Przed tymi, którzy wyruszają na drogę św. Jakuba, wiele drzwi i serc otwiera się spontanicznie... Przybywamy do Barcelony, by stąd udać się do Pamplony, a potem na początek drogi Jakubowej - Camino de Santiago.
Nasza pierwsza myśl w Barcelonie biegnie ku Mszy św. Chcemy znaleźć kościół, w którym można by odprawić Eucharystię. Przy jednej z ulic, gdzie kłębią się tłumy turystów, znajdujemy kościół, gdzie trwa właśnie Adoracja Eucharystyczna prowadzona przez kilka sióstr w niebiesko-szarych habitach.
Klęcząc przed Najświętszym Sakramentem, dostrzegamy w głównym ołtarzu przepiękną figurę św. Jakuba-Pielgrzyma. Pierwsza myśl: ruszamy od Jakuba do Jakuba. Tak sobie to Pan Bóg ułożył.
Msza Święta - jak to często bywa w Hiszpanii - rozpoczyna się o 20.00. Jak dowiemy się później, raz w tygodniu przygotowują ją siostry - to jeden ze sposobów na odnowę parafii.
Po Eucharystii zaproszenie na kolację. Ubogi dom małych sióstr Baranka, zgromadzenie, które w nowy sposób wpisuje się w życie świata... Dzielą się z nami prostym posiłkiem, o który proszą każdego dnia, chodząc po domach w swojej parafii. Proszą Boga o chleb na każdy dzień, idąc do ludzi, rozmawiając z nimi i ewangelizując z codziennym zawierzeniem - Bóg nie zostawi swojego sługi. Piękne świadectwo na początek naszej drogi.
Poranek w Pamplonie także rozświetla promień ludzkiej życzliwości. Alberto, znajomy księdza Piotra, czeka na nas przy swoim aucie. Na prośbę o pomoc odpowiedział pełną życzliwości gotowością, by zawieźć nas do Saint-Jean-Pied-d-Port, skąd pragniemy zacząć nasze pielgrzymowanie.
Wyruszamy...
Stanęliśmy przed kamienną bramą św. Jakuba. Przy niej tablica rozpoczynająca w tej części Europy Camino de Santiago. Przez chwilę przyglądamy się okolicy, odmawiamy Pod Twoją obronę. Ruszamy. Kilka metrów dalej wchodzimy do Domu Pielgrzyma. Tu dostajemy tzw. paszport, dzięki któremu oficjalnie stajemy się pielgrzymami. W nim pojawiać się będą pieczątki z kolejnych miejscowości. Hiszpańskie słońce staje się wiernym, ale uciążliwym towarzyszem wędrówki. Jak nigdy doceniamy teraz każdy cień, każde źródło, każdy odpoczynek. Trasa jest trudna, ale piękna. Wspinamy się na szczyt, z którego droga wiedzie na kolejny, wyższy. Nie tak łatwo wchodzić pod górę z plecakiem i myślą, że przed nami jeszcze kawał drogi. Czasem dosięga nas zmęczenie. Skonani rzucamy bagaż, spadając sami na ziemię. Czasem potrzebny staje się sen, który dodaje sił. Pokrzepiamy się też modlitwą: brewiarz, koronka, Eucharystia.
Mijamy ludzi z bliższych i dalszych miejsc: Hiszpanie, Włosi, Francuzi, Amerykanie.
Dziś śpimy z Węgrami i Niemcami. Ta mieszanka kultur, religii i języków sprawia, że pielgrzymka to nie tylko zwykły marsz do celu, ale spotkanie z człowiekiem, naturą i przede wszystkim z Bogiem.
Idziemy razem. Ale droga dla każdego z nas jest jakby inna, indywidualna. Czasem rozstajemy się na krótszy czas, by potem spotkać się z powrotem.
Pielgrzymi na trasie są bardzo życzliwi. Teraz łączy nas pewna jedność. To miłe pomyśleć, że nie rozumie się często języka, ale rozumie się człowieka i to, z czym idzie. Słyszę zawsze to pozdrowienie od nich: "buen camino", odpowiadam z uśmiechem "buen camino".