem, że zasoby w świecie są ograniczone i jest tylko jeden sposób robienia danej rzeczy, a zwycięzca może być jeden. Czyli jeśli ja mam zostać doceniona, to ty musisz przegrać.
Która z nas jest najbardziej zmęczona?
Rywalizacja może pojawić się właściwie w każdym obszarze, choć niektóre są bardziej subtelne: mogą to być sukcesy dzieci, również tych dorosłych, wielkość rodziny zbierającej się w czasie świąt, częstotliwość odwiedzania się rodziny, fakt, kto lepiej gotuje, posprząta, kto jest lepszą babcią, matką albo ma trudniejszą pracę. Często są to tematy związane z wysiłkiem i zmęczeniem, raczej nie chwalimy się tym, ile udało nam się pospać danego dnia, jak bardzo lubimy swoją pracę czy jakie sprawiamy sobie przyjemności. Częściej porównujemy natomiast swój poziom zmęczenia, startując w nieformalnych zawodach „kto jest najbardziej zapracowany i zajęty”.
Dr Agata Stanisz z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM zbadała ponad 100 polskich rodzin i wyniki swojej pracy opublikowała w książce Rodzina. Made in Poland. Wspomina w niej o tzw. teorii „antysiostrzeństwa”. Według jej obserwacji strefa domowa, a zwłaszcza macierzyństwo, to często pole zaciętej kobiecej rywalizacji. Szczególnie silne spięcia występują w rodzinach wielopokoleniowych między kobietami pochodzącymi z różnych domów. Napięcia między matkami i córkami są często łagodzone przez miłość i zażyłość, ale tych elementów brakuje w relacjach między synowymi a teściowymi lub między bratowymi. Zdarza się, że rywalizujemy mniej lub bardziej otwarcie, czasami może dziać się to „chłodno, sztywno, ale z bukietem w ręku”, czyli z pozorną przyjacielskością. Ponieważ męska rywalizacja jest bardziej otwarta i powszechnie akceptowana, zdarza się, że kobiety robią to na swój sposób, często „w białych rękawiczkach”.
Skąd to się bierze?
Rywalizacja nie jest wrodzoną cechą, wiele badań dowodzi, iż jest nabyta poprzez modelowanie, przekazy społeczne i postawy. Ludzie rywalizują, bo czują się wtedy lepsi, chcą czuć się ważni lub nie są tacy, jakimi chcieliby być, nie akceptują siebie i porównując się, dokonują pewnej kompensacji.
Włoski badacz C.A. de Maja przyjrzał się różnym grupom i ich skłonnościom do rywalizacji w zależności od okresu rozwojowego. Wyniki pokazały, że dzieci i młodzież przejawiają zdecydowanie więcej zachowań współpracujących niż rywalizacyjnych. Zachowania rywalizacyjne pojawiają się częściej z wiekiem, co jest związane z socjalizacją. Mówiąc o kobiecej rywalizacji, warto wspomnieć o relacji między matką a córką, która jest kluczowa dla kobiecych relacji również w dorosłym życiu. Jeśli matka z jakiegoś powodu nie okazuje swojej córce wsparcia i miłości, dziewczynka kieruje te uczucia bardziej ku ojcu. Staje się wówczas emocjonalną rywalką matki. W dorosłym życiu w relacjach z innymi kobietami może to zaowocować podświadomą wrogością i faworyzowaniem mężczyzn. W środowisku zawodowym kobieta szef często przywołuje skojarzenia z autorytetem macierzyńskim i nieograniczoną, despotyczną władzą. Panie często dużo trudniej akceptują kobietę szefa, wolą przełożonego mężczyznę. Jednocześnie kobietom kierującym zespołami jest trudniej znaleźć równowagę w swoich oczach i oczach podwładnych: są krytykowane zarówno za bycie zbyt pobłażliwymi, emocjonalnymi i „miękkimi”, jak i rządzenie twardą ręką.
Drobne przytyki do matki Polki
Krytykowanie może być bardzo subtelne, bywa, że są to uwagi: „teraz jesteś zmęczona? Poczekaj, aż będziesz mieć trzecie dziecko/wnuki/pięćdziesiąt lat”. Oczywiście czasami mówimy to w żartach, ale często jest tam również taka nuta porównywania się, uznawania czyjegoś zmęczenia za większe i bardziej uzasadnione. Zdarza się też często „obmawianie w dobrej wierze” pod płaszczykiem martwienia się o kogoś.
Rywalizacyjne jest też krytykowanie innego sposobu życia – zwłaszcza jeśli ktoś wychodzi poza przyjęte przez nas zasady: np. nie jest skromny, co jest dla nas wartością, tylko chwali się swoimi sukcesami, lub nie jest taki jak my i dokonał innych wyborów życiowych – mniej pracuje, nie stresuje go bałagan w domu albo opinia innych, akceptuje swoje zmarszczki czy kilka kilogramów nadwagi. Krytykując tego, kto wychodzi poza przyjęte przez nas normy, chcemy utrzymać standardy, którymi sami się kierujemy: bycia dobrą matką, żoną, pracownicą.
W kulturze „matki Polki”, gdzie często macierzyństwo jest dowodem „prawdziwej kobiecości”, gdy kobiety stają się matkami, paradoksalnie spotykają się z jeszcze większą zazdrością i krytyką. Pouczanie, jak być dobrą matką, i porównywanie wylewa się ze wszystkich stron. Najlepiej być świetną w pracy, ugotować dzieciom i mężowi zdrowy obiad i dobrze wyglądać, by nie zgnuśnieć. Jeśli ktoś nie dosięga do tych standardów, to niewystarczająco się stara, bo przecież „wszystko jest kwestią organizacji”.
Jest to związane z kulturą patriarchalną, w której kobiety są edukowane, atmosferą rywalizacji – często w rozumieniu rywalizacji o mężczyzn („musisz dobrze wyglądać, bo mąż będzie się oglądał za innymi”).
Zazdrość i co zamiast niej?
Rywalizacja często łączy się z zazdrością. Gdy ją odczuwamy, ciekawe może być przyjrzenie się, co ta zazdrość mówi o mnie. Czego zazdroszczę innym? Jeśli są to na przykład relacje z innymi, to co mogę zrobić, aby wzmocnić ważne dla mnie związki z rodziną i przyjaciółmi? Jeśli to piękne życie, które obserwuję w mediach społecznościowych, wycieczki i zadowolone rodziny, to czy przypadkiem nie jest tak, że widzę tylko scenę, a nie widzę kulisów – smutku i wysiłku – którymi przecież niewiele osób chce się tak łatwo dzielić publicznie. Jeśli są to jakieś wyjątkowe sukcesy, to pytanie, czy sami bylibyśmy gotowi włożyć tyle samo wysiłku w takie starania, czy jesteśmy zazdrośni tylko o efekty? Zagranie sonaty Mozarta na pianinie na emeryturze wygląda imponująco, ale czy bylibyśmy gotowi żmudnie ćwiczyć każdego dnia przez kilkanaście miesięcy? Zdjęcie przed dietą i po wprawia w zdumienie, ale czy chcemy zmieniać nasze przyzwyczajenia? Czy zamiast tego nie możemy po prostu uznać czyjegoś wysiłku i zachwycić się, jak zdyscyplinowana jest to osoba? A może, owszem, nauczymy się czegoś z tej przepracowanej zazdrości i wprowadzimy więcej dyscypliny w ważnym dla nas obszarze?
Zamiast krytyki, porównywania się i zazdrości warto pielęgnować empatię i brak oceny, a także stawanie w obronie kobiet, które są niesłusznie krytykowane lub oceniane według surowszych kryteriów niż mężczyźni. „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet”, powiedziała kiedyś Madeleine Albright. Często kobiety mówią: „A mnie nikt nie pomógł”. Skoro my nie dostaliśmy wsparcia, to zawsze możemy przerwać ten efekt i zacząć inaczej, samej dając wsparcie. Zawsze można pomóc w ten sposób innej kobiecie.