Logo Przewdonik Katolicki

Przejście Ukraińców przez Morze Czerwone

Jacek Borkowicz
Czwarty dzień agresji Rosji na Ukrainę. Kobieta ucieka przed wojną z Kramatorska, miasta położonego na wschodzie kraju, fot. Andriy Andriyenko, APTOPI/EAST NEWS

W ciągu jednego dnia ważnych informacji napływa zbyt wiele, aby nadążyć je notować, a cóż dopiero komentować dla tygodnika. Skoncentrujmy się zatem na pytaniu: co takiego dzieje się wokół nas?

Po pierwsze: Rosja okazała się nie być tą legendarną, niepokonaną w boju Rosją, jaką przedstawia się nam od zawsze i o jakiej z respektem mówił dotąd cały świat. Obrazy czołgów, które ugrzęzły w błocie, żołnierzy włamujących się do sklepów i wynoszących stamtąd torby pełne żywności, bo własnej nie dowiozło im zaopatrzenie, wreszcie jeńców pojmanych przez stronę ukraińską, młodziutkich, zastrachanych i niewiedzących, o co chodzi, chłopaków – już na zawsze pozostaną w naszej pamięci. Tak nie wyglądają potencjalni zdobywcy świata.
Ale ta sama armia, nawet taka, jaką realnie jest, nadal stanowi jedną z najpotężniejszych armii naszego globu. I w tej chwili najgroźniejszą, zważywszy chociażby że Władimir Putin straszy nas bronią nuklearną.
Nie to jest jednak sprawą decydującą. Słabość czy siła armii to zawsze pojęcia względne, bo uwarunkowane stopniem kontrakcji ze strony przeciwnika. Rosjanie okazali się nie tak silni, jak o nich mówiono – bo napotkali stanowczy opór Ukraińców, ludzi broniących swojej ziemi. Ich walka budzi podziw świata, nawet tam, gdzie dotąd na wspomnienie o ukraińskiej państwowości z lekceważeniem wzruszano ramionami. Ukraińska determinacja, powszechna gotowość czynnego przetrwania tego, co najgorsze, to teraz najlepsza z możliwych legitymizacja ukraińskiej niepodległości oraz integralności państwowej.

Zaraźliwa odwaga
Rosja okazała się słabsza, niż myśleliśmy… ale który to już raz? Ostatnim razem był Afganistan, wcześniej pola pod Radzyminem. Po drodze, to prawda, wielkie, niepowtarzalne zwycięstwo nad  machiną Hitlera. Ale wielkość Rosji w tamtej Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej mierzona jest liczbą zabitych rosyjskich żołnierzy, nie poziomem uzbrojenia oraz wyszkolenia rosyjskiej armii. Gdyby nie pomoc USA, gdyby nie amerykańska broń, Rosjanie nie mieliby na czym wjechać do Berlina. I nic by tu nie pomogła krwawa ofiara setek tysięcy sołdatów.
O tym wszystkim niby zawsze było wiadomo, ale woleliśmy o tym zapomnieć. Afganistan? Kiedy to było? Już mało kto pamięta. Za to wszyscy dobrze pamiętamy mdłe uczucie lęku, jaki wzbudzały w nas kolejne, harde oświadczenia Putina. Żebyście tylko za bardzo nie podskakiwali, bo przecież sami wiecie, gdzie stoją nasze wyrzutnie, nasze czołgi.
Teraz ten lęk pryska jak mydlana bańka. Kto jeszcze dwa tygodnie temu mógł przypuszczać, że Niemcy, dotąd uparcie odmawiający wszelkiej, nawet pośredniej pomocy militarnej dla Ukrainy, teraz staną w czołówce proukraińskiej koalicji? Kto wyobrażał sobie, że Bruksela uchwali blokadę kont rosyjskich banków? I to mimo groźby odpalenia Iskanderów? Na naszych oczach walą się w proch zastarzałe lęki i uprzedzenia.
Ale to nie wyszło z nas samych. Gdyby Kijów padł pierwszego dnia inwazji, tak jak tego oczekiwał Putin, świat znowu ograniczyłby się do rytualnych potępień. To Ukraińcy nas ośmielili. Bo odwaga, podobnie jak strach, bywa zaraźliwa. Dotąd ze strachem tylko patrzyliśmy, jak Ukraińcy wkraczają między rozstępujące się fale Morza Czerwonego. Teraz uwierzyliśmy, że może im się udać przejść.

Putin przegrywa
Skoro nawet ludzie małej wiary zaczynają odzyskiwać nadzieję, że Europa wcale nie musi kroczyć pod dyktando satrapy z Kremla, cóż powiedzieć o samopoczuciu samego Putina? Chyba żadne z nas nie chciałoby być w tej chwili w jego skórze.
Trzeciego dnia wojny ukraińska minister do spraw reintegracji terytoriów okupowanych zaapelowała do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, by ten zebrał z bitewnych pól ciała czterech tysięcy poległych rosyjskich żołnierzy. Bo ich dowódcy nie kwapią się do zabezpieczenia i wywozu do Rosji trupów własnych szeregowców. Moskwa próbuje izolować obywateli od niezależnych wiadomości, wmawiając Rosjanom, że walki pod Kijowem prowadzone są z minimalnymi stratami. Ale co będzie, kiedy rosyjskie matki upomną się o swoich synów? Kiedy w końcu oni zaczną wracać – w zalutowanych trumnach?
Przez całe lata Putin uchodził za mistrza politycznej rozgrywki. Cierpliwie, rok po roku odkrawał kawałek europejskiej pieczeni, biorąc nas na przetrzymanie. I nagle tę cierpliwość, ten swój naczelny atut, utracił. Czy to szaleństwo człowieka, któremu przewrócił w głowie trzydziestoletni ciąg powodzeń, czy też raczej degrengolada starzejącego się umysłu? Tego nie wiemy i nie to jest w tej chwili istotne. Ważne, że widzimy, jak przegrywa, i chyba on sam również to dostrzega.
W tym leży też niebezpieczeństwo. Przegrywający Putin może poważyć się na nieobliczalne decyzje. Ale ta świadomość nie paraliżuje już Zachodu przed wolą zwycięstwa.

Przez zło ku dobru 
Świat w bólach rodzenia staje wobec prawdy: rozpoznajemy, kim naprawdę jesteśmy. Polacy – do tej pory przez inne kraje Unii Europejskiej stawiani do kąta za rzekome sobkostwo i ksenofobię – budzą uznanie za spontaniczną pomoc, okazywaną ukraińskim uchodźcom. Są też przykłady przeciwne, przykłady państw oraz instytucji uchodzących dotąd za autorytet w dziedzinie moralności, które dziwnie przycichły w obliczu konieczności zdecydowanych moralnych wyborów. Nie wymieniajmy ich imienia, nie warto. Cóż, wojna zawsze jest jakimś sprawdzianem.
Największym zaskoczeniem stała się Rosja. Ten kraj, który, jak się wydawało, został przez reżim Putina skutecznie zakneblowany. Tymczasem jeszcze nigdy dotąd nie mieliśmy okazji słyszeć głosu tylu jego najlepszych synów i córek. Dziennikarze i goście „Echa Moskwy”, niemalże dwieście tysięcy głosów (to dane z chwili pisania tego tekstu) na społecznym projekcie zdymisjonowania prezydenta-tyrana, Antywojenny Komitet Rosji i wiele, wiele innych inicjatyw, świadczących o tym, że nie tylko Polski dotyczą słowa wieszcza: „Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”. Prawdziwa Rosja zaczyna pokazywać swoją twarz.
Wmawiano nam dotąd, że świat starych wartości bezpowrotnie się zawalił i powinniśmy szukać nowych. Wielu, pobłądziwszy, w rzeczy samej zaczęło ich szukać po omacku – i oczywiście niczego nie znaleźli. Tymczasem, jak się okazuje, stare wartości nie straciły na blasku. Nadal żyjemy w czasach godnych nowej Iliady, Odysei czy Termopil. O tym właśnie przekonuje nas przykład płynący z Ukrainy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki