Długie Nowe, mała wieś w powiecie leszczyńskim. To tu schronienie znalazły uciekające przed wojną kobiety z dziećmi. Ale język ukraiński to nie nowość w tej okolicy. Już od lat Ukraińcy przyjeżdżali w te rejony do pracy w rolnictwie, ale zatrudniali się także w przedsiębiorstwach. Być może właśnie te wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że tyle domów otworzyło się dla uchodźców.
Pani Janeczka to seniorka rodziny Hałupków. Przez wiele lat wspólnie z nieżyjącym już mężem prowadzili gospodarstwo. Zajmowali się wszystkim po trochu: były krowy, świnie, uprawiano ziemniaki i zboże. Teraz jest inaczej. Syn Paweł ma trzynaście hektarów samych truskawek i gdy przychodzi czas zbiorów, potrzebuje wielu rąk do pracy. Tym właśnie zajmowały się Ukrainki, które tutaj przyjeżdżały. Cztery lata temu wraz z koleżanką przyjechała Anastazja. Praca na polu nie była dla niej nowością, bo sama pochodzi ze wsi z okolic Równego, miasta w zachodniej Ukrainie leżącego na trasie z Lwowa do Kijowa. Tak właśnie zaczęła się ta historia o domu w Długich Nowych.
Woda i ogień
– Zapraszamy – w głosie kobiety słychać wschodni akcent. Razem z nią zaprasza mnie do domu druga: starsza i drobniejsza. W jej głosie nie ma żadnych obcych nut. Wchodzimy do kuchni i już po chwili zjawia się kolejna. Zagląda także mały chłopiec. Tak będzie przez cały czas naszej rozmowy, bo w każdym pokoju tego domu mieszkają teraz kobiety z dziećmi, a kuchnia to centralne miejsce. Dziecku trzeba zrobić coś do picia, przygotować posiłek lub uzgodnić, co jest do zrobienia.
– W pewnym momencie było jakieś trzydzieści osób, ale kilka dni temu jedną z kobiet z dziećmi zabrali do siebie jej znajomi – zaczynają opowiadać. Głównie mówi Olga, matka Anastazji. Ta starsza, pani Janeczka, od czasu do czasu coś dodaje.
– Anastazja przyjechała tu pierwszy raz, gdy miała osiemnaście lat. Wiadomo, że przy truskawkach nie ma pracy przez cały rok, więc wracała do domu na Ukrainę – opowiada pani Olga. – Ja też jeździłam w różne miejsca do pracy w Polsce. W pewnym momencie przyjechałam także tu, do Długich Nowych. Od razu zauważyłam, że Anastazja wpadła w oko Pawłowi.
Na początku ta znajomość nie przypadła matce do gustu. Polak był starszy, pracowało u niego wiele kobiet, a córka była jeszcze bardzo młoda. Jednak z czasem nabrała zaufania do Pawła i jego matki, więc wiadomość o ślubie przyjęła z radością. – To naprawdę dobrzy ludzie. Paweł to woda, a moja Anastazja to ogień. Pasują do siebie – dodaje. – To sprawdza się teraz. Anastazja ciągle wymyśla, jak można pomóc, a Paweł ją w tym wspiera.
Na początku roku Paweł i Anastazja pojechali na Ukrainę na Boże Narodzenie. Już wtedy sytuacja była niepewna. Mówiło się o Putinie, o zagrożeniu. Ludzie jednak wierzyli, że do najgorszego nie dojdzie. Bardziej dla żartu niż na poważnie koleżanki zagadywały do Anastazji, że jakby co, to przyjadą do niej, do Polski. Za kilka tygodni miało się okazać, że to nie żarty, że pomoc naprawdę jest potrzebna.
Transporty z pomocą
Z chwilą wybuchu wojny do Długich Nowych zaczęły przyjeżdżać kobiety z dziećmi. Aby ich wszystkich pomieścić, Paweł powstawiał piętrowe łóżka, a Anastazja zaczęła organizować pomoc. Potrzebna była żywność, odzież, środki czystości. Ludzie nie zawiedli. – Nie wiedziałam, co się dzieje – opowiada pani Janeczka. – Dosłownie co chwilę podjeżdżały pod dom samochody i ludzie wynosili różne rzeczy.
– Ta pomoc była tak duża, że od razu zaczęliśmy myśleć o naszych na Ukrainie – mówi pani Olga. – My wszystkie mamy tam swoich bliskich, którzy walczą, pilnują naszej ziemi i kraju. Musimy ich wspierać, jak się da. Mąż i syn, ale także inni nasi krewni i znajomi są w obronie terytorialnej. U nas na wsi jest jeszcze spokojnie, ale docierają do nas ludzie z bombardowanego Charkowa, z Kijowa. Nie mają dosłownie niczego. Mieszkają w naszym domu i musimy im zawieźć żywność, ubrania, wszystko, czego teraz brakuje.
W trakcie, gdy rozmawiamy o tym, co dzieje się na Ukrainie, do domu wracają Paweł i Anastazja. – Odzież, żywność, ale także leki, koce, śpiwory. Potrzebne są także np. kamizelki kuloodporne, oni mają tam w tej chwili jedną na pięciu – wylicza Paweł. – To, co do tej pory uzbieraliśmy, pakujemy do busa i jadę z tym na Ukrainę. Z powrotem zabiorę do Polski tych, którzy będą chcieli wyjechać. Za kilka dni pojadę z kolejnym transportem, może do tego czasu da się zdobyć te kamizelki.
Każdy kogoś tam ma
W jednym z pomieszczeń gospodarczych trwa sekcjonowanie darów. Dosłownie cała hala jest zawalona workami i kartonami. Kobiety, które znalazły schronienie u Hałupków, segregują i pakują rzeczy. One najlepiej wiedzą, co jest teraz potrzebne na Ukrainie. Mają dzieci, niektóre bardzo małe. Jedna jest w ciąży. Trudno w takiej sytuacji mówić o podjęciu stałej pracy. Ale robią, co mogą, i mają nadzieję, że będzie dobrze, że ich bliscy ocaleją, a one wrócą do domu.
Docierają prośby o pomoc dla szpitali, dla tych, co uciekli z terenów bezpośrednio objętych wojną, dla służących w obronie terytorialnej, dla walczących w Kijowie, dla zwierząt, których właściciele uciekając, nie byli w stanie zabrać ze sobą. Listy potrzeb są konkretne, dla konkretnych ludzi, miejsc i instytucji. Tacy ludzie jak Anastazja i Paweł starają się, aby jak najwięcej tych potrzeb zostało zrealizowanych.
– Sytuacja sprawiła, że choć z Polską jestem związana już od pewnego czasu, to teraz każdego dnia poznaję bardzo wielu ludzi. Polacy okazują nam wiele serca i życzliwości – mówi Anastazja. – W tej chwili skupiam się na tym, co jest najbardziej potrzebne na Ukrainie i wierzę, że to przyniesie skutek, że pomoże nam obronić Ukrainę. – Oni mają wielką wolę walki o swój kraj, dlatego trzeba im pomóc. Nie możemy dać Putinowi wygrać – dodaje Paweł.
Trudna przyszłość
Olga zamierza wrócić do swojego domu na Ukrainę, Paweł zabierze ją z kolejnym transportem. Widać, że pomysł ten niezbyt podoba się Anastazji, ale matka jest zdecydowana. – Wracam do męża. Wracam, bo muszę tam być. Nasi chłopcy walczą i trzeba o nich zadbać. Trzeba także pomóc tym rodzinom, które uciekły do nas przed bombardowaniami – mówi kobieta. – Putin udławi się tą wojną. Może i oni mają więcej czołgów, dział, samolotów, ale my bronimy naszego kraju, naszych domów. Cała Europa, cały świat powinny wiedzieć, że jeśli my się poddamy, to Putin pójdzie dalej. To my teraz bronimy Europy.
Olga zamierza pozostać na Ukrainie tak długo, jak to będzie potrzebne, choć część jej serca pozostanie w Polsce, gdzie przecież także ma rodzinę. Wierzy, że jej kraj może się obronić, a jeśli nawet wojska rosyjskie zajęłyby większą część kraju niż do tej pory, to Ukraińcy będą się bili jako partyzanci. – W naszych żołnierzach jest taki duch, taka wiara, dlatego pokonują Rosjan. Putin przysłał młodych chłopców, których okłamał i nadal okłamuje. Ich matki nawet nie wiedzą, że synowie zostali wysłani na wojnę i giną – dodaje. – W rejonie, gdzie mieszkam, jest wiele kościołów. Ludzie przychodzą i modlą się wspólnie, aby wojna się skończyła. Bóg nas wysłucha.
Anastazja, Paweł, jego mama przyjęli pod swój dach Ukrainki i ich dzieci bez wahania, jak przyjmuje się kogoś bliskiego. – Są bezpieczne, co będzie dalej, zobaczymy – mówi Anastazja. – Jeśli wojna potrwa dłużej i one będą musiały zostać, to też damy sobie radę. Jeśli będą chciały, mogą u nas pracować przy truskawkach lub znaleźć sobie inną pracę. Tym, które mają malutkie dzieci, będziemy pomagać dłużej. Nadal też trzeba pamiętać o tych, którzy są na Ukrainie. Mam nadzieję, że Europa i Stany Zjednoczone pomogą nam tak, jak pomaga nam Polska. Gdy wojna się skończy, do odbudowania będzie wiele miast, wsi, domów, szpitali, szkół… Będzie nam trudno.