Jeszcze niedawno dostęp do prądu wydawał się tak oczywisty, że mało kogo w ogóle zajmowały kwestie energetyki. Obecnie tematy energetyczne rozpalają debatę publiczną znacznie bardziej niż plotki ze świata celebrytów. Trudno się dziwić, skoro zimne kaloryfery stały się jak najbardziej realne, a przerwy w dostawie prądu przestały być zupełnie niemożliwe. Początek przyszłego roku tym razem nie upłynie pod znakiem noworocznych postanowień, porzucanych zwykle w okolicach lutego, ale znacznie wyższych rachunków, które akurat zostaną już na dłużej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to jest za to bardzo duża szansa, że światło nie zgaśnie, a temperatura w domach utrzyma się na wyraźnym plusie.
Niższe zużycie się opłaci
Pisaliśmy już w „Przewodniku”, że przyszłoroczne podwyżki taryf za prąd mogą być bardzo wysokie i wyniosą co najmniej kilkadziesiąt procent. Wskazują na to obecne ceny energii na giełdzie, które biją rekordy. Rekompensata podwyżek taryf wszystkim gospodarstwom domowym musiałaby kosztować dziesiątki miliardów złotych i przyćmić kosztem dotychczasowe dopłaty do ciepła. Rząd wreszcie zdradził, w jaki sposób zamierza złagodzić styczniowy wzrost rachunków. Dobra wiadomość jest taka, że dla części gospodarstw domowych taryfy mogą pozostać na tegorocznym poziomie. Niestety, jak to zwykle bywa, jest też zła wiadomość – zamrożenie wysokości taryf za prąd będzie dotyczyć tylko zużycia poniżej 2 tys. kWh rocznie. Powyżej tej wartości trzeba będzie już płacić stawkę, którą przyjmie Urząd Regulacji Energetyki. Wciąż nie wiemy, jak wysoka ona będzie.
Dlaczego akurat 2 tys. kWh? Prawdopodobnie dlatego, że według GUS średnie zużycie prądu na gospodarstwo domowe w Polsce w zeszłym roku wyniosło właśnie niecałe 2 tys. kWh. Według ministra rozwoju Waldemara Budy, poniżej tego limitu mieści się 61 proc. gospodarstw domowych w Polsce. Teoretycznie więc większość rodzin nie odczuje wzrostu taryfy od stycznia. Wiele będzie jednak zależeć od liczby osób w gospodarstwie domowym i wielkości mieszkania. Według GUS na wsi średnie zużycie jest znacznie wyższe niż w miastach – wynosi 2,5 tys. kWh, co nie dziwi, gdyż na terenach wiejskich dominują domy.
Wyższej taryfy prawdopodobnie nie odczują więc bezdzietne pary, single oraz seniorzy, szczególnie jeśli zamieszkują miasta. Nawet całkiem zamożny singiel, który wyposażył swoje mieszkanie w sporo elektroniki, bez większych problemów powinien zmieścić się w granicy 2 tys. kWh, chyba że dodatkowo intensywnie klimatyzuje swoje mieszkanie lub ogrzewa je elektrycznymi grzejnikami. Zresztą dla ogrzewających domy głównie prądem (pompami ciepła lub grzejnikami) również pojawi się dopłata, której dokładnej wysokości jeszcze nie znamy. Natomiast rodziny z dziećmi będą miały już problem. Rząd co prawda przygotował wyjątki dla rolników, gospodarstw domowych z osobami z niepełnosprawnością oraz rodzin z dziećmi, ale tylko z trójką lub więcej. W wymienionych wyżej domach taryfa zostanie zamrożona do poziomu 2,6 tys. kWh rocznie, więc również nie najwyższym.
Poza tym rząd zamierza też skłonić ludzi do oszczędzania. Najprawdopodobniej węgla w elektrowniach nie zabraknie, jednak lepiej dmuchać – nomen omen – na zimne. Poza tym spadek zużycia powinien ustabilizować cenę energii na rynku. Gospodarstwa domowe, które zmniejszą swoje zużycie o 10 proc. w stosunku do poprzedniego roku, otrzymają rabat na cenę prądu wysokości 10 proc.
Urzędowe zaciskanie pasa
Oczywiście w szczególnie trudnej sytuacji będą przedsiębiorstwa, których taryfy nie reguluje URE, tylko dostawca. A ten opiera się na cenach rynkowych prądu, który w sierpniu średnio kosztował 1,4 tys. zł za MWh, czyli kilkukrotnie więcej niż rok temu. W najgorszej sytuacji będą przedsiębiorstwa energochłonne, a więc głównie przemysł, który odpowiada w Polsce za jedną czwartą PKB. Kłopoty przemysłu widzimy już coraz bardziej wyraźnie. 8 września ArcelorMittal wstrzymał pracę jednego z dwóch pieców w hucie w Dąbrowie Górniczej.
Rząd planuje więc wprowadzenie kolejnych rozwiązań osłonowych. Przedsiębiorstwa, które poniosą dodatkowe koszty z powodu nagłego wzrostu cen prądu i gazu, będą mogły ubiegać się o wsparcie z ministerstwa rozwoju. Na cały program przeznaczone będzie 17,4 mld zł, z czego przeszło 4 mld będą do dyspozycji jeszcze w tym roku. W przyszłym kolejne ponad 8 mld, a pozostała część w 2024 r.
Unia Europejska ma większe ambicje w zakresie oszczędzania energii. Według propozycji Komisji Europejskiej, państwa członkowskie miałyby obligatoryjnie zmniejszyć swoje zużycie w godzinach szczytu o 5 proc. Dodatkowo państwa członkowskie powinny dążyć do łącznej redukcji zużycia prądu o 10 proc. w porównaniu do średniej z lat 2017-2021. Trudno powiedzieć, czy ten plan przejdzie, gdyż może się spotkać ze sprzeciwem niektórych państw, w tym Polski. Minister klimatu Anna Moskwa na antenie Polsat News jednoznacznie stwierdziła, że „absolutnie będziemy przeciw”. Według Anny Moskwy, KE nie ma kompetencji do ustalania zużycia energii w państwach członkowskich. Poza tym, według minister Moskwy, Polska poczyni oszczędności bez odgórnych unijnych regulacji. Będzie to efektem tzw. redukcji popytu, czyli zmniejszenia konsumpcji energii, spowodowanego ich drastycznie wysoką ceną. Z powodu rekordowych cen gazu przedsiębiorstwa same ograniczają jego zużycie, dzięki czemu w całej gospodarce w tym roku zanotujemy redukcję konsumpcji tego surowca o 17 proc. Być może analogiczna redukcja dotknie także energię elektryczną.
Mimo to rząd zamierza jednak dążyć do zmniejszenia zużycia prądu przynajmniej w sektorze publicznym. Założenia „Tarczy solidarnościowej” zakładają, że od 1 października administracja rządowa i samorządowa będą zobowiązane do redukcji zużycia prądu o 10 proc. W tym celu zamierza również wdrożyć program wymiany oświetlenia ulicznego na energooszczędne źródła światła, który miałby się rozpocząć jeszcze tej zimy i potrwać kilka kwartałów. Wiele miast samo już wymienia oświetlenie na energooszczędne. Duży projekt wymiany oświetlenia trwa już chociażby w Tychach. Od 2019 r. w tym śląskim mieście trwa montaż docelowo 1,3 tys. nowych słupów i 2,2 tys. nowych opraw oświetleniowych. Projekt zakończy się w listopadzie tego roku. Niektóre miasta wdrażają także ograniczenie godzin, w których zapalone będą lampy uliczne. Tak zrobił chociażby Lublin, o czym pisaliśmy już w jednym z poprzednich numerów „Przewodnika”.
Komisja Europejska chciałaby również wprowadzić jakąś formę podatku od nieoczekiwanych zysków. Nazywałaby się ona opłatą solidarnościową, którą uiszczałyby przedsiębiorstwa energetyczne, których zyski w tym roku wzrosły o ponad 20 proc. względem średniej z poprzednich lat. Obejmowałaby ona tylko dostawców energii z ropy, gazu i węgla, gdyż to właśnie oni mają obecnie hossę. Od tej nadwyżki zysków pobierana byłaby opłata, która trafiać miałaby do budżetów państw członkowskich. Z uzyskanych środków powinny zostać sfinansowane programy osłonowe dla odbiorców energii, a więc gospodarstw domowych i przedsiębiorstw.
W Polsce bez wątpienia taki podatek by się przydał, gdyż firmy energetyczne notują obecnie rekordowe marże. Według wyliczeń Forum Energii, w sierpniu modelowa marża polskich wytwórców prądu wzrosła o… 7000 proc. Nie oznacza to, że o tyle wzrosły ich realne zyski, jednak obrazuje obecną sytuację na rynku energii. Cena prądu zupełnie nie odzwierciedla kluczowych kosztów, czyli zakupu węgla i uprawnień do emisji CO2, które choć w tym roku nieco wzrosły, to znacznie mniej niż hurtowa cena energii.
Niestety, także w tym wypadku Polska nie wydaje się zainteresowana tym rozwiązaniem na szczeblu unijnym, chociaż jeszcze niedawno rząd sam się zastanawiał nad podatkiem od nieoczekiwanych zysków. „My najlepiej wiemy, jak wygląda nasz system energetyczny, jak działają spółki, czy mają zyski, czy ich nie mają. I po raz kolejny nie potrzebujemy pani przewodniczącej KE, żeby nam to wyliczała” – stwierdziła w Polsacie News Anna Moskwa.
Zagranica już oszczędza
Polska jak na razie wciąż nie wdrożyła krajowego planu oszczędzania, który zmusiłby do redukcji konsumpcji także część sektora prywatnego. Większość państw Europy Zachodniej już takie programy uruchomiła lub zaraz to zrobi. W Danii od 1 października temperatura w budynkach użyteczności publicznej, nie licząc domów opieki i szpitali, zostanie ograniczona do 19 stopni Celsjusza. Planowane jest także skrócenie okresu grzewczego oraz wyłączenie zbędnego oświetlenia zewnętrznego, na przykład iluminacji budynków. Rząd duński zachęca także obywateli do korzystania z energii elektrycznej poza godzinami szczytu i rezygnację ze zbędnych urządzeń, takich jak elektryczne suszarki do ubrań.
Bardzo podobne rozwiązania już w sierpniu uruchomiły Hiszpania i Włochy, w których energia elektryczna oparta jest na gazie. Państwa te ograniczyły temperaturę nie tylko w budynkach użyteczności publicznej, ale też placówkach handlowych i restauracjach. Ograniczenia obejmą zarówno ogrzewanie, jak i klimatyzację.
Zacisnąć pasa zamierzają także Niemcy, co nie dziwi, gdyż to właśnie w to państwo w największym stopniu uderzy brak rosyjskiego gazu. Miejsca zwykłej pracy lekkiej nie będą mogły być ogrzewane powyżej 19 stopni Celsjusza, a w przypadku ciężkiej pracy fizycznej maksymalna temperatura wyniesie zaledwie 12 stopni. W budynkach użyteczności publicznej, poza szpitalami i domami opieki rzecz jasna, nie będzie można ogrzewać korytarzy, hal oraz pomieszczeń technicznych. Zakaz dotyczyć będzie także oświetlania budynków publicznych na zewnątrz. W godzinach nocnych – czyli od 22.00 do 6.00 rano – wyłączone powinno być również podświetlanie reklam. Prywatne baseny nie będą mogły korzystać z gazu oraz prądu z sieci. Wyjątkiem będą baseny hotelowe oraz służące do celów terapeutycznych. Restrykcje za Odrą są niezwykle surowe. Ich celem jest zmniejszenie zużycia gazu aż o jedną piątą.
Unia Europejska planuje również wprowadzenie ceny maksymalnej za energię elektryczną na poziomie 200 euro za MWh, czyli niecałego tysiąca złotych. Obecnie na polskim rynku hurtowym ta granica jest regularnie przebijana, więc dotyczyłoby to także naszego kraju. Cena maksymalna nie dotyczyłaby jednak elektrowni na gaz, węgiel kamienny i ropę. Obejmowałaby za to energetykę z OZE, węgla brunatnego i atomu. Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, regulacje te objęłyby wytwórców 48 proc. energii elektrycznej w Polsce, a budżet zyskałby prawie 6 mld zł na dopłaty dla domów i firm. W państwach, w których cena energii jest wyższa, dodatkowe wpływy byłyby znacznie poważniejsze – sięgające nawet ponad 40 mld euro w przypadku Francji i Niemiec. Problem w tym, że takie rozwiązanie mogłoby oznaczać mniejsze korzyści z instalacji OZE, tymczasem nowych inwestycji w alternatywne źródła energii potrzebujemy teraz szczególnie.
Zbliżający się kryzys energetyczny może też jednak przynieść pozytywne skutki. Według Miesięcznego Indeksu Koniunktury PIE, aż 40 proc. polskich przedsiębiorstw wdrożyło już technologie ograniczające zużycie energii, a kolejnych 18 proc. planuje to zrobić w najbliższej przyszłości. Być może z kryzysu wyjdziemy więc z nieco mniej energochłonną gospodarką. Jak na razie podobnego zapału nie widać w polskich domach. Według sierpniowego badania United Surveys dla DGP i RMF.fm, 60 proc. Polaków nie zamierza oszczędzać energii, a dążenie do redukcji zużycia zadeklarowało 37 proc. pytanych. Niestety, całkiem prawdopodobne, że te 60 proc. i tak zostanie do tego zmuszone, jeśli nie przepisami, to drożyzną.