Jeden z korespondentów wojennych w Kijowie zwrócił niedawno uwagę na podawanie przez stronę ukraińską wyłącznie danych o stratach wroga i niemal nieinformowanie o swoich własnych. Czy to normalna strategia, czy już propaganda, na którą trzeba uważać?
– Właściwie wszystko po trochu. Ukraina jako kraj, który się broni przed agresją Rosji, używa mediów, w tym mediów społecznościowych do budowania hartu ducha swoich obywateli i żołnierzy. Skupia się na przekazie o tym, że ma szansę pokonać o wiele większego od nich przeciwnika. Ukraińcy starają się też tym przekazem przytłoczyć samych Rosjan, żeby odebrać im pewność siebie i wolę walki. Te przekazy są robione niezwykle profesjonalnie. To oczywista rzecz, gdy się jest w stanie wojny. Natomiast jednym z niebezpieczeństw jest z pewnością sam fakt pokazywania tylko fragmentu rzeczywistości, choć bałabym się tu użyć słowa „manipulacja”. Pamiętajmy, że naprzeciw stoi wielka, naprawdę dobrze zorganizowana propaganda rosyjska, wylewająca się z ogromnej liczby kont w mediach społecznościowych na całym świecie. Stąd Ukraińcy są niejako zmuszeni do walki swoją kontrpropagandą. Obok wojny zbrojnej na ich terenie toczy się też cyberwojna.
Innymi słowy, gdy jest wojna, odkładamy na bok zasady z czasów pokoju, takie jak obiektywizm?
– Trochę tak. Strona broniąca się musi walczyć wszelkimi dostępnymi metodami. W czasach pokoju można mówić o prawdzie, etyce, odpowiedzialności za słowo, jednak w czasach wojny, gdy dla Ukraińców jest to być albo nie być – zrozumiałe jest, że walczą również poprzez informację. Nie znaczy to, że kłamią, ale wystarczy, że np. nie podają całej prawdy o swoich stratach wojskowych, a przede wszystkim o bohaterach, próbując przekonać cały świat, żeby im pomógł. Chronią też częściowo informację o swoim uzbrojeniu i taktyce walki. Chcą przekonać do swoich sukcesów. To się, jak widzimy, częściowo udaje.
Wspomniała Pani o propagandzie rosyjskiej. Rzeczywiście, dużo się już o tym mówi i podstawowe jej przejawy, takie jak nazywanie tej wojny „operacją specjalną”, już znamy. Jakie są jednak jej nieoczywiste przykłady?
– Przede wszystkim w mediach społecznościowych propaganda jest budowana małymi krokami. Nie tylko rosyjska, każda. Świetny przykład tego widzieliśmy 13 marca, w niedzielę, gdy na wielu różnych kontach w mediach pojawiły się pytania, czy Kościół pomaga uchodźcom z Ukrainy. Sugestia: nie widać, więc nie pomaga. Inny przykład: jedna z dziennikarek dużego ogólnopolskiego dziennika pyta w mediach społecznościowych o przypadki skrzywdzenia uchodźców z Ukrainy przez Polaków im pomagających. Niby tylko pytanie, ale już sugerujące, że dzieje się coś niepokojącego na dużą skalę, i pytająca szuka pod tezę czegoś, co podważy przepiękną postawę Polaków wspierających uchodźców. Kolejny przykład to przypominanie Polakom o krzywdach, jakie w przeszłości wyrządzili nam Ukraińcy, podsycanie waśni i niezagojonych ran. Nie chodzi o to, by w ogóle o tym milczeć, bo każdy, kto pomaga Ukraińcom, pamięta o Wołyniu i nie tylko – ale sytuacja, w której dziś znajdują się Ukraińcy, nie jest momentem na rozliczanie takich rzeczy. Uważam, że tym też posługuje się propaganda rosyjska.
Czyli już pojawiające się głosy, że „Ukraińcy zabiorą nam Polskę”, czy że są zbyt uprzywilejowani, to też przykład takiej propagandy?
– To straszna narracja, nieludzka. Prowadzi to przecież do kłótni, zawiści, do niechęci wobec milionów uchodźców, którzy choćby tymczasowo zamieszkają w Polsce. A grunt pod takie polsko-ukraińskie jątrzenie będzie, bo rzeczywiście uchodźców już mamy bardzo wielu, a będzie ich jeszcze więcej. Będziemy więc słyszeć, że do lekarzy wydłużają się kolejki, że Polakom zabraknie pracy, miejsc w przedszkolach, szkołach itd. Badania mówią, że już w 24 godziny od wybuchu tej wojny liczba ataków dezinformacyjnych ze strony rosyjskiej wzrosła o 20 tysięcy procent! To bardzo dużo. Pierwsze przykłady tuby Kremla to podawanie informacji o polskiej niechęci do uchodźców, zwłaszcza innego koloru skóry czy innej kultury, albo informacje o okradaniu uchodźców z Ukrainy.
Jak w takim razie zatrzymywać tę propagandę prorosyjską? Jak się bronić?
– Na pewno pomocne są już działające w mediach społecznościowych ośrodki wychwytujące tę propagandę. Ważne jest też ignorowanie takich wpisów, niewchodzenie z nimi w dyskusję, niekomentowanie, niepodawanie dalej, by zdementować. Bo to im buduje zasięgi. Algorytmy tak działają, że jeśli udostępniamy jakiś wpis i dodatkowo go cytujemy – to jest rodzaj najwyższego uznania dla niego, więc rozchodzi się szybciej, jest promowany w serwisie. Nie powielajmy tego też poprzez screeny.
Chciałabym w tym punkcie zapytać też o samych Rosjan, o których wiemy, że wierzą swojej propagandzie. Jak to jest możliwe, że na taką skalę dali się omamić?
– Propaganda karmi ich od ponad 20 lat mitem i marzeniem o wielkiej Rosji. Wielu Rosjan pamięta jeszcze, jak wyglądało ZSRR. Pamięta, że było im wtedy łatwiej. Podobnie wielu Polaków wspomina dziś przecież czasy PRL. Dziś w Rosji budowanie marzenia o byciu wielkim królestwem, które panuje nad światem, pozwala im oderwać się od ogromnej biedy, w której większość żyje. Ponadto pozwala im sądzić, że gdy wielka Rosja znów nastąpi, wchłaniając okoliczne mniejsze państewka – to im będzie się żyło lepiej. Zdobędą wówczas dobra, wzbogacą się. Przecież ten sam mechanizm marzeń o lepszym życiu u nas wykorzystują reklamy różnych produktów: jesteś tego wart(-a), podaruj sobie odrobinę luksusu. Potężna Rosja jest właśnie tą rosyjską „odrobiną luksusu” w wielkiej biedzie. Przecież z tych biednych rodzin rekrutują się dziś właśnie żołnierze rosyjscy do wojny w Ukrainie. W podtrzymywaniu tego marzenia ogromną rolę odegrały w Rosji media, zwłaszcza tzw. Runet, czyli rosyjski wewnętrzny internet, z własną wyszukiwarką, własnym serwisem społecznościowym, własnymi kontami mailowymi, własnymi VPN-ami i jednoczesną blokadą tych usług z zewnątrz. Innymi słowy, Rosjanie zrobili to, co Chiny, i to świetnie zadziałało teraz, w trakcie wojny. Dlatego są odcięci od wiadomości o ludobójstwie dokonywanym przez rosyjskich żołnierzy w Ukrainie. I 76 proc. z Rosjan popiera inwazję na Polskę! To porażające dane.
W swoim ostatnim tekście dla magazynu „Wszystko co Najważniejsze” połączyła Pani ciekawie zjawisko tego rosyjskiego zamknięcia – z naszym zamknięciem w bańkach informacyjnych poprzez media społecznościowe.
– Każdy z nas tkwi w jakiejś bańce. Oczywiście nie na taką skalę, mam nadzieję, jak Rosjanie, ale również. Swoim zachowaniem w sieci te bańki budujemy, odcinając się od informacji niezgodnych z naszym światopoglądem. Mocno to wyszło podczas pandemii Covid-19, gdzie masa ludzi podważała istnienie wirusa czy zasadność szczepień, ale i wcześniej, na kanwie dzielących ludzi sporów politycznych. Podzielonym społeczeństwem łatwiej się steruje i manipuluje.
Jest jakaś nadzieja? Odtrutka?
– Nadzieją jest zmysł chrześcijański, jaki pokazaliśmy teraz, na masową skalę pomagając Ukraińcom. My tak naprawdę zdaliśmy ten egzamin – przed sobą, przed całym światem i przede wszystkim przed Ukraińcami. Jest nadzieja, że całe pokolenie dzisiejszych ukraińskich dzieci chroniących się w Polsce zostanie polonofilami, że rzeczywiście – jak mówił prezydent Wołodymyr Zełenski – ma szansę zbudować w przyszłości prawdziwą ukraińsko-polską jedność. Dla mnie postawa Polaków niesie prawdziwą nadzieję.
A jaka może być odtrutka na „informacyjne bańki”? Proste rzeczy. Dbanie o dostrzeganie dobra wokół nas, dbanie o budowanie głębokich relacji z innymi. Pielęgnowanie sztuki rozmowy opartej na wzajemnym szacunku, także z osobami o innych poglądach. Tłumaczmy sobie nasze opowieści, z cierpliwością, otwartością na różnorodność. Dbajmy o relacje nawet w sytuacji, gdy dzielą nas poglądy polityczne, religijne. Bądźmy dla siebie dobrzy.
Prof. UKSW dr hab. Monika Marta Przybysz
Medioznawca, specjalista public relations, analityk social media, teolog