Logo Przewdonik Katolicki

Zbombardowana codzienność

Weronika Frąckiewicz
fot. archiwum prywatne

Rozmowa z o. Jarosławem Krawcem OP o rzeczywistości w pryzmacie wojny, pokoleniu będącym największą ofiarą i napięciu między Ewangelią a nienawiścią

Gdy umawialiśmy się na rozmowę, napisałam do Ojca, że chciałabym porozmawiać o zwyczajnym życiu podczas wojny. W momencie wysyłania wiadomości już zadawałam sobie pytanie, czy zwyczajne życie w kraju owładniętym wojną jest w ogóle możliwe…
– W kontekście wojny na pewno można mówić o codziennym życiu, bo to zwyczajne bywa często niezwyczajne i nie tylko wojna ma na to wpływ. Tuż przed naszą rozmową zakończył się w Kijowie alarm bombowy, który trwał tym razem prawie dwie godziny. Zaczął się o 9.07 a zakończył się o 10.55. Od początku wojny w samym tylko Kijowie było ich 649 i łącznie trwały 718 godzin i 54 minuty. Oznacza to, że przez prawie trzydzieści dni żyliśmy z nieustającym alarmem. Nie wszystkie one oznaczają, że coś się dzieje, lecz mimo to wywołują napięcie i niepokój. Dla wielu osób, zwłaszcza dla tych, które doświadczyły już jakiejś realnej tragedii wojennej, pogłębiają one tylko traumę. Alarmy są perspektywą naszej codzienności, naszego toczącego się życia w cieniu wojny. Na początku wojny Kijów opuściło mnóstwo osób, było to wówczas bardzo widoczne. W blokach i domach obserwowałem ciemne okna, ale nie dlatego, że nie było prądu, gdyż na początku nie było przerw w dostawach, ale z powodu braku ludzi. Kijów przed wojną był miastem bardzo zakorkowanym, dlatego ci, którzy zostali, przeżywali szok, jadąc pustymi ulicami. Obecnie ruch się wzmaga, ponieważ ludzie powoli wracają. Dziś żyje w mieście o kilkaset tysięcy mniej osób niż przed wojną. Pamiętajmy jednak, że wśród ludzi, którzy przyjechali, są też wewnętrzni przesiedleńcy, ludzie, którzy do Kijowa przyjechali ze wschodu lub południa kraju, z miejsc zniszczonych przez wojnę, ciągle przed tą wojną uciekając. Mimo że w mieście na nowo toczy się życie, trudno jeszcze mówić o normalności, zwłaszcza teraz, gdy w ostatnich tygodniach bardzo poważnie ucierpiała infrastruktura energetyczna całej Ukrainy. Są miejsca, w których codziennie prąd jest wyłączany na dłużej. To bardzo utrudnia codzienność. Ludzie nigdy nie wiedzą, czy gdy rano się obudzą, będą mogli normalnie przygotować sobie śniadanie, a ktoś, kto ma problemy z chodzeniem, czy będzie mógł korzystać z windy.

Jakie są inne wyzwania wojennej codzienności?
– Coraz wyraźniej widać, że wiele osób ma problemy z pracą. Część zakładów, przedsiębiorstw, fabryk, a także różnych usług zawiesiła lub mocno ograniczyła swoją działalność. W sklepach w centrum i na zachodzie Ukrainy można kupić tak naprawdę wszystko. W Kijowie nie ma problemów z zakupem żywności, zarówno tej podstawowej, jak i bardziej wyszukanej. Natomiast zakupy robi dużo mniej ludzi. W ostatnią sobotę około 19.00 byłem w jednym z dużych kijowskich supermarketów i zdziwił mnie brak klientów. Zwykle jest to czas, w którym w sklepie spotyka się tłumy. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że ludzi najzupełniej w świecie po prostu nie stać. Coraz więcej osób nie może związać końca z końcem.

Pół roku mieszkałam w jednym z afrykańskich państw. Pamiętam, że na początku widok ubóstwa mnie szokował, jednak przegapiłam moment, w którym zaczęłam się do niego przyzwyczajać. Do końca mojego pobytu odczuwałam dysonans pomiędzy przywyknięciem do pewnych obrazów biedy, które spotykałam w swojej codzienności, a niezgodą na nie. Czy do wojny można się przyzwyczaić?
– Myślę, że nie tylko ja, ale wszyscy, którzy tutaj jesteśmy, już się przyzwyczailiśmy. Od początku wojny kilkukrotnie wyjeżdżałem z Ukrainy w sprawach zakonnych do Polski i innych krajów. Mimo to większość czasu jestem obecny w Kijowie. Moi współbracia, w większości, są cały czas na miejscu. Myślę, że to jest nieuchronne, że trzeba się do tego przyzwyczaić. Nie da się od niej uciec, wszyscy tą wojną żyjemy. Widzę to po sobie, po braciach w mojej wspólnocie i po ludziach, którzy do nas przychodzą. Nie jesteśmy w stanie przełączyć się na jakiś inny świat, tak jak w telewizorze zmienia się kanał. Alarmy i troska o to, co będzie dalej, nie pozwalają na to, żeby o tym zapomnieć i żeby się wyłączyć, a jednocześnie wymuszają na nas, żebyśmy się powoli przyzwyczajali. To, co psychicznie najbardziej męczy, zwłaszcza ludzi wrażliwszych, to nieoznaczoność przyszłości. Zupełnie nie wiadomo, co będzie jutro, co będzie za miesiąc, jakie będzie kolejne posunięcie Rosji, skąd zaatakują. W Kijowie doskonale pamiętamy, jak na początku wojny Rosjanie próbowali zdobyć Kijów, jakie okrutne wydarzenia miały miejsce w okolicach miasta. Gdyby Rosja zdecydowała się na atak ze strony Białorusi, znowu bylibyśmy zagrożeni atakiem na Kijów. Razem z braćmi, siostrami dominikankami i wolontariuszami Domu Świętego Marcina w Fastowie jeździmy z pomocą humanitarną na wschód i południe Ukrainy. Jutro ruszamy na trzy dni w okolice Iziuma. Są to tereny, które we wrześniu zostały wyzwolone spod długiej okupacji rosyjskiej. Ludzie tam cały czas żyją stosunkowo blisko frontu. Mimo że nie spadają na nich teraz bomby, to świadomość, że kilkadziesiąt kilometrów dalej jest linia frontu, nie jest łatwa. Te miejsca są bardzo zniszczone. Poruszający jest obraz Iziuma, całkiem sporego miasta, którego centrum jest jedną wielką ruiną. Życie tam jest bardzo trudne ze względu na to, że realnie brakuje praktycznie wszystkiego, od infrastruktury po żywność. Wiele osób stamtąd straciło życie, co pogłębia dramat tamtych terenów. Jeździmy tam nie tylko po to, aby przekazać ludziom pomoc materialną. Chcemy po prostu z nimi być, dać im swoją obecnością wsparcie, okazać solidarność.

Bardzo mnie wzruszyło, gdy przeczytałam w jednym z Ojca listów, że mer Kijowa Witalij Kliczko zdecydował się na postawienie choinki w centrum miasta, aby dzieci mimo wojny mogły odczuć atmosferę świąt. Dzieci są tą częścią społeczeństwa, która ponosi bodaj największy koszt wojenny, a na pewno najbardziej długofalowy.
– Dzieci z różnych przyczyn są pierwszymi i najboleśniej przeżywającymi czas wojny ofiarami. W każdym z większych ostrzałów zostały poranione, zabite lub zginęły pod gruzami. Jednak obok tych fizycznych strat niewyobrażalnymi i nie do opisania są rany psychiczne i duchowe. Po pierwsze te związane z rozłąką, z tym, że wiele dzieci już zostało sierotami. Rozłąka związana jest też z ucieczką, emigracją. Rodziny żyją w totalnym rozdzieleniu. Słyszałem z ust wielu osób, że rozłąka wojskowych z rodzinami trwa bardzo długo, ponieważ nie zawsze jest możliwość choć krótkiego przyjazdu do domu, spotkania z bliskimi. Kilka dni temu rozmawiałem z wojskowym, który właśnie na chwilę wrócił do wowa z frontu. Mówił, że bycie z żoną i dziećmi jest dla niego najważniejsze, ważniejsze niż odpoczynek od ciągłego napięcia i stresu związanego z działaniami wojennymi. Podczas alarmów bombowych wiele osób ukrywa się na stacjach metra. Dzieci jak to dzieci – biegają, bawią się, próbują jakoś przetrwać ten czas, ale w ich psychice zostaje moment strachu, lęku, często podświadomy, który będzie się za nimi ciągnął długie lata. W szkołach i przedszkolach, które jeszcze działają, podczas alarmu dzieci schodzą do miejsc bezpiecznych. Wiąże się to z przerwą w zajęciach, zejściem, czekaniem, oddzieleniem od rodziców w trudnej sytuacji. W bardzo wielu miejscach na wschodzie czy południu Ukrainy szkoły są zupełnie zniszczone. Nierzadko szkoły, które znajdowały się w miastach lub we wsiach, stawały się bazami wojskowymi, więc jako jedne z pierwszych ulegały zniszczeniu. Teraz, gdy w niektórych miejscach można byłoby zacząć naukę, to tak naprawdę nie ma gdzie wrócić. Zazwyczaj zajęcia prowadzone są online, z tym że w wielu miejscach nie ma dostępu do internetu. W jednej wiosce dorośli opowiadali mi, że dzieci wsiadają codziennie rano do samochodu i ktoś je zawozi kilka kilometrów dalej do głównej drogi, gdzie można złapać sieć. Tam ściągają zadania domowe i wysyłają prace, które zrobiły wcześniej. To samo robią nauczyciele z tej wioski, też jadą w miejsce, gdzie jest internet. Tak wszyscy kombinują, aby jakieś zajęcia edukacyjne się odbyły. To jest naprawdę wielki dramat. Proszę pamiętać, że niedawno skończył się okres pandemii COVID. Całe pokolenie dzieci i młodzieży w Ukrainie już któryś rok pozbawione jest dostępu do normalnej edukacji. Zostały okradzione przez wojnę z elementarnego prawa, jakim jest prawo do edukacji. Rana, która teraz krwawi, goić się będzie jeszcze bardzo długo.

Codzienność zazwyczaj nie każe nam konfrontować się na każdym kroku z przykazaniem miłości nieprzyjaciół. Tymczasem życie w sytuacji wojennej to jakby nieustanne bycie w napięciu pomiędzy Ewangelią a nienawiścią do agresora.
– Po moich braciach Ukraińcach widzę, jak bardzo przeżywają rozdarcie związane z podziałem, który wywołała wojna. Powszechne jest, że Ukraińcy mają rodzinę w Rosji lub na Białorusi. Rozgrywają się wielkie dramaty, bliscy przestają ze sobą rozmawiać, zupełnie się nie rozumiejąc. Wielu przyjaciół Ukraińców opowiadało mi, że przestali kontaktować się z bliskimi w Rosji, ponieważ tamci nie wierzą w to, co się dzieje w Ukrainie, i powtarzają propagandowe, kłamliwe rzeczy. To są olbrzymie rany i pęknięcia w społeczeństwie. Wiele osób obecnie powtarza, że na temat wybaczenia i uporządkowania tej sytuacji przyjdzie jeszcze czas. W momencie gdy toczy się wojna, najważniejsze jest zwycięstwo. Tym bardziej ważne jest w tym czasie wystrzeganie się nienawiści. Już teraz stanowi ona w społeczeństwie duży problem, a podejrzewam, że będzie jeszcze większym. Nawet prezydent Zełenski zwracał uwagę, aby nie eskalowała ona na fali oczywiście uzasadnionego gniewu. W Ukrainie nie spotykam się twarzą w twarz z Rosjanami. Opowiadając światu o wojnie poprzez listy z Kijowa, chcę jasno opowiedzieć się po stronie ukraińskiej. Stąd też idea tych listów. Najpierw zacząłem je pisać dla braci, sióstr i świeckich zakonu dominikańskiego, a później stały się publiczną formą dzielenia się tym, co przeżywamy. Chciałem opowiadać o codziennym życiu podczas wojny, z mojego punktu widzenia i doświadczenia.

Rok temu wszyscy mieli nadzieję na szybkie zakończenie wojny, a co dziś stanowi największą nadzieję Ukraińców?
– Do tej pory w Ukrainie nie spotkałem nikogo, kto byłby zdania, że Ukraina przegra, a wojna zakończy się tragicznie. Rok temu wszyscy mieli nadzieję, że zakończy się ona szybko. Ludzie, którzy wyjeżdżali na początku marca 2022 r. do Polski, myśleli, że wyjeżdżają na chwilę. Dziś mija już prawie rok, a końca tego szaleństwa wojny na razie nie widać. Wszyscy wierzymy, że zwycięstwo będzie po dobrej stronie i będzie ono sprawiedliwe. Wierzymy, że nastanie pokój, który nie będzie tylko zawieszeniem broni, ale taki, który będzie zadośćuczynieniem Ukrainie.

W Polsce z każdym miesiącem obserwujemy spadek postawy pomocowej Polaków. Akcje pomocy Ukraińcom nie wygasły całkowicie, ale na pewno zmniejszyła się ich intensywność. Jak zmiany te odbijają się w Ukrainie?
– Dynamizm udzielania pomocy bardzo się zmienił. Początkowo to był wielki zryw osób, organizacji, wspólnot z Polski, ale i ze świata. Dziękujemy tym, którzy nadal pomagają Ukrainie, bo pomoc jest bardzo konieczna. Ostatnimi czasy, przy dużych problemach z energią w całym kraju, potrzebne są wszelkiego rodzaju generatory, piecyki ciepła, odzież, ale też jedzenie i leki. Mój brat Mariusz, który jest księdzem we Lwowie, opowiadał o wolontariuszach zajmujących się dziećmi podłączonymi do aparatury medycznej umożliwiającej im życie. O ile dość szybko udało się zorganizować generatory, pojawił się problem drogiego paliwa. Potrzebne były fundusze, aby zgromadzony sprzęt mógł działać. Ukraińcy, którzy wrócili z Polski, a którzy mają możliwość zarobić na swoje utrzymanie, starają też dzielić się tym, co mają, z tymi, którzy nie mają nic. Skala pomocy wewnętrznej naprawdę jest bardzo duża: od przyjmowania uchodźców wewnętrznych, aż do wsparcia materialnego. Ludzie naprawdę jednoczą się wobec tej wielkiej tragedii. W społeczeństwie ukraińskim dojrzewa wrażliwość i solidarność. Oczywiście są też smutne informacje dotyczące przypadków nadużyć i korupcji. Myślę sobie, że to wszystko wynika z naszej słabej kondycji ludzkiej, niejako jest to wpisane w życie. Gdyby jednak miało to zniechęcić innych do bezinteresownej pomocy, byłoby to wielką tragedią.

Naturalnym w granicznych sytuacjach jest pytanie o Boga i Jego rolę w danych wydarzeniach. Jakie przemiany w relacjach Bóg a mieszkańcy Ukrainy obserwuje Ojciec w związku z trwającą wojną?
– Wojna w różnorodny sposób wpływa na wiarę i relację z Bogiem. Jednych do Niego przybliża, a innych oddala. Oprócz spektrum osobistego przeżywania wiary jest jeszcze jej zewnętrzny wymiar. Widzimy zmiany, jakie się dokonują w łonie Kościoła prawosławnego w Ukrainie, a które związane są z jednoznacznym poparciem przez Cerkiew moskiewską wojny i polityki Putina. Jest to wielkim zgorszeniem dla wielu prawosławnych w Ukrainie. Zastanawiające jest, jak będzie wyglądało ukraińskie prawosławie w niedalekiej przyszłości. Ogólną frekwencję w kościołach w obecnym czasie trudno jest ocenić, ponieważ warunki wojenne ograniczają mobilność wiernych. Gdy rozpoczęła się wojna, kościoły pustoszały, ale nie dlatego, że ludzie stracili wiarę, lecz z powodu braku możliwości dojazdu do parafii. Tych rzymskokatolickich jest w Ukrainie mało i często są odległe od miejsca zamieszkania wiernych. Dopiero z perspektywy czasu będzie można ocenić, jak wojna wpłynęła na częstotliwość przychodzenia do kościołów. Jak wiele osób zbliża się do Boga, widać dziś po wolontariuszach udzielających się w różnych akcjach pomocowych. Wielu z nich ze służby uczyniło swój sposób życia w tym okrutnym czasie, i to nierzadko pozwala im przetrwać.

---

piąty dzień wojny
28 lutego

Wczoraj, tuż po wysłaniu listu do Was, spotkałem Irę i Ninę, które schroniły się w naszym klasztorze. Dziewczyny właśnie wróciły ze stacji metra. Wyobraźcie sobie, że poszły tam z dwoma pełnymi i ciężkimi torbami książek!!! Trochę z duszą na ramieniu, bo przecież nie wolno było wychodzić. Uznały jednak, że ludziom spędzającym godziny w podziemiach stacji metra Lukianivska potrzeba nie tylko chleba, ale i dobrego słowa. Mówiły, że książki natychmiast się rozeszły. Opowiadały też, że na stacji na obydwu torach ustawiono wagony z otwartymi drzwiami, by ludzie mogli siedzieć i leżeć nie tylko na peronie, ale również wewnątrz pociągów. Ira i Nina są od lat związane z prowadzonym przez dominikanów w Kijowie Instytutem Świętego Tomasza. Widać, że formacja dominikańska i miłość do słowa nie poszły w las, skoro zaryzykowały zostawienie bezpiecznego klasztoru, by zanieść ludziom książki.
Jarosław Krawiec OP

piętnasty dzień wojny
10 marca 2022

Dziś jedna z kobiet na naszym klasztornym czacie zostawiła krótką informację: „Idę na dworzec. Jakby co, to jestem w trzeciej sali, niebieska policyjna kamizelka z napisem psycholog”. Wielu znajomych psychoterapeutów i konsultantów daje znać w mediach społecznościowych, że są do dyspozycji i chętnie porozmawiają. Znajomy trener od prawie dwóch tygodni prowadzi dwa razy dziennie szkolenia dla innych terapeutów, jak skutecznie pracować z klientami w czasie wojny. Parę dni temu wielkim wsparciem była dla mnie prosta wiadomość ze strony mego współbrata z PL, że jest do dyspozycji, jeśli tylko zechcę porozmawiać.
Jakub Gonciarz OP

czterdziesty pierwszy dzień wojny
5 kwietnia 2022

Wiele osób od początku tej wojny zostało pochowanych w zbiorowych mogiłach ze względu na brak dostępu do cmentarzy i liczbę ciał zabitych ofiar. Słuchałem relacji policjanta, który przyjechał na trasę żytomierską zaraz po jej odbiciu z rąk okupantów. To był jeszcze do niedawna główny szlak komunikacyjny, którędy można było wydostać się z Kijowa w kierunku zachodnim. Opowiadał o tym, jak starał się dotrzeć do rodzin rozstrzelanych osób, by im powiedzieć, gdzie zostali pochowani ich bliscy. Dzięki temu będą mogli ich odnaleźć i urządzić im normalny pogrzeb.
Jarosław Krawiec OP

setny dzień wojny
3 czerwca 2022

Ten list jest wyjątkowy. Piszę go w setny dzień wojny, która tak naprawdę zaczęła się w Ukrainie dużo, dużo wcześniej, bo w 2014 roku. Przed chwilą przeczytałem krótki tekst znajomej dziennikarki, która docierała do wielu bardzo trudnych miejsc, zwłaszcza na wschodzie Ukrainy. Słusznie zauważa, że w poprzednich latach ta wojna nie była mniej tragiczna i straszna. Nie dotykała nas jednak aż tak bezpośrednio, nie toczyła się tak blisko, więc w większości nie traktowaliśmy jej tak poważnie. Jak większość ludzi na całym świecie. Piszę to z pewnym wyrzutem do siebie i świata. Bo gdybyśmy od początku inaczej patrzyli na walkę, która toczyła się na wschodzie Ukrainy, być może nie musielibyśmy dziś mierzyć się z tą niewyobrażalną tragedią narodu ukraińskiego.
Jarosław Krawiec OP

Cytaty pochodzą z książki Listy z Ukrainy. Pierwsze 100 dni wojny, Jakub Gonciarz OP, Jarosław Krawiec OP, Wydawnictwo W drodze 2023

---

JAROSŁAW KRAWIEC OP
Przez wiele lat dyrektor Sekretariatu Misyjnego zakonu dominikańskiego, od września 2020 r. wikariusz Wikariatu Ukrainy


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki