Logo Przewdonik Katolicki

Energetyka na zakręcie

Piotr Wójcik
Elektrociepłownia Wybrzeże w Gdańsku, grudzień 2021 r., fot. Wojciech Strozyk/REPORTER-East News

Nasz rząd musi wreszcie zacząć traktować politykę klimatyczną poważnie, po tym jak w ostatnich latach próbował ją wziąć na przeczekanie. Teraz przyjdzie nam za tę opieszałość zapłacić wyższymi rachunkami za prąd.

Energetyka, dotychczas pozostająca na marginesie debaty publicznej i zajmująca głównie branżowe portale oraz ekspertów, nagle z butami weszła w nasze życie. Z marginesu wskoczyła do centrum debaty publicznej za sprawą ogromnych podwyżek cen. Dostęp do energii elektrycznej oraz ciepła od lat traktujemy jako oczywistość, tymczasem teraz części z nas realnie zagląda w oczy strach przed utratą zdolności do regulowania rachunków. Wzrosty cen energii przekładają się też na wszystkie inne ceny.
Na to nakładają się spory polityczne. Czy Europa powinna kontynuować swoją politykę klimatyczną, czy z niej zrezygnować, jak proponują niektóre środowiska polityczne w Polsce i Europie? A jeśli ma kontynuować, to na jakich dokładnie źródłach energii się oprzeć? Poza tym cała Europa przekonuje się wreszcie, że Rosja od lat traktuje surowce energetyczne jako sposób nacisku na inne kraje i kluczowy element swojej polityki zagranicznej.
Nadchodzące starcie z rzeczywistością może być bolesne, a stojące przed nami decyzje będą kluczowe w kontekście nadchodzących lat, a nawet dekad.

Zderzenie z rzeczywistością
Nowy rok przyniósł nam w niemiłym prezencie wzrost cen energii. Decyzją Urzędu Regulacji Energetyki taryfy dla odbiorców indywidualnych wzrosły o 37 proc., co realnie oznacza wzrost wysokości rachunków o ponad jedną piątą. Rachunek przeciętnego gospodarstwa domowego wzrośnie więc o 21 zł. W rodzinach wieloosobowych, siłą rzeczy zużywających więcej energii, rachunki w tym roku będą jeszcze wyższe. A przecież mówimy tu tylko prądzie.
Rekordy biją ceny gazu. W jego przypadku URE wydał zgodę na jeszcze większe podwyżki. Odbiorcy indywidualni gazu zapłacą rachunki nawet o połowę wyższe niż w 2021 roku. W stosunkowo niezłej sytuacji będą gospodarstwa domowe używające gazu jedynie w kuchni – ich rachunki wzrosną średnio o 9 zł miesięcznie. Rodziny, w których gazu używa się także do ogrzania wody, zapłacą już 56 zł miesięcznie więcej. Gospodarstwom domowym ogrzewającym gazem domy lub mieszkania rachunki wzrosną średnio aż o 174 złote. W tym ostatnim przypadku można się już złapać za głowę, tym bardziej że inne dobra i usługi również drożeją.
Ceny energii dla odbiorców indywidualnych są regulowane, więc URE trzyma je w ryzach. Inaczej jest w przypadku podmiotów gospodarczych, które płacą stawki rynkowe. A te wzrosły nawet o kilkaset procent. Piekarnia Kuźmiuk z Lublina poinformowała na Facebooku, że jej stawki gaz wzrosły o… 887 proc. Piekarnia odbiera gaz prosto od państwowej spółki PGNiG. „Prosimy nie pytać nas w najbliższym czasie, dlaczego pieczywo zdrożało” – napisali właściciele najstarszej rodzinnej piekarni w stolicy lubelskiego. Wyższe stawki gazu otrzymały nie tylko firmy, ale też ważne społecznie instytucje. Miejska przychodnia zdrowia w Warszawie w tym roku ma zapłacić za gaz 880 tys. złotych, jak poinformowała zastępca prezydenta stolicy Renata Kaznowska. W zeszłym roku zapłaciła 112 tys. zł, mowa więc o wzroście ceny o prawie 800 proc.
Co gorsza, z przyczyn formalnych takie drastyczne podwyżki dotarły także do części gospodarstw domowych, głównie osób zamieszkujących lokalne komunalne i spółdzielcze. Mowa o mieszkańcach, którzy podpisali za pośrednictwem zarządców (np. Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami w Warszawie) lub spółdzielni umowy biznesowe, czyli dedykowane dla podmiotów gospodarczych. Umowy biznesowe nie są chronione regulacjami URE, jednak przez długi czas były nawet bardziej opłacalne, gdyż rynkowe ceny gazu były niskie. Gdy ceny rynkowe wystrzeliły, tego typu umowy okazały się jednak pułapką, niczym kredyty frankowe. W ich przypadku ceny mogą właściwie rosnąć zupełnie swobodnie. Jak wielu osób to dotyczy? Według radia RMF w przypadku klientów PGNiG mowa o 290 tys. gospodarstw domowych na 7 mln, które podpisały umowę z tą spółką. Można powiedzieć, że to zdecydowana mniejszość – ledwie 4 proc. Mowa jednak o setkach tysięcy gospodarstw domowych, które mogą wpaść w tarapaty, o ile zarządcom budynków nie uda się zmienić umów na te chronione przez regulacje URE. PGNiG podało, że w samym 2021 r. aż 1561 spółdzielni, wspólnot i zarządców złożyło wnioski o przejście z cennika biznesowego na taryfę dla gospodarstw domowych.

Nie tylko Rosja
Ceny gazu rosną od drugiego półrocza zeszłego roku. Według Eurostatu jeszcze w pierwszym półroczu 2021 r. ceny były niższe niż rok wcześniej w niemal wszystkich krajach Unii Europejskiej, a wzrosły jedynie w trzech – mowa o Danii, Niemczech i Luksemburgu. W obecnym sezonie grzewczym fatalnie zbiegło się jednak kilka czynników. Kluczowym jest większe zapotrzebowanie na gaz na całym świecie, w związku z odbudową po pandemii i wzrostem gospodarczym. W pandemicznym 2020 r. zapotrzebowanie na gaz było mniejsze. W tym roku popyt na gaz, jak i na wszystkie surowce, drastycznie jednak wzrósł, tymczasem podaż już nie. Popyt był tym większy, że część państw UE zaczęła przechodzić na gaz w ramach dekarbonizacji gospodarki – gaz jest traktowany jako paliwo przejściowe z racji swojej niższej emisyjności. Do tego doszły też niekorzystne warunki pogodowe dla  odnawialnych źródeł energii – głównie niższa wietrzność.
Oczywiście nie można zapomnieć o niebagatelnej roli Rosji, czyli głównego dostarczyciela gazu do Europy. Gazprom bardzo niechętnie zareagował na wzrost popytu na gaz w całej Europie. Zamiast zwiększyć przesył gazu, na niektórych kierunkach nawet go ograniczył, co zresztą kontynuuje w tym roku. Przesył gazu przez Ukrainę do Słowacji na początku stycznia spadł o prawie jedną trzecią. Jednocześnie Gazprom nie rezerwuje sobie „miejsca” na ważnym dla Polski gazociągu Jamał, którym błękitne paliwo trafia do Europy. To oznacza, że także tą droga przesył gazu spadnie. Rosja przykręca kurek z gazem bardzo sprytnie. Wywiązuje się ze swoich kontraktów terminowych, jednak nic ponadto. Tłumaczy to zwiększeniem popytu na gaz w samej Rosji oraz w Azji, szczególnie w Chinach. Jednocześnie jednak daje wyraźnie do zrozumienia, że jeśli tylko gazociąg Nord Stream II uzyska unijną certyfikację, to błyskawicznie zwiększy przesył gazu do Europy. Rosjanie używają więc gazu jako narzędzia nacisku politycznego, co Europejczycy chyba po raz pierwszy odczuwają tak dobitnie.
Do tej gry dołączyły się jednak Stany Zjednoczone. Pod koniec zeszłego roku wysłały do Europy flotyllę statków z gazem skroplonym. Kilkadziesiąt gazowców transportujących 5 mln metrów sześciennych paliwa trafiło do Europy – jeden z gazowców „Megara” dotarł do polskiego gazoportu w Świnoujściu jeszcze pod koniec zeszłego roku. Samainformacja o amerykańskim transporcie doprowadziła do spadku ceny gazu na giełdach. Amerykanie już od czasu prezydentury Donalda Trumpa rozwijali swoją infrastrukturę gazową – nie tylko zwiększali wydobycie, ale też budowali i modernizowali terminale do wysyłki. Pod koniec zeszłego roku stali się największym eksporterem gazu na świecie, wyprzedzając minimalnie Katar. W tym roku planowane jest zakończenie modernizacji kolejnego terminalu w USA, co jeszcze zwiększy możliwości eksportu gazu z tego kraju. Dzięki czemu wpływ Rosji na sytuację energetyczną w Europie być może będzie mniejszy.

Spory w europejskiej rodzinie
Nawet jeśli sytuacja z gazem się unormuje, nie będzie to jeszcze oznaczać uspokojenia w europejskiej energetyce. Na rosnące ceny surowców nakłada się jeszcze unijna polityka klimatyczna, skupiająca się na odejściu od węgla. UE do połowy wieku chce osiągnąć neutralność klimatyczną, a w tym celu stworzyła system uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Państwa oraz przedsiębiorstwa objęte tym systemem mają przydzielane bezpłatnie pewną pulę uprawnień, a jeśli chcą emitować więcej CO2, muszą je odkupić od przedsiębiorstw, którym udało się wyemitować mniej. System nie obejmuje wszystkich sektorów emitujących CO2 – obecnie tylko energetykę, przemysł oraz lotnictwo, które łącznie odpowiadają za 41 proc. emisji w Europie. W ramach gorącego, dyskutowanego obecnie pakietu „Fit for 55” systemem miałyby zostać objęte także transport drogowy oraz ogrzewanie domów.
Sam system jest bardzo skuteczny w zakresie zmniejszania emisji dwutlenku węgla – od momentu jego uruchomienia, nie licząc lotnictwa, wszystkie sektory bardzo wyraźnie ograniczyły emisję, np. przemysł nawet o jedną trzecią, i to pomimo wzrostu gospodarczego. Problem w tym, że handel uprawnieniami został uwolniony i obecnie traktowane są one jak aktywa finansowe, którymi się spekuluje, czyli nabywa nie w celu użycia, lecz zarobienia na wzroście wyceny. W zeszłym roku ceny uprawnień wystrzeliły z 30 do 90 euro. To dotyka szczególnie mocno państwa, których energetyka oparta jest na węglu, czyli m.in. Polskę, wytwarzającą z niego 70 proc. energii. Niestety, ostatnie lata polskie przedsiębiorstwa energetyczne przespały i nie przestawiły się przynajmniej częściowo na mniej emisyjne źródła. Według GUS, w ostatniej dekadzie emisja CO2 w Polsce właściwie się nie zmieniła, tymczasem w całej UE spadła o 12 proc. Polski rząd przygotował część uprawnień dla firm w zamian za inwestycje, jednak finalnie ich nie przekazał, gdyż inwestycje nie były realizowane lub notowały poślizgi.
W związku z tym Polska jako państwo „zachomikowała” mnóstwo uprawnień, które obecnie sprzedaje na rynkach. W 2019 r. Polska sprzedała uprawnienia za 11 mld zł, w 2020 r. za 12 mld zł, a w zeszłym roku prawdopodobnie za rekordowe 20 mld złotych. Wpływy z uprawnień do emisji CO2 są obecnie istotną częścią dochodów budżetu, dzięki czemu rząd ma pieniądze m.in. na tarczę antyinflacyjną. Równocześnie jednak są dużym obciążeniem dla firm energetycznych, szczególnie tych mniejszych i słabszych kapitałowo – bo już Orlen na handlu emisjami potrafi zarabiać. Według CIRE (Centrum Informacji o Rynku Energii) w Polsce już nawet 59 proc. kosztu wytworzenia energii to ceny uprawnień do emisji CO2. W zeszłym roku Sejm podjął uchwałę wzywającą rząd do postawienia na szczycie UE postulatu reformy systemu lub nawet jego zawieszenia. Podczas szczytu premier Mateusz Morawiecki zaapelował o przynajmniej zniesienie możliwości spekulacji uprawnieniami, jednak jak na razie bez efektu.

Nieoczekiwany powrót atomu
Równocześnie w Europie przebiega spór o rolę energetyki jądrowej. Niemcy oraz Austria należą do największych jej przeciwników. W Niemczech z końcem ubiegłego roku zamknięto trzy elektrownie atomowe, a w tym planowane jest zamknięcie ostatnich trzech. Tymczasem Komisja Europejska proponuje, by do tak zwanej taksonomii włączyć właśnie atom, o co zabiega koalicja zgrupowana wokół Francji – jest w niej Polska. Prawdopodobne włączenie atomu do taksonomii oznacza, że inwestycje w energetykę jądrową będą uznawane za zrównoważone środowiskowo, dzięki czemu zdecydowanie łatwiej będzie zdobyć na nie kapitał. Atom będzie więc obok gazu paliwem przejściowym na czasy odchodzenia od węgla, co jest bardzo dobrą wiadomością dla Polski i innych krajów naszego regionu, które także chcą inwestować w energetykę jądrową. Mowa chociażby o Czechach, Rumunii, Słowacji czy Finlandii. Będzie to też niezwykle prestiżowa porażka Niemiec na forum UE i dowód na to, że w Europie można osiągać cele, o ile zbuduje się wokół nich koalicję.
Unia Europejska musi sobie więc odpowiedzieć na wiele pytań. W jaki sposób odchodzić od węgla, nie wystawiając europejskich rodzin na ryzyko ubóstwa energetycznego? Na czym oprzeć się w okresie przejściowym, skoro gaz jest ewidentnie wykorzystywany politycznie przez Rosję? Wydaje się, że oparcie się na energii jądrowej, która jest zeroemisyjna, oraz uniemożliwienie spekulacji prawami do emisji byłoby słusznym kierunkiem. Energia jądrowa umożliwiłaby państwom opartym na węglu w miarę łagodne przejście transformacji. Szybujące w niebiosa ceny uprawnień mogą ją za to utrudniać. Tak czy inaczej, polski rząd musi wreszcie zacząć traktować politykę klimatyczną poważnie, gdyż ostatnie lata próbował ją wziąć na przeczekanie. Udało się ograniczyć udział węgla w produkcji energii zaledwie do 70 procent. I teraz przyjdzie nam za tę opieszałość zapłacić wyższymi rachunkami za prąd. A przecież europejski system handlu emisjami działa już od 2005 r., a początkowo uprawnienia kosztowały ledwie kilka euro za tonę. Mieliśmy więc ponad półtorej dekady na stopniowe odchodzenie od węgla. Półtorej dekady, które wszystkie kolejne polskie rządy solidarnie przespały.

Będzie drożej. Jak bardzo?
W nowym roku za prąd zapłacimy o ponad jedną piątą więcej. Rachunek przeciętnego gospodarstwa domowego wzrośnie więc o 21 złotych. W rodzinach wieloosobowych, siłą rzeczy zużywających więcej energii, rachunki w tym roku będą jeszcze wyższe.
Odbiorcy gazu zapłacą rachunki nawet o połowę wyższe. W niezłej sytuacji będą gospodarstwa domowe używające gazu jedynie w kuchni – ich rachunki wzrosną średnio o 9 zł miesięcznie. Rodziny, w których gazu używa się także do ogrzania wody, zapłacą co miesiąc już 56 zł więcej. Gospodarstwom domowym ogrzewającym gazem domy lub mieszkania rachunki wzrosną średnio aż o 174 zł miesięcznie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki