Logo Przewdonik Katolicki

Na tyłach wojny

Jacek Borkowicz
Plakaty w Ługańsku zachęcające Ukraińców do głosowania za przyłączeniem okupowanych przez rosyjską armię terenów Ukrainy do Rosji – rzekomo w imię prawa. fot. Associated Press/East News

Po 24 lutego setki tysięcy ludzi wróciły na Ukrainę, jednak zdecydowana większość pozostała w Rosji. Nadal tam pracują, jakoś układają sobie życie, a myślą po swojemu, tworząc w ten sposób naturalną barierę dla putinowskiej propagandy.

Jednym z filarów wojennej rosyjskiej propagandy jest wezwanie do aneksji wschodnich terytoriów Ukrainy – rzekomo w imię prawa do samostanowienia miejscowej ludności. Z argumentem tym warto polemizować, jednak mało kto zwraca uwagę, że jest on mieczem obosiecznym. Gdyby bowiem serio się doń zastosować, ogłaszając referendum nie po jednej, ale po obu stronach ukraińsko-rosyjskiej granicy, Moskwa prawdopodobnie wyszłaby na tym gorzej od Kijowa.
Zacznijmy od żyjących w Rosji obywateli Ukrainy. Do wybuchu wojny przybywało ich średnio 340 tys. rocznie, co dało w sumie 3,5 mln osób z ukraińskim paszportem, mieszkających w granicach Federacji. Ale to są dane oficjalne, nieoficjalnie nikt nie jest w stanie powiedzieć, ilu ukraińskich obywateli przebywa na terenie Rosji. Niektóre szacunki opiewają nawet na 11 mln osób. Przypomina to trochę sytuację Meksykanów, którzy od południa przekraczają granicę Stanów Zjednoczonych. Migracja ukraińska jest bowiem migracją zarobkową. Wiele się u nas mówi o milionach Ukraińców, którzy jeszcze na długo przed wybuchem wojny wyjechali za chlebem do Polski oraz dalej na zachód. Ale to tylko połowa gigantycznej fali – druga połowa wylała się na wschód.
Tak było do wybuchu wojny. Wiadomo, że po 24 lutego setki tysięcy wróciły na Ukrainę, jednak zdecydowana większość pozostała w Rosji. Ci ludzie nadal tam pracują, jakoś układają sobie życie, a także – choć nie wolno im tego publicznie wyrażać – myślą po swojemu, tworząc w ten sposób naturalną barierę dla putinowskiej propagandy.

Ukraina aż do Wołgi
Takie osoby, rzecz jasna, w naszym hipotetycznym referendum udziału by nie wzięły. W Rosji żyje jednak potężna, prawie dwumilionowa ukraińska mniejszość. Ukraińcy są tam, po Rosjanach i Tatarach, trzecią narodowością pod względem liczebności. Co więcej, duża ich część mieszka, w zwartych grupach, w szerokim pasie przylegającym do ukraińsko-rosyjskiej granicy.
Jeszcze sto lat temu było ich znacznie więcej, zajmowali rozległy obszar na południe od Kurska i Woroneża, miast uznawanych za rdzennie rosyjskie. Ukraińskie osadnictwo dochodziło do granic ziem Dońskich Kozaków (skądinąd to także potomkowie Ukraińców), a nawet je opływało od północy, dochodząc, pod Saratowem, do spadzistych brzegów Wołgi. I jeśli dzisiaj słyszymy o zniszczeniu wojskowego lotniska w mieście Engels, leżącym naprzeciw Saratowa, to nie wiadomo, czy drona nie wypuścił tam któryś z potomków owych osadników.
Skąd się wzięli w Rosji? Ano z ugody zawartej w 1654 r. w Perejasławiu, na mocy której Bohdan Chmielnicki poddawał Ukraińców carowi. Moskiewski samodzierżca ofiarował im wtedy do zamieszkania bezludne połacie stepów, świeżo odebrane Tatarom. Ukraińcy z oferty skorzystali i odtąd stanowią duży, gdzieniegdzie nawet przeważający komponent etniczny stepowego południa Rosji.
Rozległe ukraińskie osadnictwo sprawiało kłopot kreatorom „bratnich” republik w ZSRR. Dość powiedzieć, że obowiązującą do dziś granicę pomiędzy Rosją a Ukrainą ustalono dopiero w 1928 r., po dziesięcioleciu istnienia Związku Sowieckiego. Kreml nie chciał, aby wielka terytorialnie, zgodna z postulatem etnicznego samostanowienia Ukraina odcięła Rosję od Morza Czarnego i Kaukazu, dlatego też „obciął” Ukraińcom ich najbardziej wystające na wschód miejsca zamieszkania. W ten sposób w Rosji znalazł się także obwód kubański, leżący za Cieśniną Kerczeńską, właściwie już na Kaukazie. Jego mieszkańcy, choć formalnie uznani za Rosjan, są potomkami przesiedlonych przez carycę Katarzynę zaporoskich Kozaków, a elementy ukraińskiej kultury są tam nadal żywe i widoczne.

Ani jednej szkoły
Ukraińcy, którzy znaleźli się w sowieckiej Rosji, mieli jednak zagwarantowane prawo do pielęgnowania ojczystego języka. Było to pochodną ogólnej polityki czerwonej Moskwy, która w ramach walki z reliktami „białej Rosji” promowała wszystko co nierosyjskie – pod szlachetnym hasłem rozwoju proletariackich narodowości. To się jednak zmieniło w latach trzydziestych, kiedy to Stalin postanowił pchnąć sowieckie państwo z powrotem na tory imperialno-rosyjskiej dominacji. W stosunku do Ukraińców zrobił to na dwa sposoby: w Ukraińskiej SSR zagłodził na śmierć miliony ludzi, w ukraińskojęzycznych rejonach Rosji skasował w całości wszystkie ukraińskie instytucje: szkoły, teatry, prasę itd. Zgodnie z bolszewickim obyczajem niszczono nie tylko książki, ale też ich twórców oraz czytelników. W ten sposób zginęły tysiące ukraińskich nauczycieli, twórców kultury i w ogóle ludzi o wyższej nad przeciętną świadomości narodowej.
Minęły lata, stalinizm został formalnie potępiony, ale w kwestii ukraińskiej nic się nie zmieniło. Do tej pory rosyjscy Ukraińcy mogą się uczyć tylko po rosyjsku. W Rosji jest co prawda kilka ukraińskojęzycznych szkół, ale pod Uralem, na Syberii i na Dalekim Wschodzie. W samej Moskwie była jeszcze ukraińska biblioteka, ale w 2017 r. ją zlikwidowano, pozostała tylko szkółka niedzielna przy ośrodku ukraińskiej kultury. To wszystko. W etnicznie ukraińskich miastach i wsiach południowozachodniego pogranicza ukraińskiej szkoły nie ma ani jednej.
Tak wygląda rzeczywistość, konfrontowana z bezczelnym kłamstwem putinowskiej propagandy, która atak na Ukrainę usprawiedliwia rzekomym prześladowaniem tam rosyjskiego języka.

Porwane dzieci
Od lutego do września tego roku rosyjską granicę przekroczyły prawie 3 mln Ukraińców. W zdecydowanej większości wbrew własnej woli. Są to ludzie przymusowo „ewakuowani” z miast przyfrontowych, takich jak Mariupol. Na ich miejsce okupanci osiedlają przybyszów z głębi Rosji. Szczególnie drastyczny jest proceder masowego porywania dzieci, pod pretekstem opieki nad sierotami wojny. W rzeczywistości mali Ukraińcy są przekazywani rosyjskim rodzinom na zruszczenie. Przypomina to los janczarów w państwie osmańskim, lub – z bliższej perspektywy – niedolę naszych „dzieci Zamojszczyzny”.
Ale nawet ta sytuacja skrajnej krzywdy ma swoją drugą stronę, niekorzystną dla oprawców. Reżim nie będzie w stanie zapanować nad umysłami tak wielkiej masy ludzi, których pod przymusem sam sobie sprowadził. Być może ta obecność pobudzi do działania ich rodaków z rosyjskim paszportem i odrodzi się w Rosji, stłumiony przed 90 laty, duch ukraińskiego oporu.


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki