Logo Przewdonik Katolicki

Ulubieniec sowieckich marszałków

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Rozmowa z Józefem Szaniawskim, wieloletnim przyjacielem Ryszarda Kuklińskiego i autorem książki "Pułkownik Kukliński. Misja Polski" Jak los zetknął Pana, ostatniego więźnia politycznego PRL, i Ryszarda Kuklińskiego, pierwszego polskiego oficera w NATO? - W 1985 roku siedziałem w więzieniu na Rakowieckiej. Klawisz przyniósł do celi "Trybunę Ludu", którą dostawaliśmy dla reedukacji...

Rozmowa z Józefem Szaniawskim, wieloletnim przyjacielem Ryszarda Kuklińskiego i autorem książki "Pułkownik Kukliński. Misja Polski"


Jak los zetknął Pana, ostatniego więźnia politycznego PRL, i Ryszarda Kuklińskiego, pierwszego polskiego oficera w NATO?

- W 1985 roku siedziałem w więzieniu na Rakowieckiej. Klawisz przyniósł do celi "Trybunę Ludu", którą dostawaliśmy dla reedukacji i z taką dumą zawodową mówi: "O, Szaniawski dzisiaj o was w gazecie jest". To był stenogram konferencji prasowej Urbana, na której mówił: "Po ucieczce na Zachód pułkownika Kuklińskiego i Zdzisława Najdera, mieszkanie pana Szaniawskiego okazało się ostatnią redutą CIA w Polsce". Wtedy usłyszałem o Kuklińskim po raz pierwszy, ale nie wiedziałem, kim on jest.
Drugi raz - to już był rok 1990 - po wyjściu z więzienia pracowałem jako dziennikarz w "Tygodniku Solidarność", którego naczelnym był wtedy Jarosław Kaczyński i to on zasugerował mi, bym zrobił wywiad z Kuklińskim. W 1990-1991 była cała seria procesów rehabilitacyjnych przed Sądem Najwyższym, m.in. ambasadorów Spasowskiego i Rurarza, dyrektora Wolnej Europy Zdzisława Najdera, mnie zrehabilitowano z zarzutu szpiegostwa. Myślałem, że lada moment spotka to także Kuklińskiego i on wróci do Polski. Tutaj będzie udzielał mnóstwa wywiadów. Pomyślałem, że dobrze byłoby zrobić z nim rozmowę wcześniej i zacząłem go szukać. Poszedłem do ambasady amerykańskiej i poprosiłem o jego adres. Ambasador obiecał pomoc, ale po tygodniu powiedział mi: "Słuchaj, dziwna rzecz, mnie, ambasadorowi, odmówili podania tego adresu". Zostawiłem więc u niego komplet 27 pytań. Po kilku tygodniach ambasador, bardzo oficjalny i bardzo sztywny, dał mi je z powrotem. Okazało się, że dostał reprymendę w Waszyngtonie za pchanie się do nie swoich spraw. Wtedy zrozumiałem, że Kukliński jest bardzo pilnie strzeżony. Potem się dowiedziałem, że w lutym 1982 roku prezydent Reagan nadał mu nie tylko obywatelstwo amerykańskie poza normalną procedurą, ale także stopień pułkownika armii amerykańskiej i dożywotnią ochronę rządu.
W tej sytuacji ambasador poradził mi, żebym jechał do Ameryki i próbował szukać na własną rękę. Dostałem od niego list uwierzytelniający, który przedstawiał mnie jako "last political prisoner" - ostatniego więźnia politycznego i osobę zasługującą na wiarygodność.
W czerwcu 1991 roku pojechałem do Ameryki na zaproszenie Polonii i udałem się do siedziby CIA. Tam zeszło do mnie dwóch facetów i zaczęło wypytywać, kogo szukam. Myślałem, że mnie wypróbowują, ale oni naprawdę nie wiedzieli, kim jest Kukliński. Po trzech dniach pobytu w Waszyngtonie zaprowadzili mnie do kogoś ważnego, który powiedział mi: "Słuchaj, ty za dużo chcesz. Adres Kuklińskiego zna tylko dyrektor CIA i może go udostępnić jedynie w uzasadnionych przypadkach. Ty nie dostaniesz".
Wtedy wyciągnąłem moje 27 pytań i dołączyłem do nich list do Kuklińskiego oraz - żeby się uwiarygodnić - ksero wyroku Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego, który mnie skazał na dziesięć lat więzienia, konfiskatę mienia i pozbawienie praw publicznych.
Któregoś dnia wieczorem zadzwonił telefon i w słuchawce usłyszałem bardzo męski, niski, przepalony głos. To był Kukliński.

Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?

- Wyobrażałem sobie, że agent wywiadu, i to jeszcze takiego formatu, to musi wyglądać lepiej niż James Bond. A to był taki drobny, niski człowieczek.
I tak sobie rozmawiając, stopniowo doszliśmy do wniosku, że w Warszawie byliśmy sąsiadami. Okazało się, że chodziliśmy na tę samą pocztę, do tej samej apteki, kiosku. Zatem musieliśmy się widywać, ale jeden o drugim nic nie wiedział. Co więcej, tych samych pięciu sędziów, którzy jego skazali, skazało i mnie. Na dodatek w tej samej sali na drugim piętrze. Później dowiedziałem się, że w latach pięćdziesiątych skazywano w niej także akowców i ludzi podziemia.
Początkowo Kukliński był bardzo nieufny, ale potem zaprzyjaźniliśmy się. Od 1991 roku do dnia pogrzebu spotkaliśmy się kilkadziesiąt razy i regularnie dzwoniliśmy do siebie, ale nigdy nie wiedziałem, czy telefonuję pod dobry numer, bo FBI zmieniała mu go rutynowo, ze względów bezpieczeństwa.

Słyszał Pan o operacji "Lalkarz"?

- Taką fałszywkę puścił generał Wasilij Ryliew, oczywiście po to, by zdyskredytować Kuklińskiego. To właśnie Ryliew jako attaché wojskowy sowieckiej ambasady zaprosił go 7 listopada 1981 roku na bankiet z okazji rocznicy rewolucji październikowej. Dzięki temu, w tym całym zamieszaniu Kukliński mógł się wtedy urwać kontrwywiadowi, który go już śledził, a aresztowanie było kwestią jeśli nie godzin, to dni.
On ośmieszył tego generała i teraz Ryliew puszcza bajki, że Kukliński był podwójnym agentem GPU i CIA. To jest oczywiście lipa, Amerykanie doskonale wiedzą, kim był Kukliński.

To nie jedyna potwarz, jaką rzucono na Ryszarda Kuklińskiego...

- Pluto na Kuklińskiego wiele razy: że nie zgłosił się sam, ale został zwerbowany w Wietnamie, że robił to dla pieniędzy, że był niesłychanie bogaty itp.
To się zresztą wzajemnie wykluczało. Jeżeli był taki bogaty, zajmował świetne stanowisko i miał już stopień generalski w zasięgu ręki, po co miałby to wszystko ryzykować?
Dowodem tego bogactwa miała być willa, w której Kukliński mieszkał. To nie willa, ale segment na ulicy, przy której takich budynków jest łącznie 46. Pochodzą z drugiej połowy lat 70-tych. 108 metrów plus garaż. Jeżeli zatem Kukliński kupił ten segment za judaszowe srebrniki, za te dolary od Reagana, to za jakie pieniądze kupili identyczne domy wszyscy jego sąsiedzi, w tym kilkunastu oficerów i generałów Ludowego Wojska Polskiego? Za ruble sowieckie? Że miał dwunastoletniego opla i porozbijany jacht - to też miał być dowód jego bogactwa? To są głupoty.

Pułkownikowi nie brakowało jednak i obrońców...

- Jan Nowak-Jeziorański, Zbigniew Brzeziński, ambasador Davies, dyrektorzy CIA - George Tenet, William Casey - wszyscy oni potwierdzali, że Kukliński działał bezinteresownie z pobudek patriotycznych.
Kluczowy jest tutaj wyrok Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego - ten sam straszny wyrok, który skazywał go na karę śmierci, degradację, pozbawienie praw publicznych i konfiskatę mienia. W uzasadnieniu tego wyroku jest jednak zdanie: sąd nie dopatrzył się żadnych pobudek materialnych w działalności oskarżonego Kuklińskiego.
Nikt przy tym nie chce zwrócić uwagi, że był to sąd złożony z Polaków, a nie Rosjan. To był sąd polski, a nie sowiecki. I oto polski sąd skazuje Polaka na najwyższy wymiar kary za przekazywanie tajemnic nie polskich, tylko sowieckich i nie państwa polskiego, tylko Rosji Sowieckiej. Nie ma lepszego dowodu, że te sądy i cały ten system działał w interesie ZSRR.
To jest właśnie przyczynek do tego, co jest sporem o Kuklińskiego. Jak powiedział bp Głódź w czasie pogrzebu pułkownika: "Spór o Kuklińskiego jest sporem o ówczesną Polskę".

Podobno Kukliński zdobył zaufanie samego marszałka Ustinowa - ówczesnego ministra obrony ZSRR?

- To było w 1973 roku. Kukliński od dwóch lat współpracował już wtedy z Amerykanami.
Na ogromnej przestrzeni od Świnoujścia do granicy między Czechosłowacją, Austrią i RFN odbywały się największe manewry w historii, w których uczestniczyło dwa miliony ludzi. W ich trakcie ćwiczono nieoczekiwany, gwałtowny atak na Europę Zachodnią i na państwa NATO przy użyciu broni atomowej.
W kwaterze polowej marszałka Ustinowa koło Magdeburga na odprawie była ogromna 40-metrowa mapa rozłożona na podeście, która pokazywała atak na Europę Zachodnią aż do Portugalii i do wybrzeży Atlantyku.
I coś tam było nie tak ze strzałkami, więc Ustinow grubym rosyjskim wojskowym żargonem opieprzał stojących marszałków i generałów Układu Warszawskiego, m.in. Jaruzelskiego. Nikt nie rozumiał, o co chodzi. Wtedy Kukliński zdjął buty i w skarpetkach wszedł na tę mapę, po czym przestawił parę chorągiewek. Na to doszedł do niego ten ogromny Dymitrij Ustinow, podniósł go nieomal do góry i klepiąc po plecach mówił "wot mołodiec" na oczach stu kilkudziesięciu najważniejszych marszałków i generałów Układu Warszawskiego, także z KGB. Od tej pory Kukliński był poza wszelkimi podejrzeniami, bo uchodził za osobistego, najbliższego Polaka marszałka Ustinowa.

Wiadomość o planowanej sowieckiej agresji była zatem najcenniejszą informacją, jaką Zachód dostał od Kuklińskiego?

- U nas się mówi, że była nią informacja o stanie wojennym, ale to zaledwie margines działalności Kuklińskiego.
Rzeczywiście, najważniejsze, co przekazał, to plany agresji sowieckiej na Europę Zachodnią. A taki atak mógł oznaczać tylko jedno: wybuch III wojny światowej, przy przewadze Sowietów 3:1 w broni konwencjonalnej...

W jaki sposób pułkownik wydostał się z Polski?

- Amerykanie ewakuowali najpierw jego żonę i synów - samochodem w kartonowych pudłach ambasady amerykańskiej. I jako poczta dyplomatyczna wyjechali w ten sposób przez Świecko do Berlina Zachodniego.
Sam Kukliński odleciał rejsowym samolotem Lot-u do Londynu pod innym nazwiskiem, ale z polskim oryginalnym paszportem. Uczynił to, gdy miał już pewność, że rodzina jest na Zachodzie. To był jego warunek.

Nie zaznał jednak spokoju w Stanach...

- W Ameryce był bardzo aktywny, najpierw pracował w Pentagonie, a później w Departamencie Stanu, jako ekspert od spraw rosyjskich. To trwało aż do śmierci synów, kiedy wycofał się ze wszystkiego i przeszedł na emeryturę. Musiał zresztą roztoczyć opiekę nad żoną, która się kompletnie załamała po stracie synów. On to lepiej zniósł.
Wiadomo, że usiłowano go zabić lub uprowadzić z terytorium Stanów Zjednoczonych.
Amerykanie twierdzą, że była jedna próba zabicia i dwie próby uprowadzenia go w latach 1982-84. To by tłumaczyło, dlaczego tajny, kapturowy proces Kuklińskiego odbył się dopiero w 1984 roku - trzy lata po jego ucieczce. Jaruzelski nie chciał żadnego rozgłosu w sprawie Kuklińskiego, to był jego najbliższy współpracownik. Taki rozgłos prowadziłby do fermentu w wojsku, bo oto znalazł się ten jeden, który złamał przysięgę na wierność armii sowieckiej. Dlatego wolał tę sprawę załatwić po cichu. Nawet gdyby go schwytano, to też by mu nie robiono procesu, chyba że w Moskwie. Prawdopodobnie po torturach zostałby po prostu zabity w podziemiach Rakowieckiej, czy na moskiewskiej Łubiance.

Zginęli za to obaj jego synowie...

- Bogdan wypłynął z kolegami jachtem w noc sylwestrową z 1993 na 1994 rok, od tej pory wszelki ślad po nim zaginął. Nie było wtedy żadnego sztormu czy burzy. Zwłok nie odnaleziono do dziś.
Siedem miesięcy później drugi syn Waldemar został przejechany na parkingu Uniwersytetu Arizona w Phoenix na oczach kilkunastu świadków. Policja twierdziła, że to był kradziony samochód, z którego dokładnie wytarto wszystkie linie papilarne. Sprawców nigdy nie wykryto.

Uczestniczył Pan w spotkaniu pułkownika Kuklińskiego z Ojcem Świętym w 1994 roku.

- Po śmierci drugiego syna Kukliński został zaproszony do Watykanu. Jan Paweł II spotkał się z nim w Bibliotece Watykańskiej, ja w tym czasie siedziałem z ks. Dziwiszem w poczekalni. Rozmowa miała trwać dziesięć minut. Kiedy mijała dwunasta, ks. Dziwisz zaczął nerwowo spoglądać na zegarek, mijały kolejne minuty, a w tym czasie jakaś delegacja już czekała na spotkanie z Ojcem Świętym. Nikt jednak nie śmiał wejść do prywatnej biblioteki papieskiej. Po 50 minutach wyszedł zapłakany Kukliński, z zaczerwienionymi oczami, Papież też był wyraźnie poruszony. Okazało się, że w trakcie rozmowy - właśnie gdy Kukliński wstawał w tej dziesiątej minucie - Ojciec Święty zapytał: "A może pan pułkownik chciałby traktować tę rozmowę jako spowiedź?" W ten sposób Papież przy swoim biurku wyspowiadał Kuklińskiego.

Kiedy pułkownik powiedział Panu, że chce wracać do Polski?

- Gdy spotkałem go pierwszy raz. On bardzo tęsknił za Ojczyzną, bardzo liczył, że Polska go wezwie po 1989 roku. W końcu pułkownik armii amerykańskiej z biegłą znajomością rosyjskiego i angielskiego, wysoki oficer Sztabu Generalnego, który ma w małym palcu armię rosyjską, przecież taki człowiek byłby Polsce wtedy potrzebny. A Wałęsa go nie wezwał, mimo sugestii na przykład prof. Brzezińskiego.

No właśnie - dlaczego?

- Moim zdaniem jest parę przyczyn. Niezależnie od kwestii ambicjonalnych Wałęsy, był on otoczony generałami już nie komunistycznymi, ale wręcz zsowietyzowanymi. Admirał Kołodziejczyk, admirał Wawrzyniak, admirał Głowacki, gen. Wilecki - dla nich Kukliński stanowił wyzwanie. Najlepiej tłumaczy to słynne zdanie gen. Jaruzelskiego, który powiedział w rozmowie z Adamem Michnikiem na łamach "Gazety Wyborczej": "Jeżeli uniewinni się Kuklińskiego, odda mu się cześć i honor, tzn. że to my nie mamy czci, honoru i to my jesteśmy winni".

Kiedy widzieliście się po raz ostatni?

- On stopniowo wracał do Polski. Od 1998 roku był w kraju sześć razy. Ostatni raz widziałem się z Kuklińskim w Warszawie na początku grudnia 2003 roku, a potem 17 grudnia u niego na Florydzie.
Ostatnią telefoniczną rozmowę przeprowadziliśmy dwa dni przed jego śmiercią. Nie był chory, zdenerwował się jednak kolejnym, szkalującym go artykułem "Wyborczej".
Ja mu odradzałem pisanie listu do "Gazety", ale to jednak się w nim kłębiło. I wtedy dostał tego nieszczęsnego wylewu krwi do mózgu.

Czy nie bulwersują Pana okoliczności pogrzebu pułkownika, na przykład nieobecność na nim prezydenta?

- Ja jestem bardzo zdziwiony tym, że Kwaśniewski twierdzi, iż dla Kuklińskiego cokolwiek zrobił, a tym bardziej wszystko, co mógł zrobić. Pierwsze słyszę, o niczym takim nie wiem. Może zatem prezydent Kwaśniewski powie, co to znaczy, że zrobił dla pułkownika Kuklińskiego wszystko, co mógł zrobić?

Kukliński jako człowiek?

- Była w nim ogromna powściągliwość, powiedziałbym, naturalna skromność, a jednocześnie ogromne ciepło. Poza tym nigdy nie sprawiał wrażenia zawodowego oficera, tylko intelektualisty, z którym rozmawiało się o literaturze, o poezji, o muzyce.
Jeździliśmy kiedyś przez kilka dni śladami Hemingwaya na Florydzie. Dla mnie nie miało to aż takiego znaczenia, że tutaj, o w tym motelu Hemingway mieszkał, a tutaj, w tym jeziorze łapał ryby, ale on się strasznie tym przejmował. "Ach, Hemingway, Hemingway" - powtarzał cały czas…

Józef Szaniawski - politolog, historyk, publicysta, 1970-85 dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej, w latach 1973-85 konspiracyjnie współpracował z Radiem Wolna Europa. W 1985 r. aresztowany, został skazany przez sąd wojskowy na 10 lat więzienia, jako amerykański szpieg. Uniewinniony przez Sąd Najwyższy w 1990 roku, jako ostatni więzień polityczny PRL. Obecnie wykładowca w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki.


Rozmawiał

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki