Logo Przewdonik Katolicki

Energia coraz droższa

Piotr Wójcik
Gmina Kleszczów w województwie łódzkim z uwagi na zamożność nazywana jest polskim Kuwejtem. Jednak nawet jej mieszkańcy odczują podwyżki cen energii fot. Piotr Kamionka/REPORTER

Wzrost cen energii nie odpuszcza i w 2022 r. czekają nas kolejne podwyżki. Rząd pracuje nad bonami energetycznymi, trafią one jednak tylko do najbiedniejszych. Pozostali będą musieli liczyć na podwyżkę… pensji.

Ceny energii oszalały, co odczuwa każdy. Właściwie nie ma tradycyjnego źródła energii, którego cena w ostatnim czasie nie poszłaby wyraźnie do góry. Ten wzrost odbija się nie tylko na naszych wyższych rachunkach, ale też niemal na wszystkich cenach, gdyż energia potrzebna jest do wytworzenia praktycznie każdego dobra codziennego użytku. Wzrost cen prądu można jakoś przeboleć. Jednoczesny wzrost cen gazu, prądu, benzyny oraz ciepła systemowego jest już zdecydowanie większym problemem. Postpandemiczne ożywienie gospodarcze być może przyniesie nam za jakiś czas wzrost płac, jednak wzrost cen energii odczuwamy już teraz. Niestety najbliższe miesiące przyniosą nam kolejne podwyżki, a jedyną sensowną strategią na nadchodzący czas jest oszczędzanie i ograniczanie zużycia. Oczywiście nie każdy będzie mógł sobie na to pozwolić.

Cena błękitnego paliwa
Od 1 października odbiorcy gazu z PGNiG płacą więcej. Nowa taryfa, która obowiązywać będzie do końca roku, oznacza wzrost ceny za paliwo gazowe o 7,4 proc. Przeciętny odbiorca używający gazu jedynie do przygotowania posiłków płaci rachunek wyższy o 3,4 proc, a więc o niecały jeden złoty, co oczywiście nie jest jeszcze dramatem. Odbiorcy używający gazu do podgrzewania wody płacą obecnie rachunki wyższe przeciętnie o 4,6 proc. (czyli o 4,50 zł) niż we wrześniu. Na wzroście cen gazu najbardziej cierpią odbiorcy wykorzystujący gaz w celu ogrzania mieszkania. W ich przypadku wzrost rachunków wynosi 5 proc., a więc prawie 14 zł miesięcznie. Co gorsza, to już trzecia podwyżka gazu w tym roku. Urząd Regulacji Energetyki, który zatwierdził te wszystkie podwyżki, tłumaczy je wzrostem wyceny błękitnego paliwa na Towarowej Giełdzie Energii, na której w surowiec zaopatruje się PGNiG Obrót Detaliczny. Od początku tego roku rynkowe ceny gazu wzrosły dwukrotnie, co według URE musi przekładać się na wyższe obciążenie rachunków zwykłych konsumentów.
Polskę wzrost cen gazu dotyka i tak w mniejszym stopniu niż resztę Unii Europejskiej. Europejczycy płacą za gaz obecnie o 20 proc. więcej, a przez kontynent przetoczył się kryzys gazowy. To efekt przede wszystkim niewielkich ilości gazu na rynku. W czasie pandemii spadło zapotrzebowanie na gaz, więc producenci ograniczyli wydobycie. Ożywienie gospodarcze po pandemii jest szybsze niż możliwości powrotu do wcześniejszych poziomów wydobycia. Ta przewaga popytu nad podażą podbija ceny, które na rynku brytyjskim skoczyły nawet czterokrotnie w stosunku do roku ubiegłego. Do tego dochodzi także czynnik polityczny. Przesył gazu do Europy ograniczyła Rosja, która po części chce w ten sposób wymóc na Europie jak najszybsze dopuszczenie Nord Stream II do eksploatacji. Sam Gazprom się broni i tłumaczy to wzrostem zapotrzebowania na gaz w samej Rosji. Jedno i drugie się nie wyklucza.
Problemy z dostępem do gazu są też determinowane polityką klimatyczną. Gaz jest traktowany jako paliwo przejściowe podczas odchodzenia od węgla w kierunku odnawialnych źródeł energii. Gaz jest mniej emisyjny niż węgiel, więc coraz więcej państw zwiększa jego udział w tak zwanym miksie energetycznym. W Polsce w zeszłym roku wzrósł on do 10 procent. Budowana właśnie elektrownia Ostrołęka, początkowo mająca spalać węgiel, finalnie jednak będzie gazowa. W przyszłym roku odbiorców gazu mogą czekać kolejne, wysokie podwyżki. Dotychczas zgłoszone taryfy na pierwszą połowę przyszłego roku oznaczają wzrost cen gazu o 100 proc., a nawet więcej. Do Sejmu trafił projekt PiS, którego celem jest rozłożenie tej drastycznej podwyżki w czasie. Według projektu dostawcy mieliby rozłożyć doliczanie wyższych kosztów zakupu paliwa do rachunków nawet w okresie trzech lat, a pojedynczy wzrost ceny nie mógłby być wyższy niż 25 proc. To jednak nadal oznacza bardzo duże podwyżki, tylko że rozciągnięte na dłuższy okres.

Wysoki koszt mocy
Podwyżki cen gazu odczuwa część społeczeństwa, jednak wzrost kosztów energii elektrycznej już dokładnie każdy. O wzroście cen prądu mówi się już od dłuższego czasu. W 2019 r. ceny energii dla odbiorców indywidualnych zostały zamrożone, jednak tylko na rok. Od stycznia 2020 r. prąd zdrożał już przeciętnie o jedną piątą. W tym roku o ok. 10 proc., głównie w wyniku wprowadzenia opłaty mocowej. To opłata podwyższająca rachunek za prąd o kilka złotych, w zależności od zużycia. Jej wpływy są przeznaczane na utrzymanie gotowości w elektrowniach. W przyszłym roku opłatę mocową czeka podwyżka o ponad jedną piątą. Najniższa stawka opłaty mocowej od stycznia wynosić będzie 2,37 zł, natomiast najwyższa aż 13,25 zł.
To jednak tylko przygrywka, gdyż na przyszłorocznych rachunkach odbije się przede wszystkim wzrost cen taryf. Dostawcy prądu zgłaszają właśnie do URE swoje propozycje. ENEA proponuje wzrost taryfy o 20 proc., co przełożyłoby się na wzrost ceny prądu u odbiorcy o jedną dziesiątą, gdyż taryfa jest tylko jedną z wielu składowych końcowej ceny. Łącznie na finalną cenę prądu u odbiorcy składa się dziewięć opłat. Sama cena prądu na Towarowej Giełdzie Energii wzrosła w ciągu roku o 68 proc.
Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego cena prądu w przeliczeniu na osobę w gospodarstwie domowym do 2030 r. wzrośnie przeciętnie o 42 proc. Prąd drożeje między innymi z powodu konieczności ponoszenia przez operatorów nakładów inwestycyjnych na modernizację sieci oraz transformację energetyczną. Kolejna przyczyna to wzrost cen źródeł energii elektrycznej. Cena węgla w Europie przebiła 200 dolarów za tonę i w ciągu trzech lat wzrosła trzykrotnie. Pod koniec roku tona węgla może kosztować nawet 375 dolarów. Ożywienie gospodarcze po pandemii zwiększyło popyt na węgiel, który zderzył się z możliwościami producentów. Zyskują na tym spółki węglowe – m.in. polska JSW – jednak tracą odbiorcy energii.
Oczywiście nie należy zapominać o unijnej polityce klimatycznej i opłatach za prawo do emisji CO2. Systemem opłat za emisję obciążonych jest kilka sektorów gospodarki europejskiej, w tym energetyka. Ceny za uprawnienia zostały uwolnione, tzn. kupuje się je na rynku. Problem w tym, że zaczęli na nim działać spekulanci, którzy nabywają je tylko w celu odsprzedania z zyskiem. Jeszcze kilka lat temu cena za emisję tony dwutlenku węgla wynosiła 5 euro. Obecnie to już dwanaście razy więcej. Na wzrostach cen opłat za emisję korzysta budżet państwa, gdyż rząd sprzedaje przypadającą na Polskę pulę na aukcjach. Tylko w tym roku z tytułu sprzedaży praw do emisji CO2 może trafić do budżetu nawet 20 mld zł. Problem w tym, że pochodzą one z kieszeni dostawców energii, którzy przerzucają koszty na odbiorców. „Uprawnienia do emisji CO2 stały się towarem, którym można grać na giełdzie tak samo, jak złotem, ropą czy akcjami spółek” – stwierdził w październiku premier Mateusz Morawiecki. Polski rząd proponuje UE, żeby zatrzymać spekulację prawami do emisji, wprowadzając ich cenę maksymalną. Niestety szanse na to są znikome, gdyż według UE wysokie ceny praw do emisji skłaniają sektor energetyczny do szybszego odchodzenia od węgla.

Drogie czarne złoto
Energii dostarcza również ropa. Ceny paliwa na stacjach są obecnie na historycznie wysokim poziomie. Cena zarówno benzyny, jak i oleju napędowego znajdują się w okolicach 6 zł. Ceny paliwa w Polsce rosną prawie najszybciej w UE. Według Eurostatu w ciągu roku wzrosły o 28,5 proc. – średnio w Europie paliwo zdrożało „jedynie” o 23 proc. Tylko w trzech państwach UE paliwo drożeje szybciej niż nad Wisłą. Drożeje jednak wszędzie – nawet w ostatniej pod tym względem Irlandii jego cena wzrosła o 15 proc. Globalnie to efekt oczywiście, a jakże, pandemii. W czasie lockdownów czołowi wydobywcy ropy, zgrupowani w kartelu OPEC, ograniczyli wydobycie, a obecnie zwiększają je dziwnie powoli i nie zamierzają tego przyspieszać. Argumentują to brakiem pewności, że popyt na ropę się utrzyma, chociaż oczywiście każdy zdaje sobie sprawę, że wzrost cen ropy podbija ich zyski. Część producentów ropy i tak nie nadąża z planowanym wydobyciem (mowa m.in. o Nigerii i Angoli).
Cena baryłki ropy nie tłumaczy jednak całości wzrostu cen paliw w Polsce. Obecnie kosztuje ona 85 dolarów, tymczasem w przeszłości wielokrotnie kosztowała znacznie więcej, a jednak benzyna nie kosztowała na stacjach 6 zł. Winny jest też kurs złotego, który znacznie osłabił się w czasie pandemii – m.in. w wyniku uruchomienia finansowanych długiem tarcz antykryzysowych. Obecnie za dolara płaci się prawie 4 zł, tymczasem transakcji na ropie dokonuje się właśnie w amerykańskiej walucie. Opozycja regularnie apeluje do rządzących, by na czas inflacji obniżyć akcyzę na paliwo, co jednak raczej się nie wydarzy, gdyż przy obecnej wysokości akcyzy wzrost ceny benzyny o 1 zł na litrze oznacza kilka miliardów złotych dodatkowo w budżecie.
W przyszłym roku wzrośnie także cena za centralne ogrzewanie. Ciepłownie występują do URE o podwyżki taryf za ciepło systemowe – mowa jest o wzroście nawet o kilkadziesiąt procent, zależnie od dostawcy ciepła. Oczywiście to jeszcze nie oznacza, że URE wyda zgodę na tak wysokie podwyżki, gdyż każdy wniosek analizuje pod względem wzrostu kosztów, jednak cena za centralne ogrzewanie prawdopodobnie odczuwalnie wzrośnie. W tym wypadku to również efekt przede wszystkim wzrostu cen za prawa do emisji dwutlenku węgla. Wcześniejsze taryfy były negocjowane przy cenie 20-30 euro niższej od obecnej.

Tarcza energetyczna
W połowie roku Najwyższa Izba Kontroli krytycznie wypowiedziała się na temat polityki energetycznej rządu. Według NIK rząd nie zapobiegł skokowemu wzrostowi cen energii. Zamrożenie cen prądu miało miejsce jedynie w 2019 r. Od 2020 r. ceny zaczęły szybko rosnąć, przy bierności rządzących, i obecnie gospodarstwa domowe płacą nawet jedną piątą więcej niż w 2019 r.
Tym razem ma być inaczej i rządzący pracują nad swoistą tarczą energetyczną, która wesprze najbiedniejszych w okresie szybkie wzrostu cen. Według „Dziennika Gazety Prawnej” projekt ustawy zakłada pomoc 2,6 mln gospodarstw domowych z najniższymi dochodami. Dodatkami energetycznymi objęci będą nie tylko odbiorcy prądu, ale też gazu. Dodatki miałyby być przyznawane na pół roku, a ich wysokość będzie zależna od wielkości gospodarstwa domowego. Samotna osoba otrzyma 27 zł miesięcznie, rodzina cztero- lub pięcioosobowa – 56 zł, a gospodarstwa domowe liczące sześć lub więcej osób – 73 zł miesięcznie. Jak widać nie są to wielkie kwoty, podobnie niewysoki będzie koszt dla budżetu, który wyniesie 1,7 mld zł, a więc jedną czwartą tego, co budżet zyskał dzięki wzrostowi cen paliw.
To stawki maksymalne – dodatek nie będzie mógł przekraczać 50 proc. faktycznie ponoszonych wydatków na energię. Beneficjentami będą gospodarstwa domowe z dochodem nieprzekraczającym 1115 zł na osobę lub 1563 zł w przypadku samotnych. Prace nad projektem trwają i być może kwoty pomocy będą nieco wyższe. Według wiceministra finansów Piotra Patkowskiego program będzie opiewał jednak na 3 mld zł. Tak czy inaczej, bony energetyczne trafią do zdecydowanej mniejszości społeczeństwa. Pozostali będą musieli liczyć się ze znacznym wzrostem kosztów utrzymania domu. No i pozostaje im liczyć na podwyżkę pensji.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki