Zbrojna agresja wojsk rosyjskich na Ukrainę miała zakończyć się po 2–3 dniach. Skuteczny opór, jaki stawiają Ukraińcy, zdumiał chyba wszystkich. Rozmawiamy 28 lutego, sytuacja jest dynamiczna, ale czy reakcja Unii Europejskiej i pomoc, jaką dziś oferuje, jest tym, czego Pan oczekiwał?
– To nieuprawnione założenie, że miała się zakończyć po kilku dniach. Nie znamy szczegółowych rosyjskich planów i założeń, w tym co do terminów, których oficjalnie nie ogłosili. Przypominam też, że nawet niemieckie wojny błyskawiczne doby Hitlera zajmowały, w przypadku dużych krajów, miesiąc–dwa. Niemniej Ukraińcy bronią się bohatersko, a zarazem bardzo inteligentnie, skutecznie i nowocześnie. Rosja ponosi duże straty, także w wyniku własnych słabości oraz błędów, i wiele wskazuje, że pierwsze dni inwazji były dla niej sporo trudniejsze, niż oczekiwała. Z drugiej strony to dopiero pierwsze dni, podczas których stolica Ukrainy już znalazła się pod oblężeniem, a przewaga wojskowa i geostrategiczna najeźdźcy jest ogromna.
A reakcja Unii Europejskiej?
– Co do reakcji UE, trzeba ją rozpatrywać jako część reakcji Zachodu, ze szczególnym naciskiem na rolę przywódczą Stanów Zjednoczonych. Bardzo aktywną w tej sytuacji i bez której trudno mi sobie wyobrazić rozwój wypadków, jaki teraz obserwujemy. W obu przypadkach (oficjalnego wejścia do Donbasu i obecnej, pełnoskalowej inwazji) pierwsze reakcje Zachodu były słabe. Po nich następowała szybka i głęboka autokorekta.
Świat transatlantycki działa nieco chaotycznie, ale summa summarum okazuje się zdolny do zjednoczonej i mocnej odpowiedzi, która mogłaby być szybsza, ale też nie sposób jej finalnie określić, jako opieszałej. Weekendowe sankcje są w mojej ocenie właściwą reakcją, która będzie mieć dewastujące skutki dla rosyjskiej gospodarki. Jest więc radykalnym podniesieniem Kremlowi kosztów tej wojny – i o to właśnie chodziło. Poza tym pomoc, na przykład w sprzęcie wojskowym, dla Ukrainy jest już znacząca.
Paweł Jabłoński, wiceminister spraw zagranicznych polskiego rządu, mówił dziś na antenie radia RMF o historycznym przełomie w postrzeganiu Ukrainy przez Zachód. Na czym on polega? Czy uchyli jej to drzwi wejściowe do Unii Europejskiej?
– Ukraińcy w ciągu kilku dni stali się herosami zbiorowej wyobraźni w skali globalnej (są spore szanse na filmowe superprodukcje o ich walce). Jednocześnie nastąpiła głęboka zmiana postrzegania ich kraju – oraz Rosji – na Zachodzie. Wydaje się, że przywódcy Zachodu zrozumieli, że jeśli Ukraina padnie, nikt rozsądny nie będzie chciał dołączyć do świata transatlantyckiego przez długie lata. Bo przecież ta sytuacja wynika także z tego, że Zachód kusił Kijów, by się do niego zbliżał, pomagał Ukraińcom wojskowo.
Putin poczuł się zagrożony.
– Jest to też obrona najbliższego otoczenia geopolitycznego UE przed brutalnym najazdem i obrona liberalnych wartości przed ich spektakularnym zdeptaniem. Skalę zmiany stosunku do Ukrainy i Rosji trudno przecenić. W telegraficznym skrócie: dziennikarz renomowanego niemieckiego „Handelsblatt” stwierdził w sobotę, że w ciągu poprzednich 48 godzin polityka zagraniczna Berlina zmieniła się bardziej niż przez ostatnie 33 lata. A przecież nie chodzi tylko o jeden kraj.
W epoce globalizacji istnieje ryzyko, że konflikt się rozprzestrzeni. Angażują się w niego kraje tak odległe geograficznie od Europy Środkowo-Wschodniej jak Japonia, Kanada czy Australia! Czy groźba ataku nuklearnego ze strony Putina jest realna?
– Ten konflikt już ma globalne konsekwencje, np. dla rosyjsko-chińskich operacji finansowych, światowych giełd. Natomiast ryzyko rozlania się działań zbrojnych poza ich dzisiejszy teatr istnieje, ale jest bardzo ograniczone. W jeszcze większym stopniu dotyczy to użycia broni jądrowej. Nie można jednak moim zdaniem wykluczyć rosyjskiego ataku nuklearnego przeciwko Ukrainie. To bardzo niebezpieczna sytuacja.
Bartłomiej Radziejewski
Politolog, prezes thinkzine’u „Nowa Konfederacja”; w latach 2015–2017 współtwórca i szef Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego