Logo Przewdonik Katolicki

Deficyty prawdy

Weronika Frąckiewicz
Matki opiekują się swoimi dziećmi w schronie przeciwbombowym oddziału pediatrycznego szpitala, Kijów, 28 lutego br., fot. Chris McGrath/Getty Images

Rozmowa z Olgą Zolotar o życiu w Kijowie kilka godzin po wybuchu wojny.

Rozmawiamy 24 lutego o 10.00 rano kijowskiego czasu. Kilka godzin temu Federacja Rosyjska napadła na Ukrainę. Wiem, że żadne słowa wsparcia nic nie pomogą, ale jesteśmy z Wami.
– Wiem, że jesteście z nami i to jest chyba dla nas najważniejsze. Dziś rano, kiedy otworzyłam oczy, przeczytałam słowa wsparcia od kolegi z Wrocławia. To było niesamowite, bo jeszcze nie rozumiałam, co się dzieje. Zapytałam go, o co chodzi, a on odpisał: „wojna się zaczęła”. Wiem, że wasze wsparcie to nie tylko słowa. Dużo osób z Polski pisze do mnie z pytaniami, jak wygląda nasza sytuacja, i mimo że jest to miłe, jestem trochę zmęczona, ponieważ nie wiem, co odpowiedzieć.

Według badań, przeprowadzonych w ostatnim czasie przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii, 39,1 proc. Ukraińców uważało, że do inwazji nie dojdzie, 48,1 proc. było innego zdania. Czy w ostatnich dniach odczuwało się napięcie związane ze strachem przed wojną jeszcze dotkliwiej niż dotychczas?
– Te emocje w społeczeństwie ukraińskim rozkładały się bardzo różnie, stąd te rozbieżności w wynikach. Ja na przykład wczoraj przepłakałam cały dzień, mimo że rzadko tak reaguję. Teraz widzę, że było to instynktowne, bo nie wydarzyło się nic szczególnego. Rano miałam zajęcia online na uczelni i wykładowczyni zapytała nas, jak wyglądają nasze przygotowania pracy magisterskiej. Zdałam sobie sprawę i tak też odpowiedziałam, że od trzech tygodni nie zrobiłam niczego w kierunku magisterki, bo jestem skupiona na sytuacji w naszym kraju. Wczoraj nie działo się nic, co mogłoby świadczyć o tym, że dziś obudzimy się w takiej sytuacji. Pewne napięcie utrzymywało się już od grudnia, a od początku lutego rosło. Mówię o Kijowie, bo wschód Ukrainy był znacznie bardziej przekonany, że wybuchnie wojna, niż my. Wspólnota, do której należę, ma pod Mariupolem dom dla nastolatków. Kilka dni temu zdążyli się wszyscy stamtąd ewakuować, na razie przybyli pod Kijów.

Czy ludzie się jakoś przygotowywali do wojny?
– Są ludzie, którzy się przygotowywali, a są też tacy, którzy nie robili nic. Część mojej rodziny chciała przenieść się do Gruzji, kupili bilety, mieli lecieć w najbliższą sobotę. Nie zdążyli. Obecnie próbują jakoś dostać się do Polski i stamtąd przedostać się do Gruzji. Wiem, że z miejscowości na wschodzie ucieka więcej ludzi. Mają przygotowane walizki, aby w dowolnym momencie uciec do mniejszych miejscowości albo na zachód. We Lwowie ceny mieszkań urosły w ostatnim czasie do horrendalnych kwot. Ostatnie dwa tygodnie to wzrost cen nie tylko mieszkań na wynajem, ale również na sprzedaż. Mam wrażenie, że połowa Ukrainy przeniosła się do Lwowa. Dziś zdziwiła mnie moja siostra. Od jakiegoś czasu mówiła mi, że muszę przygotować się na nadchodzące wydarzenia, kupić latarkę, zebrać żywność itp. Natomiast ona obudziła się dziś rano i stwierdziła, że nie mają w domu nawet chleba. Na razie nie ma wielkiej paniki w sklepach, ciągle jest sporo jedzenia. Przed chwilą byłam w jednym ze sklepów, aby z ciekawości zobaczyć, jak sytuacja wygląda. Olbrzymie kolejki są natomiast w aptekach, ludzie wykupują wszystkie leki. Moja siostrzenica ma astmę i potrzebuje inhalator, przed chwilą wykupiła trzy ostatnie. Pod bankomatami ustawiają się olbrzymie kolejki, na szczęście pieniądze są szybko dostarczane. No i jak dotąd działa telefonia komórkowa i internet.

W mediach społecznościowych w Polsce powstaje wiele inicjatyw: modlitwy za Ukrainę, różne zbiórki, pomoc prawna, pomoc dla zwierząt. A co mówią dziś social media na Ukrainie?
– Każdy ma swoją bańkę informacyjną i pewnie dużo od tego zależy, co dzisiaj zobaczy na swojej tablicy na Facebooku lub Instagramie. Ja jestem psycholożką, katoliczką i specjalistką od mediów, i to jest filtr, przez który przepuszczane są informacje dla mnie. Zacytuję Ci kilka postów moich ukraińskich znajomych. Mój kolega napisał, że aktualnie czyta wiadomości z różnych publikacji, pisze ze znajomymi, stara się nie panikować i kontrolować sytuację. W tym czasie jego żona mówi: „o, mamy jeszcze wodę i prąd… trzeba umyć głowę”. Post ma dużo lajków, a pod nim pojawiły się komentarze: „i bardzo dobrze, żona wie, co robi”, „też zrobię to samo”, „trzeba korzystać, póki można”. Wśród innych postów jest bardzo dużo zapewnień o modlitwie z różnych stron. Sporo Ukraińców pisze po angielsku, żeby informacje poszły w świat. Kolega z Browar, które zostały zaatakowane, pisze, że jego dzieci boją się syren. Mój kolega Rosjanin, który mieszka w Niemczech, opublikował post, że jest mu bardzo wstyd, boli go i nie może uwierzyć. Napisał: „trzymajcie się” i zamieścił flagę ukraińską. Pojawiają się również różne informacje, jak udzielić sobie pomocy, gdzie udać się w razie różnorodnych potrzeb, co zrobić, jeśli ktoś zdecyduje się wyjechać. Niestety, w mediach społecznościowych, nie tylko ukraińskich, równolegle trwa olbrzymia propaganda i dezinformacja, przygotowana przez Rosjan. Ostatnio wypuszczono w social mediach filmik, na którym widać idących żołnierzy rosyjskich, którym nikt nie wyszedł naprzeciw. Podpisane było, że Charków został zdobyty bez walki. Okazało się, że wojskowi naprawdę szli, ale byli na granicy. Ludzie nie wiedzą, komu wierzyć.

Pewne sankcje i słowa oburzenia, tyle dziś Zachód oferuje Ukrainie. Przypomina mi się historia Polski z 1939 r., kiedy na obietnicach się skończyło.
– My też mamy poczucie, że to tylko słowa. W Ukrainie wojna trwa już osiem lat. Sama przeżyłam ostrzał na wschodzie w 2018 r., gdy pomagałam w domu, o którym Ci już wspominałam. Osobiście mało już wierzę w słowa zapewnienia, że Europa nam pomoże. Za każdym razem słyszę, że Europa jest zaniepokojona sytuacją na Ukrainie, ale nic za tym nie idzie. Wiem, że każde z państw ma swój interes w pozytywnych stosunkach dyplomatycznych z Rosją. Najbardziej boli mnie, podobnie jak większość Ukraińców, to że propaganda rosyjska jest przyjmowana i poszerzana przez Europejczyków. To jest bardzo bolesne i doświadczyłam tego wielokrotnie, mieszkając w 2015 r. w Polsce. Jeden Polak przekonywał mnie – Ukrainkę, że język ukraiński nie  istnieje. Po ostatnich wypowiedziach Putina nie mogłam dojść do siebie. Jak można powiedzieć, że nasz kraj nie istnieje, że Lenin nas sobie wymyślił? Ważne jest teraz wsparcie ze strony zachodnich mediów, powiedzenie, że to jest wojna, a nie jednorazowa operacja wojskowa, że Putin jest mordercą, który chce sprawić, że nasz naród przestanie istnieć. To nie jest jednorazowa militarna akcja, to zaplanowana agresja, która trwa od 2014 r., a w jej wyniku straciliśmy już Krym i dwa wschodnie obwody. To nie dzieje się od dzisiaj. Mam takie dziwne poczucie, że mimo iż sytuacja zrobiła się bardziej tragiczna, dziś jest mi łatwiej niż wczoraj, niż tydzień temu. Wiem, że jest wojna i nie mam na co czekać. Skończyło się to permanentne trwanie w niepewności, zło wyszło z ukrycia.

Pomijając cały kontekst polityczny, jak my, zwyczajni mieszkańcy Polski, możemy Wam pomóc?
– Naprawdę nie wiem. Najważniejsze jest to, co można zrobić dla człowieka, który jest obok. Pomagajcie tym Ukraińcom, którzy są obok Was. Im też jest niewyobrażalnie ciężko, drżą z niepewności o swoich najbliższych, których zostawili w Ukrainie. Powiedzcie im, że jesteście z nimi, rozumiecie, co się dzieje. Dajcie im prawo powiedzieć wszystko, co czują. Każdy z nas reaguje we właściwy sobie sposób. Ja np. rano dziś poszłam na mszę i to jest mój sposób odreagowania. Po komunii i spowiedzi naprawdę czuję się lepiej. Wiem, że są wśród nas ludzie, którzy nie wiedzą, co robić, przed naszą rozmową widziałam na ulicach panikę. To jest tak nowa sytuacja, że do końca jeszcze nie wiem, czego my naprawdę potrzebujemy.

Czy w sytuacji, w której się znaleźliście, w czasie wojny, myślisz o jutrze?
– Dla mnie dziś podstawą było to, żeby skontaktować się z bliskimi. Dowiedziałam się, kto ma jakie plany, kto wyjeżdża, a kto zostaje. Następnie poszłam na mszę. Odwiedziłam też moją siostrę. Wstawiłam też pralkę, bo póki mamy wodę i prąd, warto coś wyprać. Niedługo wrócę do kościoła. Dopóki trzymam się jakoś, to może jeszcze komuś pomogę, chociaż rozmową. Nie myślę o tym, co będzie jutro.

OLGA ZOLOTAR
Mieszkanka Kijowa, prawniczka, studentka psychologii klinicznej

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki