Logo Przewdonik Katolicki

Pruskie pojednanie

Mateusz Wyrwich
Fot.

Aleksander von Waldow po raz pierwszy swój rodzinny majątek chciał odzyskać na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dziś jest przekonany, że dzięki Trybunałowi w Strasburgu majątek odzyska w ciągu najbliższych lat. Osiemnastowieczny biały kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kontrastuje z niebem wieczoru i zasłoną zieleni. Osadzony na niewielkim wzniesieniu...

Aleksander von Waldow po raz pierwszy swój rodzinny majątek chciał odzyskać na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dziś jest przekonany, że dzięki Trybunałowi w Strasburgu majątek odzyska w ciągu najbliższych lat.


Osiemnastowieczny biały kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kontrastuje z niebem wieczoru i zasłoną zieleni. Osadzony na niewielkim wzniesieniu patrzy oknami dzwonnicy w kilometrową przestrzeń. Nieco dalej neogotycka wieża w angielskim stylu wywyższa lewy szczyt pałacu pobudowanego w 1863 roku na zamówienie Roberta Fridricha von Waldow, założyciela dóbr w Meretin. U jej dołu rozciąga się folwark z kilkunastoma budynkami zbudowanymi z czerwonej cegły pruskiego muru.

Rodzinne gniazdo


Meretin zostało założone w blisko połowie czternastego wieku przez niemieckiego rycerza Woldera. Gniazdem dla rodziny von Waldow, linii Hammer Berstein, Meretin stał się od 1721 roku. Wówczas folwark z kilkuset hektarami kupił Sigismund. Jego grób i małżonki Ulli leży w końcu pałacowej alei z napisem: "Die liebe horet nimmer auf" (Miłość nigdy nie ustaje). Meretin to dzisiejszy Mierzęcin. Położony blisko sto czterdzieści kilometrów od Poznania i pięćdziesiąt od Gorzowa Wielkopolskiego. W czasie wojny pałac i zabudowania nie zostały zburzone. Do lat dziewięćdziesiątych właścicielem dóbr był PGR, który doprowadził posiadłość do ruiny. W 1998 roku kupiła ją spółka, której właścicielami są Piotr Nowakowski i Piotr Olewiński. Pałac i folwark po latach powstał z ruin, a jego renowacja była wielokrotnie nagradzana wyróżnieniami Generalnego Konserwatora Zabytków za kunszt pracy konserwatorskiej.

Powrót przodka


Wysoki, rześki mężczyzna w jasnym prochowcu z górą sześćdziesięcioletni spacerował po sierpniowym Mierzęcinie 1986 roku. Od czasu do czasu klął po niemiecku. Szczegółowo oglądał budynki. Wzbudzał zainteresowanie ówczesnej milicji. Pytany o dociekliwość odpowiadał, że mieszkał tu i szuka wspomnień. Nazywał się Aleksander von Waldow. Był zamożnym profesorem architektury. Wykładał między innymi na uczelniach w Kolonii. Przez ponad piętnaście lat projektował dla hiszpańskich kontrahentów.
Po raz wtóry profesor architektury odwiedził Mierzęcin i Dobiegniew w 1990 roku. Zwrócił się wówczas do władz gminy o zwrot majątku. Jego zachowanie ożywiło lęki mieszkańców "ziem odzyskanych" o stabilność własności. Jednak w gminie wyśmiano go i poradzono, by w tej sprawie rozmawiał z urzędem wojewódzkim. Waldow skierował więc pismo do urzędu o zwrot majątku. Odpowiedź, jaką uzyskał od polskiego MSZ, nie zadowoliła go. Ponowił propozycję wobec władz samorządowych cztery lata później. Zaproponował założenie fundacji, z większościowym kapitałem dla gminy. Ta jednak propozycji Niemca nie wzięła pod uwagę. W zamian bowiem, w nieodległej przyszłości, oczekiwał zwrotu majątku. - Był bardzo miły. Uśmiechnięty. Twarz nabierała nieprzyjemnego wyrazu, kiedy mówiliśmy, że nic z tego interesu nie wyjdzie - wspomina po latach wizytę Aleksandra von Waldow Tadeusz Kałuziak, zastępca burmistrza miasta i gminy Dobiegniew.

Ratować zabytki


Piotr Nowakowski i Piotr Olewiński z Poznania, przyjaciele z lat szkolnych i studenckich, w końcu lat siedemdziesiątych postanowili założyć własną firmę produkującą farby. Denerwowała ich intelektualna stagnacja na uczelni i brak finansowych perspektyw. Pozycję pracowników naukowych zamienili więc na status "prywaciarzy". Dziś ich spółka jest znanym w kraju i za granicą producentem farb i lakierów. Zatrudniają kilkaset osób. Kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych zastanawiali się nad budową ośrodka wypoczynkowego dla załogi zdecydowali, że nie będą wznosić nowych obiektów, a restaurować stare. - Doszliśmy do przekonania, że lepiej ratować podupadający zabytek, niż tworzyć coś nowego - podkreśla Piotr Olewiński.

Uważał, że to jego własność


Spółka, za niewielkie pieniądze, kupiła dobra mierzęcińskie - folwark i pałac - podczas przetargu w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Rychło okazało się, że renowacja będzie kosztowała zdecydowanie więcej niż pierwotnie szacowano. Dodatkowych kosztów przysporzyło poszukiwanie planów pałacu i majątku w niemieckich archiwach. Okazało się, że ich nie ma. Postanowili zatem zwrócić się do Aleksandra von Waldow o udostępnienie dokumentacji architektonicznej. Uzyskali jedynie kilka tuż przedwojennych, zdjęć obiektu. - Również rzut pałacowego parteru narysowany w taki sposób, że nie stanowiło to nawet rysunku technicznego - uzupełnia Piotr Nowakowski. - Ale też von Waldow zdecydowanie napisał, że właścicielem Meretin jest on i jego rodzina, a nie my.
Mimo to wywiązała się korespondencja pomiędzy nowymi właścicielami a przedwojennym. Wreszcie spotkali się w Polsce w 1998 roku. - Myśleliśmy, że przyjedzie butny Niemiec strzelający obcasami w esesmańskim stylu - opowiada Piotr Nowakowski. - Okazało się, że przyjechał sympatyczny starszy pan. Jednak w delikatny sposób cały czas podkreślał swoje prawa do Mierzęcina. Mimo to zdecydowaliśmy, że dla pojednania będziemy współpracować.

Stwarzać wrażenie


Aleksander von Waldow był tego samego zdania. Uważał, że coraz częściej powinien odwiedzać pałac. Jak zwierzył się jednemu ze znajomych: "By pilnować swego i sprawiać wrażenie, że odbudowa folwarku i pałacu odbywa się pod jego kierownictwem". Faktycznie bywał w Mierzęcinie kilka razy do roku. Jego udział w restauracji był jednak żaden. Waldow bowiem niewiele pamiętał obiekt sprzed wojny. Odbudowę pałacu ukończono w 2002 roku. Na uroczysty bankiet, we wrześniu, przybyła ośmioosobowa rodzina byłych właścicieli. W programie uroczystości było zapalenie świec w pałacowym żyrandolu. Na poziomie dwóch rodzin miał to być symboliczny gest pojednania pomiędzy Polakami a Niemcami. Świece zapalały dzieci Piotra Nowakowskiego i Piotra Olewińskiego. Wspólnie z ostatnią niemiecką mieszkanką Mierzęcina Irmą von Waldow. - Był to też symboliczny akt przekazania niemieckiego Meretin w polskie ręce - opowiada Piotr Nowakowski. - W tej uroczystości brał udział Aleksander, który przywoływał co i rusz słowa: Dona nobis pacem (Obdarz nas pokojem).
Kilka miesięcy później, wiosną 2003 roku, na przyjęciu urodzinowym kuzynki Waldowa w Mierzęcinie odbył się konkurs rysunkowy. Wówczas to Aleksander namalował most, a na nim człowieka. Podpisał obrazek "Most pomiędzy narodami". - Znowu symbol pojednania - podkreśla Piotr Olewiński.

Polska prowokacja


Wczesną jesienią 2003 roku Waldow, bez wiedzy właścicieli, przyjechał do pałacu z telewizją Deutsche Welle. W wywiadzie, jakiego udzielał, mówił między innymi, że Mierzęcin należy do niego. Dodał przy tym, że spółka Olewińskiego i Nowakowskiego może bezpłatnie dzierżawić posiadłość przez 10, 20 lat, bo zainwestowała w jego odbudowę duże pieniądze. W niedługi czas później powtórzył swoje stanowisko w rozmowie z dziennikarzem dziennika "Rzeczpospolita". Dodał też: "(...) hitlerowskie Niemcy nie napadły na Polskę bez powodu. Po pierwsze związana traktatami z Francją i Anglią Polska zagrażała Niemcom. Po drugie nie respektowała praw mniejszości niemieckiej. Po trzecie pragnęła włączyć zamieszkane przez Niemców Wolne Miasto Gdańsk do swego terytorium(...)". - Wypowiadał zdania zupełnie niedopuszczalne dla nas - podkreśla Nowakowski. - Dowiedzieliśmy się też, że jest wiceprzewodniczącym Preussische Treuhand (Pruskie Powiernictwo). Organizacji, która postawiła sobie za cel odebranie byłych niemieckich majątków w Polsce. W tej sytuacji absolutnie nie mogliśmy zaakceptować obecności tego pana w Mierzęcinie. O czym go poinformowaliśmy.

Ład przedjałtański


Tymczasem okazało się, że od kilku lat Aleksander von Waldow bywał na spotkaniach u Eriki Steinbach. Czynnie również wspierał jej kampanię wyborczą. Od lat był też w bliskich kontaktach z Hansem Gunterem Parplies'em, wiceprzewodniczącym Związku Wypędzonych. Waldow w czasie, kiedy "jednał" się z Polakami w Mierzęcinie, zapewniał też w Austrii na kongresie "Mut Zur Ethik", że obowiązującą mapą dla Niemiec jest ta z 1939 roku. Jako współzałożyciel Preussische Treuhand rysował też nową wizję Europy. A w niej twór o nazwie "Centropa". W organizm ten, według polityków Powiernictwa, wchodziłoby polskie Pomorze, Warmia i Mazury, jak również część Obwodu Kaliningradzkiego. Ziemie te miałyby być wyłączone spod jurysdykcji Polski i Rosji. I poddane pod zarząd UE. Polacy natomiast mieliby być stamtąd wysiedleni. Osiedleni natomiast Niemcy. Polacy w zamian za to mogliby otrzymać bony, za które mogliby wykupywać swoje posiadłości na dawnych, wschodnich terenach Polski. - Nie wiem, czy taki jest tylko Aleksander, czy jest ich więcej? - zastanawia się Piotr Olewiński. - Wiem na pewno, że nie jest mi miło słyszeć, kiedy Waldow mówi na łamach "Die Zeit", "Mam przyjaciela w Mierzęcinie, który kupił od przestępczego państwa polskiego kradziony towar i będzie go musiał oddać". Mam żal do naszych władz, że nie załatwiły z Niemcami problemu zwrotu mienia jednoznacznie. Bo to pozwala na nieprzyjemne i, jak widać, dowolne interpretacje.
Tymczasem Aleksander von Waldow wystąpił do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu z wnioskiem o zwrot pałacu, folwarku i blisko pięciu tysięcy hektarów ziemi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki