Logo Przewdonik Katolicki

Można żyć bez Rosji

Piotr Wójcik
Po tym, jak Ikea zdecydowała się od 4 marca zawiesić swoją działalność w Rosji, mieszkańcy Moskwy ustawili się w długich kolejkach, by wykorzystać ostatnie godziny na zakupy, fot. Getty Images

Odczepienie się od gospodarki Rosji wymagać będzie więc przede wszystkim znalezienia innych źródeł dostaw paliw, głównie gazu. Ten proces będzie zapewne bolesny i dosyć długotrwały, ale musimy zacisnąć zęby.

Agresja Moskwy na Ukrainę – pełna brutalności wymierzonej także w cywilów – wyklucza Rosję z grona krajów cywilizowanych. Rosja będzie izolowana na wiele sposobów i w wielu obszarach życia, ze sportem i kulturą włącznie. FIFA i UEFA wykluczyły piłkarskie drużyny z Rosji z rozgrywek. Netflix i Spotify przestaną być dostępne dla Rosjan w wyniku odcięcia ich banków od płatności międzynarodowych. Tego typu pomniejsze sankcje, karzące Rosję za niespotykaną w ostatnich latach agresję, zapewne będą sukcesywnie znoszone po ustaniu walk i podpisaniu pokoju. Jednak daleko idące ochłodzenie kontaktów handlowych Rosji z Zachodem zostanie na dłużej. Unia Europejska zorientowała się wreszcie, że kupowanie z Rosji surowców i towarów to finansowanie zbrodniczych działań Kremla. Dlatego też trzeba jak najszybciej poszukać innych dostawców i partnerów handlowych, którzy z zysków nie kupują wyrzutni rakiet i myśliwców. Ten proces będzie bolesny i zapewne dosyć długotrwały. Nie da się w kilka tygodni zupełnie przemodelować łańcuchów dostaw. Niestety trzeba zacisnąć zęby i to przejść.

Krach w Rosji
Unia Europejska, USA, Wielka Brytania i inne państwa Zachodu nałożyły na Rosję masowe sankcje gospodarcze, dotyczące niemal wszystkich sektorów gospodarki. Przede wszystkim zamroziły aktywa rosyjskiego banku centralnego, które znajdowały się w rękach instytucji zachodnich. Zamroziły także finanse wielu osób powiązanych z reżimem, z Putinem i Ławrowem włącznie. Odcięły od zachodnich rynków finansowych największe rosyjskie banki i większość sektora finansowego. Uderzyły także w kluczowe rosyjskie branże. Odcięły od technologii przemysł naftowy, co uniemożliwi mu modernizację. Zablokowały świadczenie wszelkich usług dla tamtejszego transportu lotniczego, co może potencjalnie uziemić większość rosyjskiej floty, która oparta jest na samolotach leasingowanych od zagranicznych podmiotów. No i wreszcie odcięły siedem rosyjskich banków z systemu SWIFT, który umożliwia dokonywanie transakcji międzynarodowych. To są naprawdę potężne sankcje, porównywalne z nałożonymi dekadę temu na Iran.
Już w krótkim czasie doprowadziło to do poważnych konsekwencji w samej Rosji. Przede wszystkim kurs rubla spadł do niespotykanych poziomów. Za jednego rubla można było dostać jeden amerykański cent lub pięć groszy. A raczej można byłoby dostać, gdyż wiele kantorów w ogóle przestało obsługiwać wymianę rubla na inne waluty. Podobnie było z rosyjską giełdą – notowania na niej zostały zawieszone, by uniemożliwić wyprzedaż akcji przez inwestorów, co oznaczałoby drastyczne spadki wycen spółek. Do bankomatów zaczęły ustawiać się kolejki Rosjan. Rosja rozkazała wszystkim rosyjskim eksporterom wymianę 80 proc. przychodów w innych walutach na ruble, zakazała także instytucjom finansowym realizowania zleceń od zagranicznych inwestorów na wyprzedaż posiadanych przez nich aktywów. Kolejne podmioty zaczęły wycofywać się z Rosji, m.in. ogromny norweski fundusz emerytalny, a także koncerny paliwowe BP i Equinor.
Rosję czeka potężna inflacja, gdyż osłabienie rubla spowoduje znaczny wzrost cen produktów importowanych. A Rosja importować musi niemal wszystko, co jest nieco bardziej skomplikowane, gdyż jej gospodarka jest oparta na eksporcie surowców. W niedalekiej przyszłości czekać ją będzie także spadek płac realnych oraz wzrost bezrobocia, gdyż tamtejsze firmy będą miały problemy z funkcjonowaniem z powodu odcięcia od zachodnich dostawców.
Sankcje to jednak broń obosieczna i dotkną też Zachód. Chociaż kurek z gazem i ropą nie został jeszcze zakręcony, to będzie stopniowo przykręcany. Państwa UE będą musiały znaleźć jak najszybciej nowych dostawców, a do tego potrzebna jest budowa infrastruktury. W międzyczasie trzeba będzie więc pogodzić się ze wzrostem cen energii. Firmy, które eksportują do Rosji, zostaną zmuszone do poszukania nowych rynków zbytu. Poza tym Rosja dostarcza kilka kluczowych materiałów do produkcji, co może skutkować pewnymi przestojami w europejskich fabrykach. Sankcje zdemolują rosyjską gospodarkę, ale nas zabolą również i będzie to ból dojmujący, chociaż nieporównywalny z fizycznym bólem ukraińskich bohaterów.

Drugorzędny kontrahent
Wbrew pozorom akurat w przypadku Polski odczepienie się od gospodarki Rosji wcale nie jest misją niemożliwą. Polski Instytut Ekonomiczny (PIE) w swojej analizie zauważa, że „w ciągu ostatnich kilkunastu lat polska gospodarka znacząco uniezależniła się od Rosji”. W nową epokę po upadku PRL wchodziliśmy z bliskimi relacjami handlowymi, jednak w z biegiem czasu się one rozluźniały. Od 1995 r. udział Rosji w polskim eksporcie spadł prawie dwukrotnie, do niecałych 3 proc. To nie znaczy, że sam eksport spadł, gdyż pod względem wartości wzrósł, jednak sprzedaż do innych krajów, głównie europejskich, rosła bez porównania szybciej. Dzięki temu Rosja dla naszych przedsiębiorstw eksportowych jest obecnie drugorzędnym „partnerem”, o ile można jeszcze o niej tak w ogóle mówić. PIE zauważa, że Rosja jest dopiero siódmym kontrahentem eksportowym naszego kraju i nie znajduje się w pierwszej piątce żadnego sektora, który jest motorem napędowym naszej gospodarki.
Ekonomista Ignacy Morawski dokonał nieco bardziej wnikliwego przeglądu w swojej codziennej analizie z 22 lutego. Morawski zauważa, że chociaż ogólnie rzecz biorąc eksport z Polski do Rosji nie jest szczególnie znaczący dla naszego kraju, to jest kilka branż, w których Rosja odgrywa istotną rolę. Mowa szczególnie o kosmetykach, których wartość rocznego eksportu do Rosji to 340 mln euro. Czyli ponad 1,5 mld zł. To spora kwota. Około 800 mln zł to eksport do Rosji środków barwiących i pigmentów. Eksportujemy także części do statków powietrznych, czyli do branży, która została objęta twardymi sankcjami. Sprzedajemy Rosjanom również narzędzia i przybory z metali nieszlachetnych. W każdym przypadku mowa o kilkuset milionach złotych. Jednak chociaż same kwoty są znaczące, to na tle ogólnych przychodów z eksportu każdej z tych branż bledną. Przykładowo dla branży kosmetycznej sprzedaż do Rosji odpowiada za 9 proc. eksportu. Polscy eksporterzy będą musieli więc przeżyć pewne perturbacje, jednak finalnie nie powinni odnieść większych strat. W każdym razie nie będzie to specjalnie odczuwalne z punktu widzenia całej gospodarki.
Znacznie trudniej będzie sobie poradzić bez rosyjskiego importu. On oczywiście opiera się w przytłaczającej większości na surowcach energetycznych. Według analizy Forum Energii w ostatnich 20 latach zapłaciliśmy Rosjanom 900 mld zł za paliwa kopalne. Prawie bilion złotych, które Putin wykorzystał między innymi na modernizację armii. Obecnie 46 proc. naszych potrzeb energetycznych zaspokaja import surowców z zagranicy. Według danych Forum Energii krajowa produkcja wystarcza na zużycie zaledwie 3 proc. ropy, 20 proc. gazu i 80 proc. węgla. Najwięcej z Rosji importujemy ropy – w 2020 r. było to aż 17 mln ton, czyli dwie trzecie całego naszego importu tego surowca. Rosyjski gaz odpowiada za ponad połowę naszego importu błękitnego paliwa.

Arabska ropa i norweski gaz
Trzy czwarte importowanego węgla również pochodzi z kierunku rosyjskiego, jednak sam import węgla jest dla Polski drugorzędny. Warto wyjaśnić, że importowany węgiel z Rosji nie trafia do państwowych koncernów energetycznych, gdyż one kupują go od polskich kopalń, ewentualnie sprowadzają z innych kierunków. Rosyjski węgiel w większości trafia do prywatnych domów, w których używa się pieców do ogrzewania. Potrzeby w tym zakresie będą spadać, gdyż piece na węgiel są sukcesywnie wymieniane na bardziej ekologiczne źródła ciepła. Pozostała część importowanego węgla trafia do koksowni, a 15 proc. do niewielkich ciepłowni ze wschodniej Polski. Inaczej mówiąc, polska energetyka nie powinna zauważyć braku węgla z Rosji, a prywatni konsumenci będą musieli kupić go z innych (droższych) źródeł, na przykład polskich. Premier Mateusz Morawiecki zaapelował do Komisji Europejskiej o wprowadzenie embarga na węgiel z Rosji, więc to rozwiązanie jest jak najbardziej realne.
Znacznie bardziej skomplikowana sytuacja jest z gazem. Używany jest on głównie przez przemysł, ciepłownictwo oraz gospodarstwa domowe – np. takie, które wymieniły piece węglowe na gazowe, zachęcone do tego gminnymi lub państwowymi programami dopłat. Według Forum Energii rocznie zużywamy 20 mld metrów sześciennych tego surowca. 5 mld m3 produkujemy sami, a kolejne 5 mld możemy importować poprzez Gazoport. Obecnie Gazoport jest jednak rozbudowywany – trzeci zbiornik zostanie ukończony być może już pod koniec przyszłego roku. Dzięki temu jego przepustowość sięgnie ponad 8 mld m3. Kontrakty z Amerykanami oraz Katarczykami mogą zapewnić nam nawet więcej tego surowca. Poza tym budowany jest gazociąg Baltic Pipe. Już w czasie najazdu Rosji na Ukrainę Dania odblokowała budowę części rury, biegnącej przez jej terytorium. Dzięki temu Baltic Pipe ruszy już 1 października tego roku, jednak początkowo jego przepustowość wyniesie 3 mld m3. W przyszłym roku bałtycka rura osiągnie pełną przepustowość wynoszącą 10 mld m3. Inaczej mówiąc, już w 2023 r. będziemy mogli zrezygnować z rosyjskiego gazu. Do tego czasu trzeba będzie jednak przetrwać jeszcze jedną zimę.
Sprawa może być nieco łatwiejsza w przypadku ropy, chociaż aż dwie trzecie naszych potrzeb jest zaspokajana z kierunku rosyjskiego. Forum Energii zauważa, że w 2000 r. było to aż 93 proc. W przypadku importu ropy, w przeciwieństwie do gazu, nie musimy jednak dokonywać żadnych większych inwestycji infrastrukturalnych, gdyż gdański Naftoport ma ogromną przepustowość, znacznie przekraczającą nasze roczne zużycie. Polskie rafinerie są już w większości przystosowane do przerobu ropy innej niż rosyjska. Współudziałowcem Lotosu zostało właśnie saudyjskie Aramco, największy producent ropy świata, które może nam dostarczyć ogromne ilości paliwa. Mamy podpisane umowy także z Norwegią i USA. Tak więc możemy zacząć stopniowo odchodzić od rosyjskiej ropy właściwie już w tym momencie. To kwestia podjęcia odpowiednich decyzji i zakontraktowania dostaw z innych kierunków niż rosyjski.

Wyzwanie dla Europy
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała konieczność uniezależnienia się od rosyjskich dostaw gazu. Powtórzył to także szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. To kopernikański przewrót w unijnym myśleniu o energetyce i stosunkach z Moskwą. W stosunkach handlowych UE z Rosją jest duża nierównowaga. UE jest dla Rosji najważniejszym partnerem handlowym i odpowiada aż za jedną trzecią rosyjskiego eksportu. Jednak Rosja dla UE jest dopiero piątym kontrahentem (5 proc. wymiany handlowej UE). Zamrożenie relacji handlowych Unii z Moskwą zaboli przede wszystkim tę drugą. Europa importuje z Rosji przede wszystkim surowce energetyczne. Tylko niecała jedna trzecia importu to pozostałe dobra i materiały – produkty rolne, chemia oraz stal i żelazo – bez których UE mogłaby sobie poradzić już teraz, chociaż z istotnymi problemami, dotyczącymi konieczności zmiany łańcuchów dostaw. Odczepienie się od gospodarki Rosji wymagać będzie więc przede wszystkim znalezienia innych źródeł dostaw paliw. Głównie gazu.
I okazuje się, że być może dałoby się to zrobić jeszcze przed nadchodzącą zimą. Czołowy unijny think-tank Ośrodek Breugla przedstawił analizę, według której kluczowe byłoby zapełnienie europejskich magazynów gazu w jak największym stopniu przed następnym okresem grzewczym. UE powinna więc rzucić swoje potężne zasoby, by w nadchodzących miesiącach kupować gaz z innych źródeł i stopniowo napełniać w tym czasie magazyny. Musi w tym celu uruchomić odpowiednie narzędzia – stworzyć dyrektywę UE o zapasach, subsydiować nabywanie gazu, a także stworzyć formułę sprawiedliwej dystrybucji surowca między kraje członkowskie. Ośrodek zauważa, że nawet to nie umożliwiłoby zapełnienia ich w pełni, więc niezbędne będzie również ograniczenie zużycia o 10-15 proc. Należałoby więc jedną siódmą zużycia zrekompensować innym źródłem energii oraz oszczędnością energetyczną. Gdyby pogoda nam sprzyjała, a następna zima była łagodna, być może przy dużym wysiłku udałoby się to zrobić. Oczywiście nie ma gwarancji, ale warto przynajmniej spróbować.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki