Zapowiadało się tragicznie. Przyszłoroczne podwyżki cen prądu dla samorządów i mniejszych przedsiębiorstw miały sięgać kilkuset procent. Kwoty zawarte w ofertach dostawców energii mogły zmrozić niejednego włodarza gminy, który musiałby wybierać między oświetleniem ulic o zmroku a ogrzaniem szkoły. Na szczęście wybory, przed którymi w przyszłym roku będą musieli stawać samorządowcy, będą mniej dramatyczne.
O krok od przepaści
Koszmarna sytuacja zapowiadała się m.in. w Poznaniu. Do przetargu na grupowy zakup energii w 2023 r. przed podmioty należące do miasta stanął tylko jeden oferent, który zaproponował stawkę 2700 zł/MWh. W tym roku miasto płaci 578 zł/MWh. Niemal pięciokrotny wzrost ceny energii mógłby zdemolować miejski budżet. Już w tym roku opłaty za prąd wzrosły z 51 do 87 mln zł. W przyszłym rachunki miały wzrosnąć do… 409 mln zł. „Za tę cenę można by od zera zbudować około pięciu nowych szkół w Poznaniu” – podał Urząd Miasta Poznania (cytat za PAP).
Jeszcze większe podwyżki zapowiadały się w Olsztynie. W stolicy warmińsko-mazurskiego stawka za zaopatrzenie w prąd budynków miała wzrosnąć z 438 zł do 2,8 tys. zł/MWh. Energia elektryczna dla oświetlenia ulicznego wzrosnąć miała pięciokrotnie. Miasta unieważniały więc przetargi, licząc na to, że w kolejnych oferty będą mniej drastyczne. Niestety, z różnym skutkiem – do drugiego przetargu w Olsztynie nie stanął nikt i znów trzeba było go unieważnić.
Niewiele lepiej zapowiadała się przyszłość uczelni wyższych. Jedyna oferta na dostawę prądu, jaka wpłynęła do Uniwersytetu Jagiellońskiego, opiewała na kwotę nawet siedmiokrotnie wyższą niż ta płacona w tym roku. Rachunki za energię płacone przez UJ miały wzrosnąć
z 27 do 182 mln zł. Uczelnie w Poznaniu, nabywające energię poprzez wspólną grupę zakupową, miały się mierzyć ze wzrostem rachunków rzędu 800 proc. Kilkaset procent więcej płacić miały także Uniwersytet Śląski oraz Akademia Górniczo-Hutnicza.
Sytuacja była na tyle napięta, że zwykle raczej spokojni samorządowcy zorganizowali na początku października protest w Warszawie pod wiele mówiącym hasłem „Tylko ciemność!”. „Wspólnoty lokalne nie powinny stawać przed dylematem, czy skracać liczbę godzin lekcyjnych w szkołach, zamykać baseny, likwidować linie tramwajowe i autobusowe, czy gasić latarnie na ulicach” – przekonywali organizatorzy akcji.
W wyniku obrad Komisji Wspólnej Rządu i Samorządów udało się na szczęście wypracować rozwiązania, które wstępnie zadowoliły obie strony. Przyjęta już przez Sejm ustawa zakłada przede wszystkim wprowadzenie limitu cen prądu dla samorządów i podmiotów użyteczności publicznej na poziomie 785 zł/MWh, czyli kilkukrotnie niższym od wpływających do magistratów ofert. Chociaż wciąż istotnie wyższym od tegorocznych taryf. Limitem ceny prądu objęte zostaną m.in. szkoły, przedszkola, uczelnie wyższe, szpitale, kościoły i inne związki wyznaniowe, domy pomocy i instytucje kultury.
Różnica między ceną rynkową, opartą na danych z Towarowej Giełdy Energii, a ustawową ceną maksymalną zostanie zrekompensowana dostawcom energii przez państwo. Równocześnie jednak przedsiębiorstwa energetyczne notujące nadzwyczajne przychody będą musiały dokonać ich częściowego odpisu na Fundusz Wypłaty Różnicy Cen. W ten sposób, kuchennymi drzwiami, wprowadzony zostanie w Polsce podatek od nadmiarowych zysków producentów energii z szeregu źródeł – m.in. węgla brunatnego, biomasy czy odnawialnych źródeł energii.
To rozwiązanie wzbudziło wiele kontrowersji. Mówi się o możliwym zahamowaniu inwestycji w odnawialne źródła energii (OZE), gdyż producenci energii z tych źródeł zostaną pozbawieni środków na ekspansję. Część z nich może mieć też problem ze spłatą swoich zobowiązań. Warto jednak pamiętać, że limit ceny prądu dostarczanego przez wytwórców taniej energii
– m.in. właśnie z OZE – wprowadziła też Unia
Europejska. Wynosić będzie 180 euro/MWh, czyli około 900 zł. Tak więc nawet bez polskiej ustawy wytwórcy musieliby się pogodzić z ograniczeniem przychodów.
Węgiel komunalny
Cena prądu w rządowym limicie obowiązywać będzie tylko do 90 proc. zużycia danego podmiotu w zeszłym roku. Ma to skłonić samorządy i podmioty użyteczności publicznej do oszczędności, co jest zresztą zgodne z decyzjami podjętymi na szczeblu unijnym, gdzie państwa członkowskie zadeklarowały oszczędność energii o jedną dziesiątą. Samorządy już od dłuższego czasu podejmują szereg działań oszczędnościowych. W Lublinie w okresie letnim skrócono czas palenia się lamp ulicznych. W Tychach za kilka milionów złotych wymieniono niemal 5 tys. opraw oświetlenia ulicznego na LED-y. W większości budynków użyteczności publicznej nie powinno być wielkich problemów z osiągnięciem oszczędności na poziomie 10 proc. Jednak w przypadku podmiotów, które muszą pracować 24 godziny na dobę – czyli np. szpitali czy domów opieki – oszczędność taka może być trudna. W sytuacji przekroczenia limitu od nadwyżki płacona będzie już stawka rynkowa, a więc kilkukrotnie wyższa.
Oszczędności są potrzebne tym bardziej, że rządowy limit ceny energii nie uchroni samorządów przed podwyżkami. Będą one po prostu znacznie niższe, ale wciąż istotne. W Katowicach wzrost stawki za energię wyniesie 30 proc. w stosunku do obecnej, a w Sopocie nawet 70 proc. W Krakowie, według wstępnych szacunków miejskich radnych, rachunki za prąd mogą wzrosnąć nawet o 250 mln zł.
Samorządowcy domagają się także przedłużenia na przyszły rok tarczy antyinflacyjnej. Przypomnijmy, że dzięki niej obniżona jest stawka podatku VAT za energię elektryczną do 5 proc. i stawka akcyzy do zera. Jak na razie tarczę przedłużono do końca roku i wciąż nie wiadomo, czy w przyszłym wciąż będzie obowiązywać. W ustawie mowa jest o cenie netto prądu, a więc trzeba jeszcze będzie do niej doliczyć podatki. Jeśli w 2023 r. wrócimy do starych stawek za energię elektryczną, to realnie limit ceny energii dla samorządów i uczelni wyniesie niecały tysiąc złotych.
Sytuacja finansowa jednostek samorządu terytorialnego w tym roku nie jest może fatalna, ale pozostawia sporo do życzenia. W pierwszym półroczu wszystkie osiągnęły co prawda nadwyżkę budżetową, jednak o 8 mld zł niższą niż w poprzednim roku w tym samym czasie. Niedawne obniżki podatku dochodowego od osób fizycznych odbiły się na wpływach budżetowych gmin i powiatów, do których trafia prawie połowa wpływów z PIT. Duże miasta utraciły w ten sposób po kilkaset milionów złotych – Katowice szacują ubytek w kasie miejskiej na 200 mln. Tymczasem ich koszty rosną w związku z inflacją i wzrostem płac. Dla budżetu państwa inflacja nie jest szczególnie problematyczna, gdyż trafiają tam wszystkie wpływy z VAT, które rosną proporcjonalnie do wzrostu cen. Dla samorządów inflacja to już spore wyzwanie.
Gminy będą mogły także zaangażować się w dystrybucję węgla między mieszkańców. Zadanie to nie będzie jednak obowiązkowe, jak początkowo zakładano, lecz fakultatywne. Miasta będą mogły kupować surowiec w stałej cenie 1,5 tys. zł za tonę od spółek Skarbu Państwa. Cena dla mieszkańców będzie stała i wyniesie 2 tys. zł za tonę. Różnica pokryje koszty logistyczne poniesione przez wspólnoty lokalne. Powinny one poinformować wcześniej mieszkańców, czy na ich terenie będzie możliwy zakup węgla od gminy.
Według wiceministra Karola Rabendy, rząd rozmawia już z 600 gminami, które są gotowe do wzięcia udziału w dystrybucji węgla. Gospodarstwa domowe, chętne na zakup, będą musiały złożyć w gminie wniosek o preferencyjny zakup surowca. Nie będzie można jednak kupić w ten sposób każdej ilości. Obowiązywać będzie limit 3 ton na gospodarstwo domowe.
Pogoda będzie łaskawa?
Rząd zamierza udostępnić obywatelom węgiel na różne sposoby, co jest zupełnie zrozumiałe. Problem w tym, że posuwa się w tym do rozwiązań bardzo wątpliwych. Ministerstwo Klimatu zawiesiło normy jakości paliw stałych do końca kwietnia 2023 r., a do sprzedaży trafił nie tylko miał węglowy, o czym w „Przewodniku” już pisaliśmy, ale też węgiel brunatny. Co więcej, zniesione zostały kary za spalanie węgla brunatnego w tych województwach i gminach, w których zakazują tego uchwały antysmogowe. Ta depenalizacja spalania węgla brunatnego może mieć koszmarny wpływ na jakość powietrza w Polsce. Jego wartość energetyczna jest kilkukrotnie niższa od węgla kamiennego, więc trzeba go spalić odpowiednio więcej. Tymczasem zawiera on ogromne ilości siarki i popiołu, które trafią kominami na ulice miast i miasteczek.
Niestety, można przypuszczać, że wielu Polaków zdecyduje się na spalanie najtańszych rodzajów paliw stałych. Minister Anna Moskwa na antenie Polsat News poinformowała, że obecnie węgla brakuje nawet 700 tys. gospodarstw domowych. Według wrześniowego badania CBOS, aż 40 proc. gospodarstw domowych ogrzewających się węglem nie ma żadnych zapasów surowca na nadchodzący sezon grzewczy. Prawie 80 proc. z nich przewiduje problemy z zaopatrzeniem w węgiel. Wśród najuboższych gospodarstw domowych zapasy surowca ma zaledwie 16 proc. Szczególnie dla tych ostatnich węgiel brunatny może się wydać korzystną opcją. Niestety, ze szkodą dla sąsiadów.
Limit ceny energii obejmie także małe i średnie przedsiębiorstwa oraz gospodarstwa domowe. Firmy zatrudniające poniżej 250 pracowników i notujące obrót poniżej 50 mln euro także zapłacą za prąd jedynie 785 zł/MWh, o ile ograniczą zużycie o 10 proc. w stosunku do ubiegłego roku. Od nadwyżki zapłacą już stawkę rynkową. Limit ceny energii dla gospodarstw domowych będzie niższy i wyniesie 693 zł/MWh. W porównaniu do obecnego roku oznacza to wzrost taryf o ponad połowę. Rząd wcześniej już jednak zamroził cenę prądu dla gospodarstw domowych na poziomie z obecnego roku, ale tylko do zużycia 2 MWh rocznie, a w przypadku rodzin wielodzietnych 3 MWh. Dopiero od nadwyżki zapłacimy więc stawkę maksymalną ustaloną przez rząd. Limity ceny energii obowiązywać będą do końca przyszłego roku.
Kluczowe momenty kryzysu energetycznego zbliżają się wielkimi krokami. Według badania Europejskiego Banku Inwestycyjnego aż jedna czwarta Polaków ma obecnie problemy z opłatami za ogrzanie mieszkania. Równocześnie wciąż jesteśmy niezbyt skorzy do oszczędzania energii. Ograniczyć temperaturę w domu do 19 stopni zamierza również tylko jedna czwarta Polaków – czyli o 4 pkt. proc. mniej niż średnia unijna. Na szczęście całkiem prawdopodobne, że uratuje nas pogoda. Prognozy długoterminowe pokazują, że nadchodzące miesiące będą cieplejsze niż w latach poprzednich. Zresztą już bardzo ciepły październik znacznie poprawił sytuację energetyczną w Polsce i Europie.