Logo Przewdonik Katolicki

Kto zobaczy twoją twarz, żołnierzu?

Agnieszka Kostuch
fot. Diy13/GettyImages

Kilka lat po opublikowaniu polskojęzycznego wydania Wierszy z wojny Borysa Humeniuka jego teksty stają się jeszcze bardziej potrzebnym świadectwem. Pokazują prawdziwą twarz wojny w Donbasie.

Borys Humeniuk swoimi Wierszami z wojny (2016) zawiesił wysoko poprzeczkę. Najpierw przed sobą samym, później przed nami, jego czytelnikami. Podczas lektury tych tekstów towarzyszyło mi poczucie, że kiedyś już słyszałam ten gniewny ton kogoś, kto nie zgadza się na kłamstwa, również w samej poezji (sic!). Kto odziera rzeczywistość z tanich pocieszeń i rzuca nam jej białe kości. Odziera poezję z błyskotliwych metafor, pięknych epitetów i lirycznych scen, pokazując za to jej nagi szkielet sensu. Po II wojnie światowej podobną postawę wobec świata i słowa przyjął Tadeusz Różewicz. Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze doświadczę podobnych uczuć przy lekturze czyichś wierszy, jakich doświadczyłam przy pierwszych przeczytanych wierszach Różewicza. A jednak. W tekstach Humeniuka nie słychać żadnych fałszywych nut, na które tak bardzo wyczulił mnie właśnie Różewicz. Autor nazywa rzeczy po imieniu, na czele z wojną. Ale to, co najbardziej mnie zaskoczyło, to jego niezwykłe odczytanie poezji. I właśnie na tej kwestii chciałabym najbardziej się skupić w swojej recenzji.
Kiedy zobaczy się na tylnej okładce książki fotografię postawnego mężczyzny w stroju khaki, w kuloodpornej kamizelce, z karabinem w ręku, którego spojrzenie zakrywa daszek czapki, samonarzucającym się pytaniem jest: ten facet pisze wiersze? A kiedy w dodatku doczyta się we wstępie autorstwa tłumaczki jego wierszy Anety Kamińskiej, że pisał je podczas wojny w Donbasie i wrzucał na Facebooka, można popaść w jeszcze większą konsternację. Dopiero lektura samych wierszy rozwiewa wszelkie wątpliwości o zasadność powołania ich do życia: primo – przez żołnierza, secundo – w trakcie działań wojennych. Już w pierwszym wierszu autor wychodzi naprzeciw tym wątpliwościom, pisząc:

Żadnego snu przez całą wojnę
Chciało się napisać z patosem zarymować
Ale kto ci uwierzy żołnierzu
Jeśli do rymu z patosem
Będziesz mówić o wojnie
(***[Żadnego snu…])


Dlatego buduje swoje wiersze bardzo oszczędnie, używając środków stylistycznych. Chciałoby się użyć porównania, że ociosuje je, jak rzeźbiarz przy pomocy prostych narzędzi ociosuje kawał drewna. Cechą najbardziej wyrazistą tych tekstów jest ich naturalizm. Do jego osiągnięcia zaprzęga wyrazy dźwiękonaśladowcze: „Do rymu pracują automaty karabiny i granatniki: /Tututuuuu tatataaaach bach!” (***[Żadnego snu…]). Wprowadza dialogi, okraszone wulgaryzmami, opisy drastycznych scen, jak ta:

To takie dziwne kiedy z nieba
Prosto pod twoje nogi
Spada czyjś palec
Czyjeś ucho
[…] kawałki ludzkiego ciała
Które spadają ci pod nogi prosto z nieba
Z którymi po prostu nie wiesz co robić –
Przecież nie będziesz kopać grobu dla jednego
Oderwanego przez wybuch albo mewy palca
Tym bardziej że nie wiesz – czyj on jest
(***[Te mewy nad polem walki…])


Pytanie o zasadność istnienia poezji w wojennej rzeczywistości Humeniuk stawia sam w pierwszym wierszu i sam na nie odpowiada: „Nie ma poezji kiedy jeden ginie drugi zabija / Nie ma patosu w przestrzelonej głowie” (***[Żadnego snu…]). Ale jest to odpowiedź będąca bardziej prowokacją wobec czytelnika niż odpowiedzią faktyczną. Ta właściwa pada w innym przejmującym utworze, w którym autor użył pięknej personifikacji wierszy jako wszystkowidzących duchów-towarzyszy:

Czterdzieści dni nie pisały się wiersze
Położyły się do grobu
Odeszły ode mnie
Odkąd 23 listopada
Zginął w Piaskach żołnierz Batalionu OUN
Andrij Jurha
[…]
Wiersze całe czterdzieści dni siedziały w okopach
Zacisnęły zęby i milcząc odstrzeliwały się
Wiersze nie chciały z nikim rozmawiać
O czym mówić?
O śmierci?
[…]
Wiersze widziały jak umierały drzewa
[…]
Wiersze widziały jak umierały zwierzęta
Jak ranne koty i psy
Wlokły po drogach swoje kiszki
Jakoś tak rutynowo wlokły bez pośpiechu
I wiersze nie wiedziały co uczynić:
Dobić je z żalu żeby się nie męczyły
Czy z żalu ich nie dobijać
[…]
Wiersze widziały jak ginęli ludzie
Wiersze wsadzały do uszu łuski od nabojów
Żeby nie słyszeć ich charczenia ich jęku
Wiersze powykłuwały sobie oczy
Aby codziennie nie patrzeć na martwych ludzi
[…]
Wiersze były tam gdzie nie ma miejsca dla wierszy
Wiersze widziały wszystko
(***[Czterdzieści dni…])


W jednej z końcowych miniatur prozatorskich jeszcze bardziej przybliża nam swoje rozumienie poezji – tej, na której jemu zależy, tej, dla której miejsce jest również w okopach:
„Poezja nie ma żadnego związku z literaturą. Poezja i literatura w ogóle nie mają nic wspólnego, jeśli pogrzebać głęboko. Nie rozumie pani? No, to tak samo, jak ktoś Biblię nazwał książką”. (***[–Czy trudno nauczyć się pisać wiersze?]). Mocne, prawda? Pobrzmiewa bluźnierstwem wobec literaturoznawstwa? A jednak pojęcie poezji, jakie to stwierdzenie skrywa, mnie też jest bliskie. Z perspektywy wyznawcy judaizmu i chrześcijanina Stary Testament jest boskim objawieniem prawdy, przekazanym ludziom za pośrednictwem proroków. Analogicznie rzecz odnosząc do poezji, według Humeniuka byłaby ona przekazaniem prawdy przez poetę.
I tu dochodzimy do clou Wierszy z wojny. Mają one odsłaniać nagą prawdę o wojnie w Donbasie i wojnie w ogóle. Są świadectwem, które burzy święty spokój m.in. polskiego sąsiada. Po jednym z tekstów, w którym Humeniuk opisuje zabicie podczas zwiadu separatysty, ciałem którego następnie musiał się ogrzewać, tekstu opatrzonego datą „1.07.2015 r.”, zadałam sobie pytanie: co ja mogłam robić tego dnia? Krzątać się po domu? Jechać z dziećmi na wakacje do rodziny? Wszak to był początek lata, koniec roku szkolnego. Cokolwiek tego dnia robiłam i gdziekolwiek byłam, był to jeden ze zwyczajnych dni. Echo walk na Ukrainie nie zakłóciło jego normalnego rytmu. Te walki nie miały twarzy konkretnego, bliskiego mi człowieka. Dopiero dzięki Wierszom z wojny Borysa Humeniuka ją otrzymały. I za nią dziękuję autorowi.
„Codziennie widzimy jej twarz, jej wypatroszone wnętrzności, jej oderwane ręce, jej odcięte nogi, porozrzucane gdzie się da […] tylko imienia nie znamy. Nazywamy wojną. Pierwszym słowem, które przychodzi na myśl.
Ale to nie jest wojna. Na wojnę nie reaguje. Do wojny nawet nie jest podobna. To coś innego. Bez imienia. Nietutejszego. Zaświatowego. Przeraźliwego i urzekającego. Nikt dokładnie nie wie co”. (***[Nie znamy nazwy tego zbiornika…])

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki