Przez Polskę przetacza się fala podwyżek, przede wszystkim cen oraz rat kredytów. – Warto, żeby każdy Polak, który płaci wyższą ratę kredytu, wiedział, że jest to efekt putinflacji, jest to efekt wojny na Ukrainie – stwierdził premier Mateusz Morawiecki, jednoznacznie obarczając winą za ten stan rzeczy politykę Kremla. Katalog winnych nieco rozszerzył prezydent USA Joe Biden. „Postawmy sprawę jasno, to COVID i Władimir Putin są przyczyną tego, że ceny obecnie są tak wysokie” – napisał na Twitterze prezydent USA, co jest bliższe prawdy, gdyż wzrosty cen zaczęły się już w czasie ożywienia gospodarczego po pandemii. Biden wskazał również, iż marcowa inflacja w USA w 70 proc. jest efektem drożejącej energii wywołanej polityką prezydenta Rosji.
Bez wątpienia Kreml walnie przyczynił się do fali podwyżek. Nie tylko agresją na Ukrainę, ale też szantażem gazowym z końca ubiegłego roku. Ceny zaczęły jednak rosnąć już w pierwszej połowie 2021 r., gdy wielu politykom z Zachodu wydawało się jeszcze, że prezydent Rosji może być kłopotliwym, ale w miarę znośnym partnerem. Nazywanie obecnych podwyżek „putinflacją” jest więc uproszczeniem, choć zawiera w sobie istotną część prawdy.
Lepiej nie tankować
Według GUS inflacja w marcu sięgnęła 11 proc., więc była najwyższa od lipca 2000 r., gdy sięgała niecałych 12 proc. Ówczesna inflacja dawała się nam we znaki jednak znacznie bardziej, gdyż towarzyszyło jej kilkunastoprocentowe bezrobocie, a średnie wynagrodzenie wciąż nie przekraczało 2 tys. zł – było więc trzykrotnie niższe niż obecne. Nie zmienia to faktu, że obecny wzrost cen to właściwie ewenement w naszym kraju w tym wieku i duży powód do zmartwień. Tym bardziej, że bank centralny próbuje ją zdusić podwyżkami stóp procentowych, co uderza po kieszeni kredytobiorców hipotecznych.
Największy wpływ na inflację w marcu miała kategoria „transport”, na którą składają się przede wszystkim ceny benzyny i innych paliw. Ceny transportu w marcu wzrosły aż o jedną czwartą, co jest w ogromnej mierze efektem wojny, sankcji oraz oddolnych działań wymierzonych w Rosję. Część państw Zachodu wprowadziła embargo na rosyjskie surowce – mowa m.in. o USA i Kanadzie. Chociaż największy odbiorca rosyjskich surowców, czyli Unia Europejska, wciąż się z tym ociąga, wiele firm rezygnuje z kupowania od Rosji ropy z własnej woli. Rosyjski koncern Transnieft pod koniec marca miał przepełnione magazyny, gdyż mało kto chciał nabywać splamiony krwią surowiec. To oczywiście podbijało ceny u innych dostawców, którzy zawsze chętnie wykorzystują przeróżne wojny do podniesienia marży. Cena baryłki zachodniej ropy Brent w marcu była więc wyższa o 20 dolarów od ropy ze Wschodu. A ta druga odpowiada jedynie za połowę surowca przerabianego w polskich rafineriach.
W rezultacie ceny benzyny na stacjach wzrosły aż do prawie 7 zł, a oleju napędowego nawet do niecałych 8 zł. I to pomimo tarczy antyinflacyjnej, która obniżyła VAT na paliwa z 23 do 8 proc. Bez tarczy paliwa mogłyby być nawet o złotego droższe. I być może jeszcze będą, gdyż prawdopodobne embargo na surowce z Rosji, chociaż słuszne i potrzebne, doprowadzi do kolejnych wzrostów cen na stacjach. Nie tylko benzyny zresztą – według portalu WysokieNapiecie.pl embargo może zwiększyć ceny samochodowego gazu LPG nawet do 6–8 zł (obecnie to mniej niż 4 zł).
Niewiele mniej wzrosły koszty utrzymania mieszkania oraz nośników energii. Rachunki poszły w górę o niemal 18 proc., co było drugą najważniejszą przyczyną inflacji. Regulowane taryfy za energię elektryczną wzrosły w tym roku o prawie jedną czwartą, co będzie kładło się cieniem na inflacji właściwie aż do grudnia. Wzrosły też taryfy za gaz, co szczególnie boli rodziny ogrzewające tym surowcem swoje domy – ich rachunki wzrosły średnio o 174 zł miesięcznie. Poza tym w związku z kryzysem uchodźczym drastycznie rosną czynsze ofertowe lokali na wynajem, co zapewne odbije się na ogólnych kosztach utrzymania mieszkań w najbliższych miesiącach.
Wymuszony deficyt kaloryczny
Równie mocno we znaki daje się wzrost cen żywności. Jest on tym bardziej przytłaczający, że mamy z nim do czynienia przynajmniej co tydzień. Wszak zakupy robimy znacznie częściej, niż płacimy rachunki. Żywność i napoje bezalkoholowe zdrożały w marcu o 9 proc., chociaż duża część artykułów żywnościowych również została objęta tarczą antyinflacyjną, która obniżyła ich VAT do zera. Na cenę żywności w ogromnym stopniu wpływa drożejący gaz, który w przypadku przedsiębiorstw nie jest regulowany. W lutym, zaraz przed wojną, Cech Rzemiosł Spożywczych alarmował, że w ciągu kilku miesięcy upadła setka rodzinnych piekarni, które nie wytrzymały wzrostu kosztów. Piekarnie utrzymujące się na rynku muszą ratować się podwyższaniem cen pieczywa.
Niestety pod tym względem będzie tylko gorzej, gdyż wojna w Ukrainie spowoduje opisywany przez nas niedawno kryzys żywnościowy. Ceny pszenicy będą w tym roku najwyższe od początku wieku, gdyż Ukraina nie zrealizuje swoich dostaw. Według danych NBP, już w marcu wzrosły o połowę w stosunku do stycznia. Niektóre państwa planują więc zamrożenie cen chleba – tak uczynił już Egipt. Sankcje nałożone na Rosję spowodują wzrost cen nawozu, a Polska importuje ich stamtąd jedną czwartą. Ceny żywności w tym roku będą tematem numer jeden nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
Wyraźnie rosną także ceny wyposażenia mieszkania, czyli między innymi sprzętu AGD, elektroniki oraz mebli – w marcu zdrożały o 8 proc. rok do roku. W tym przypadku kłaniają się wciąż istniejące bariery podażowe związane z pandemią. Co gorsza, chińska fabryka świata znów wprowadza lokalne lockdowny związane z nieoczekiwanym renesansem COVID-19 w Państwie Środka. W Szanghaju wprowadzono twardy lockdown, który może potrwać nawet do maja. Z tego powodu w pierwszym kwartale spadła tam produkcja półprzewodników, które obecnie są wykorzystywane właściwie we wszystkich produktach technologicznych. Powrót COVID-19 w Chinach nie tylko zamknął tamtejsze fabryki, ale też część portów, co zaś utrudnia wysyłkę zamówionych towarów.
Nie tylko Putin
Obecna fala podwyżek cen w sklepach i rachunków jest więc związana z wojną w Ukrainie jedynie częściowo, chociaż istotnie. Pokazuje to chociażby tak zwana inflacja bazowa, która nie bierze pod uwagę najbardziej zmiennych cen żywności i energii. Można więc powiedzieć, że jest oczyszczona z bieżących wydarzeń politycznych. W marcu wyniosła ona 7 proc, czyli jest najwyższa w tym wieku. Na cenach wciąż odbijają się nie tylko problemy z dostawami półproduktów, ale też rozgrzany rynek pracy w Polsce. Płace rosną wciąż nieco szybciej niż inflacja – w marcu średnie wynagrodzenie wzrosło o ponad 12 proc. Oczywiście nie każdy dostał taką sowitą podwyżkę. Część pracodawców ma problemy ze znalezieniem pracowników, czemu akurat w jakiejś mierze może zaradzić napływ uchodźców z Ukrainy. Przynajmniej w tych branżach, w których pracuje wiele kobiet. Już prawie 70 tys. uchodźców podjęło pracę, z czego trzy czwarte stanowią właśnie kobiety. Równocześnie jednak rosnące wydatki związane z przyjęciem uchodźców mogą inflację zwiększać. Wszak w naszym kraju pojawił się jakiś milion nowych konsumentów.
Według marcowej prognozy NBP dwucyfrowa inflacja najpewniej utrzyma się do końca tego roku. Dopiero w przyszłym spadnie do jednocyfrowej, jednak wciąż będzie wyraźnie wyższa niż 6 proc., szczególnie w pierwszej połowie 2023 r. Poniżej 4 proc. spadnie pod koniec 2024 r. Putinflacja najprawdopodobniej potrwa więc znacznie dłużej niż wojna w Ukrainie. Wszak nawet jeśli ucichną działa, powrót do normalnych biznesów z Kremlem w obecnej sytuacji jest niemożliwy. A odcięcie się od tej wielkiej stacji benzynowej, zarządzanej przez agresywny reżim, będzie nas sporo kosztować.