W czwartek 24 lutego, wczesnym rankiem, Rosja zaatakowała naszego wschodniego sąsiada. Regularna wojna w jednym z dużych krajów Europy stała się więc faktem, a Zachód zapowiedział nałożenie na Kreml ciężkich sankcji gospodarczych. Chociaż działania zbrojne nie obejmują terytorium Polski ani Unii Europejskiej – i pod tym względem możemy czuć się bezpieczni – to bez wątpienia przyniosą one daleko idące skutki ekonomiczne, polityczne i społeczne także dla nas. Powinniśmy być gotowi je ponieść, gdyż Kreml zaatakował państwo bliskie Polsce, stowarzyszone z Unią Europejską i jasno stawiające swoje ambicje dołączenia do struktur Zachodu. Ceną za wsparcie Ukrainy będzie zapewne jeszcze wyższa inflacja, jeszcze wyższe ceny energii, być może wzrost bezrobocia, a także konieczność przyjęcia setek tysięcy uchodźców zza naszej wschodniej granicy. Warto przy tym jednak pamiętać, że Ukraińcy płacą cenę znacznie wyższą – w postaci zdrowia i życia.
Uchodźcy ze Wschodu
Podczas wojny w pierwszej kolejności należy skupić się na ludziach. Od początku rosyjskiej agresji mogliśmy obserwować kolumny pojazdów wyjeżdżających z Kijowa, w którego okolicach także spadły rakiety. Po agresji Rosji na Krym oraz Donbas w 2014 r. liczba Ukraińców przybywających do Polski drastycznie wzrosła. W latach 2014–2015 liczba wydawanych oświadczeń na powierzenie pracy Ukraińcom się podwoiła, a do 2016 r. nawet potroiła. Bez wątpienia działania Rosji z 2014 r. w potężnym stopniu przyczyniły się więc do napływu imigrantów z Ukrainy, również z dwóch zajętych obwodów w Donbasie. Według GUS przed wybuchem pandemii w Polsce przebywało niemal 1,5 mln obywateli Ukrainy. W zdecydowanej większości byli to zwyczajni pracownicy, skłonieni do przyjazdu nad Wisłę załamaniem ukraińskiego PKB oraz drastycznym spadkiem kursu hrywny.
W wyniku otwartej inwazji na Ukrainę do Polski bez wątpienia przybędą setki tysięcy ludzi już nie stricte do pracy, ale też uciekając przed bombami i rakietami. Potencjalnie liczba Ukraińców w Polsce może wzrosnąć nawet do kilku milionów, ale to skrajny scenariusz (z Ukrainą graniczy również przyjazna jej Słowacja). Komisja Europejska szacowała ewentualną liczbę uchodźców na ponad milion, prawdopodobnie liczba ta jest jednak zaniżona. W czwartek 24 lutego rano wiceminister spraw wewnętrznych Paweł Szefernaker poinformował o utworzeniu ośmiu punktów recepcyjnych dla uchodźców w dwóch województwach: lubelskim i podkarpackim. W nich miały być zapewnione wyżywienie oraz pomoc medyczna. Najprawdopodobniej w zakwaterowaniu uchodźców pomogą nam inne państwa unijne. MSW Niemiec zapowiedziało wsparcie przy relokacji ludzi uciekających z Ukrainy. Pojawienie się kilkuset tysięcy nowych osób na polskim rynku pracy mogłoby potencjalnie nawet podwoić realną stopę bezrobocia w Polsce, jednak w polskich firmach pod koniec zeszłego roku było ponad 150 tys. wakatów, więc na pewno wielu uchodźców znajdzie nad Wisłą zatrudnienie. Trzeba się jednak przygotować na odczuwalne perturbacje na polskim rynku pracy.
Spóźnione sankcje
Reakcja Zachodu nie może być militarna, gdyż Ukraina nie jest członkiem NATO. Jedyną możliwą drogą pomocy Ukrainie i skłonienia Rosji do zmiany polityki są sankcje gospodarcze. Niestety, były one początkowo bardzo skąpe. W reakcji na uznanie przez Kreml dwóch samozwańczych „republik”, donieckiej i ługańskiej, Wielka Brytania nałożyła sankcje na pięć rosyjskich banków i trzech oligarchów. UE również ustanowiła selektywne restrykcje wymierzone w wybrane rosyjskie instytucje finansowe, a także w deputowanych do Dumy, którzy zagłosowali za uznaniem dwóch tzw. republik. USA uzupełniły te działania embargiem na obrót rosyjskimi obligacjami. Jedynym poważnym działaniem Zachodu było wstrzymanie przez Niemcy certyfikacji Nord Stream II oraz amerykańskie sankcje na operatora tego gazociągu. Niestety, nie zrobiły one na Putinie wrażenia i nie powstrzymały go przed agresją.
24 lutego wieczorem państwa Zachodu zdecydowały o wprowadzeniu kolejnych sankcji. Tym razem już znacznie dalej idących. Sankcjami objęto między innymi 70 proc. rosyjskiego sektora bankowego oraz kluczowe przedsiębiorstwa. Odcięto Rosję od dostaw technologii, w tym niezwykle istotnych pół-przewodników, wykorzystywanych we wszystkich produktach high-tech. Zakazano także eksportu produktów, które mogłyby umożliwić modernizację rosyjskiego sektora paliw kopalnych. Własne sankcje wprowadziły również Stany Zjednoczone. Zamroziły rosyjskie aktywa i wprowadziły embargo na eksport technologii do Rosji, co ma uniemożliwić Kremlowi modernizację wojska i lotnictwa, także cywilnego. Odcięły też od rynku finansowego największe rosyjskie banki.
Kunktatorski Zachód
Niestety wciąż nie zdecydowano się na zastosowanie najdalej idących instrumentów nacisku gospodarczego. Nie odłączono Rosji od systemu SWIFT, który umożliwia przeprowadzanie transakcji finansowych. Wyłączenie Rosji ze SWIFT drastycznie ograniczyłoby jej możliwości wymiany handlowej z krajami trzecimi. Sprzeciwiały się temu niektóre kraje Europy – z Niemcami, Włochami i Węgrami na czele – które nie mogłyby wtedy regulować opłat za surowce energetyczne, a także dochodzić swoich należności od rosyjskich dłużników. Wciąż też nie wprowadzono pełnego embarga na handel z Rosją. Politycy przekonują, że lepiej nie wystrzelać się ze wszystkich pocisków, a te rozwiązania, które zostały już wprowadzone, będą miały porównywalne skutki dla rosyjskiej gospodarki. Problem w tym, że 24 lutego Putin przekroczył właściwie wszystkie czerwone linie, więc trudno powiedzieć, na co można było jeszcze wtedy czekać. Niestety nawet w obliczu pełnej inwazji na Ukrainę Zachód był kunktatorski i kalkulował straty, zamiast skupić się wyłącznie na wsparciu naszego wschodniego sąsiada.
Prawdopodobnie USA i UE będą musiały jeszcze zaostrzyć swoją politykę. Unia Europejska jest największym partnerem handlowym Rosji – odpowiada za jedną trzecią jej wymiany handlowej z zagranicą. Potencjalnie może więc bardzo zaszkodzić jej gospodarce. Samo embargo na rosyjski gaz mogłoby obniżyć PKB Rosji o 3 proc. Równocześnie jednak będzie to oznaczać straty po stronie samej UE, w której rosyjski gaz odpowiada za ponad 40 proc. zużycia. W Niemczech nawet połowa gazu pochodzi z Rosji. W Polsce rosyjski gaz odpowiada za dwie trzecie importu. Rosja dostarcza nie tylko surowce energetyczne (ropa, węgiel), ale także metale – na przykład nikiel, niezwykle ważny w przemyśle motoryzacyjnym. Rosja na potęgę eksportuje do UE chociażby stal.
Jeszcze więcej tych samych problemów
Nałożenie ciężkich sankcji ekonomicznych na Moskwę będzie więc skutkować pogłębieniem obecnych problemów gospodarczych. Szczególnie dotyczy to cen energii. Prawdopodobnie ceny gazu znów wyraźnie wzrosną, podobnie jak ceny paliw na stacjach. Cena baryłki ropy momentalnie przebiła 100 dolarów. Oczywiście wzrost cen surowców energetycznych podbije i tak podwyższoną już inflację. Trudno powiedzieć dokładnie o ile, bo to zależy zarówno od zakresu sankcji, jak i działań samej Rosji. Widmo dwucyfrowego wzrostu cen jest jednak realne. Tym bardziej że wojna toczy się zaraz za naszą wschodnią granicą – rakiety spadały nawet na położony w pobliżu Polski Iwano-Frankiwsk. A to oznaczać będzie dalsze osłabienie złotego. 24 lutego kurs euro/złoty skoczył z 4,59 do 4,64. Słabszy złoty to oczywiście wyższe ceny sprowadzanych towarów. Bank centralny bez wątpienia będzie próbował bronić kursu złotego na różne sposoby, m.in. dalszym podnoszeniem stóp procentowych, co skutkować będzie wzrostem rat kredytów hipotecznych.
Prawdopodobnie inwazja Rosji na naszego wschodniego sąsiada odbije się także na aktywności gospodarczej w Polsce. Według analizy banku PKO BP nie będzie to jednak szczególnie głębokie, gdyż udział Rosji i Ukrainy w polskim imporcie i eksporcie to około 5 proc. Jednak w kilku branżach handel z Rosją jest istotny. Mowa o wyrobach chemicznych, kosmetykach czy wyrobach metalowych. Zapewne producenci z tych branż będą musieli znaleźć sobie inne rynki zbytu, jednak polscy przedsiębiorcy są już w tym doświadczeni. Wszak Rosja wielokrotnie nakładała na Polskę różne embarga, chociażby na wyroby rolne, jednak polscy producenci szybko potrafili się dostosować. Będą musieli zrobić to raz jeszcze.
Konieczne wyrzeczenia
Wojna tak blisko granic Polski może także zmienić postrzeganie zarówno naszego kraju, jak i całego regionu, w oczach inwestorów zagranicznych. Zeszły rok był pod tym względem bardzo dobry, jednak wybuchy tak blisko naszych granic mogą zniechęcić firmy do zakładania nad Wisłą kolejnych zakładów pracy. Równocześnie jednak wzmocnienie wschodniej flanki NATO i przesłanie do Polski kolejnych amerykańskich żołnierzy i sprzętu może te tendencje osłabić. Bez wątpienia jesteśmy bezpieczni pod względem militarnym, a Sojusz Północnoatlantycki dawno nie był tak zjednoczony. Niestety, pod względem ekonomicznym mogą czekać nas trudne czasy. Trzeba jednak ponieść te koszty, gdyż brak reakcji na tak agresywne i brutalne działania Kremla kosztowałyby nas w przyszłości znacznie więcej. Nałożenie ciężkich sankcji ekonomicznych na Moskwę będzie więc skutkować pogłębieniem obecnych problemów gospodarczych. Szczególnie dotyczy to cen energii.