W ubiegłym roku 24 lutego zaczęło się coś, w co trudno było uwierzyć. W sercu Europy Rosja wywołała wojnę, odsłaniając swoje prawdziwe oblicze i zmuszając miliony ludzi do opuszczenia swoich domów. Wystarczy powiedzieć, że co rugie ukraińskie dziecko musiało od tego czasu zmienić swoje miejsce zamieszkania.
Wkrótce Rosja zaczęła siać terror na wszystkich podbitych przez siebie ziemiach. Działania te miały i nadal mają charakter systemowy: tortury, morderstwa ludności cywilnej i jeńców, gwałty na kobietach i dzieciach, obozy filtracyjne, wywożenie ludzi w głąb Rosji, szybka adopcja i rusyfikacja uprowadzonych dzieci, kradzieże i bombardowanie kraju.
– Trudno jest żyć w takim kraju, ale ludzie trwają i radzą sobie jak mogą. Ja z dziećmi nadal jestem w Polsce, ale część mojej rodziny nie wyjechała z Ukrainy. Pomagamy sobie nawzajem i pomagają nam dobrzy ludzie – mówi Irina, która do Wielkopolski dotarła w marcu ubiegłego roku z południa Ukrainy. – Brat był ranny, ale na szczęście udało się go uratować. Mąż nadal walczy. Strach o niego towarzyszy nam przez cały czas, żeby nie zginął, żeby nie dostał się do niewoli, bo to jest jeszcze gorsze niż śmierć.
Żadnych ustępstw
Rok temu wojska rosyjskie podeszły pod Kijów. Po miesiącu ofensywa załamała się, a Ukraińcy przejęli inicjatywę, systematycznie wyzwalając podbite wsie i miasta. Do kwietnia wolna od Rosjan była już cała północna i środkowa część Ukrainy. Jesienią ruszyła ofensywa spod Charkowa i Mikołajowa. W krótkim czasie Ukraińcy odzyskali ziemie, które Rosja zdobywała przez pół roku. Na południu wyzwolono Chersoń.
– Mieszkamy na wsi, w czasie żniw jeszcze trwała u nas wojna – opowiada Olga Riazanowa, która uciekła do Polski z córkami i wnukami właśnie z obwodu chersońskiego. – Do pól nie można było dojechać, bo drogi i przeprawy były zniszczone lub zaminowane. Mimo to mój mąż i inni z mojej wsi wyjeżdżali, by kosić zboże. Zdarzało się, że na jednym końcu Rosjanie podpalali zboże, a na drugim byli nasi ludzie z kombajnami.
– To są złodzieje. Przyjechali okraść nasz kraj. Kradli zboże, okradali domy z mebli, gospodarstwa z maszyn rolniczych, latem kradli nawet dynie, ogórki, pomidory. Wszystko ładowali i wywozili, a czego nie zdołali zabrać, to niszczyli – dodaje mąż pani Olgi. – Jesienią nie dało się obsiać wszystkich pól, bo albo zaminowane, albo nie było ziarna na siew, bo zbombardowali firmy nasienne. Ale my się nie poddamy. Żadnych rozmów pokojowych, żadnych ustępstw i oddawania Rosji ukraińskiej ziemi.
W Rosji nie chcę żyć
W październiku agresor zdecydował się na nową taktykę i rozpoczął zmasowane ostrzały rakietowe, zamieniając w gruzy domy, szpitale, szkoły, przedsiębiorstwa. Bombardowania spowodowały, że połowa całej infrastruktury energetycznej i ciepłowniczej została zniszczona. Na porządku dziennym są ciągłe przerwy w dostawie prądu i ogrzewania.
– Cztery godziny jest prąd i znowu wyłączają – mówi Anastazja Hałupka, której rodzina mieszka na północy Ukrainy. Ona jeszcze przed wojną wyszła za mąż za Polaka i mieszka w powiecie leszczyńskim. – Ceny poszły w górę, ale na szczęście u nas nie bombardują. Tata przez całą wojnę pilnuje domu, a mama od czasu do czasu przyjeżdża do nas. Pomagamy bliskim, ale także organizujemy pomoc dla innych rejonów Ukrainy. Mąż co jakiś czas jedzie z transportami dla ludzi i dla żołnierzy. Nie wiem, co będzie dalej. Moja wieś leży 80 km od granicy z Białorusią. Wszystko się może zdarzyć, ale moi bliscy nadal chcą żyć na Ukrainie, w swoim domu.
Nad tym, co będzie dalej, zastanawiają się także Olena i Aleksander Ostopenko, przedsiębiorcy z Czernichowa, miasta na północ od Kijowa. Siedem lat temu zaczęli szyć odzież. Od tej pory przez cały czas inwestowali i rozwijali się. Krótko przed wybuchem wojny kupili nowe, zachodnie maszyny do szycia. – Mieliśmy plany na przyszłość, teraz mamy firmę dosłownie w gruzach – opowiadają. – Budynki zostały zbombardowane, maszyny zniszczone, pracownicy nie wiadomo gdzie.
Takich zrujnowanych firm w całej Ukrainie są tysiące i ciągle ich przybywa. Z każdym atakiem rakietowym przybywa też zniszczonych szpitali, szkół, domów.
– Ta wojna u nas trwa już nie rok, a osiem lat i jest coraz straszniej – mówi Walentyna, która do Polski uciekła z obwodu donieckiego. – Mam tam nadal bliskich i co jakiś czas udaje mi się do nich dodzwonić. Są problemy ze wszystkim. Ceny rosną, a i tak trudno kupić jedzenie. Nie zawsze jest woda, to samo jest z prądem. Z tego, co wiem, to moje mieszkanie jest jeszcze całe, ale szkoły już nie ma. To samo jest z innymi budynkami, które zostały kompletnie zniszczone. Do czego wracać? A jeśli Rosja zachowa obwód doniecki? Nie chcę żyć w Rosji.
– W tej chwili nie wiem, czy wrócę – mówi Sofia Onoprienko. – Tutaj w Polsce udało mi się znaleźć pracę, dzieci zaaklimatyzowały się, a nasz dom pod Kijowem został doszczętnie ograbiony i zniszczony. Nadal trwa wojna, nadal spadają bomby. Firma, w której pracowałam, też już nie istnieje. Dokąd mam zabrać dzieci i jak żyć? Kocham swój kraj, ale muszę myśleć o dzieciach, o ich przyszłości.
Nie ugniemy się
W jednym z wywiadów, udzielonych po uwolnieniu z rosyjskiej niewoli, mer okupowanego Melitopola Iwan Fedorow powiedział: ,,Putin tak to sobie zaplanował, że to będzie jego terytorium, które będzie kontrolować, aby odsunąć granice NATO jak najdalej. Tego chce i tak to widzi, ale zapomniał o jednym małym szczególe. Na tym terytorium mieszkają ludzie, a ludzie tego nie chcą. Ludzie będą bronili swoich praw wszelkimi dostępnymi środkami. Nie da się wygrać z Ukraińcami, bo naród sobie tego nie życzy. Ludzie tu Putina nie wesprą. Cóż on zyskał, zdobywając Donbas czy Ługańsk? Zyskał spaloną ziemię, z której uciekają ludzie. Zyskał zrujnowaną gospodarkę, w którą nikt nie chce inwestować swoich pieniędzy”.
Choć zniszczenia, jakich dokonuje Rosja na Ukrainie, są ogromne, to nadal większość jej obywateli jest przekonana, że przyszłość przyniesie im wolność. – Putin chce zniszczyć Ukrainę jako taką, chce ją zetrzeć z powierzchni ziemi. Tak jednak nie będzie, bo Ukraińcy się nie ugną. Oby tylko wolny świat dotrzymał danych nam obietnic – mówi Makar, który wrócił na Ukrainę w rejon Zaporoża. – Moja mama i siostra są nadal w Polsce, ale ja wierzę, że będą mogły wrócić do wolnego kraju. Ja wróciłem, bo nie chciałem patrzeć, jak zabijają ukraińskie dzieci i kobiety, więc pomagam jak mogę i będę pomagał. To wszystko, co się tu dzieje, jest nieludzkie, nie ma słów, którymi dałoby się opisać, co oni tu robią. To nie wojna, to barbarzyństwo, które trzeba odeprzeć i dać ludziom wolność.
Będziemy pomagać
Wojna w Ukrainie trwa już rok. Rosja niszczy sąsiednie państwo, nie licząc się z nikim i z niczym, nawet z własnymi stratami, sięgającymi 100 tys. zabitych żołnierzy. Dzisiaj już wiemy, że agresor nie może szybko wygrać tej wojny, ale może dalej rujnować Ukrainę. Ta faza wojny ma już inne cele. Chodzi o zniszczenie kraju, narodu ukraińskiego i jego kultury. Ukrainie pomaga wiele państw, ale i wielu zwykłych ludzi.
– Nie możemy ich pozostawić samych sobie – mówi Paweł, który od roku systematycznie organizuje transporty z różnego rodzaju pomocą dla Ukrainy, szczególnie na tereny dotknięte skutkami wojny, oraz dla wojska. – Jeśli my, zwykli ludzie, mieszkańcy Europy, nie przestaniemy pomagać, nie zapomnimy o Ukraińcach, to nie będą mogli o nich zapomnieć politycy. Naszą postawą, zaangażowaniem sprawimy, że będą się musieli liczyć z naszym zdaniem i naszymi oczekiwaniami. A my nie chcemy Europy zagrożonej rosyjską tyranią.