Przez rytualność rozumiem tutaj postawę skostniałego przyzwyczajenia, aż do znudzenia się rzeczywistością, w której uczestniczę. To swoista mechaniczność wiary. Industrialne nastawienie do tego, co nazywamy duchowością, lecz pozbawiona jest ona wewnętrznego ognia. Powtarzamy schematy funkcjonowania, których nauczyliśmy się w przeszłości, a które zwyczajnie sprawdzały się w naszych wspólnotach oraz gwarantowały nam – łechcąc nasze ego – liczby wiernych wypełniające kościelne ławy. Rytualizm w tym kontekście to brak refleksji nad rzeczywistością. Brak zastanowienia się nad otaczającym mnie światem oraz brak pogłębionej mistagogicznej świadomości nad misteriami, w których uczestniczę. I właśnie dlatego potrzebujemy kontemplatywnego przebudzenia, które wybudzi nas z rytualnego letargu naszych przyzwyczajeń. Przebudzenie kontemplatywne, o którym tutaj myślę, jest związane z odzyskaniem głębokiej więzi z Bogiem. Chodzi o przebudzenie wewnętrznego człowieka, który nie będzie tylko wierzył w Boga, przyjmując bezmyślnie i bezkrytycznie depozyt wiary naszych ojców, lecz przede wszystkim, poprzez osobisty i wolny wybór, dokona aktu ufności, powierzając się miłującej Obecności Boga w swoim życiu. Tylko żeby tego aktu dokonać, potrzebujemy odrobiny odwagi, a być może również jakichś duchowych i mądrych przewodników (niekoniecznie księży!), aby przejść od tej zewnętrznej pobożności, w której od tylu lat byliśmy wychowywani, do pogłębionego życia wewnętrznego, dzięki któremu możemy odzyskać nową jakość życia duchowego. Co prawda, aby wejść w głęboką i kontemplacyjną więź z Bogiem, potrzebujemy przeżywać nasze życie, nie na płaszczyźnie powinności religijnej, lecz w całkowitej wolności ukierunkowanej na relację z żywym i osobowym Bogiem. Powinność religijna, karmiona wiecznym poczuciem winy, strachem oraz chorobliwą manią zasługiwania, niestety nie ma nic wspólnego z kontemplacyjnym stylem życia. Ostatecznie, jest również karykaturą chrześcijańskiej drogi wytyczonej przez Chrystusa.
Rzeczywistość nie jest czarno-biała
To jakościowe przejście niesie dla mentalności rytualno-feudalnej zasadniczy problem i zagrożenie. A jest nim prymat sumienia człowieka wolnego. Oznacza to, że wyzwolony z rytualnego przeżywania wiary i rzeczywistości człowiek odporny jest na feudalne manipulacje. Tacy zaś ludzie nie są sterowalni. A skoro nie są sterowalni, są również niebezpieczni dla obowiązującego systemu. Nie będą bowiem grzecznie przytakiwać każdemu pomysłowi spadającemu z góry niczym objawiona wola Boża. Nie będą również godzić się na kościelną bylejakość działania oraz miałkość przekazu. A już na pewno nie pozwolą na krzywdę, przemoc i ranienie drugiego człowieka.
Kontemplacyjny styl życia zaprasza nas bowiem do uważnego i pogłębionego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, w której przy jeszcze bliższym poznaniu okazuje się, że nie jest ona ani czarno-biała, ani zero-jedynkowa. Człowiek, który zakosztował wody z kontemplacyjnego źródła, już więcej nie zadowoli się upraszczającymi odpowiedziami, segregowaniem ludzi czy wtłaczaniem siebie samego do szuflad ludzkich opinii. Zanurzając się w kontemplacyjnym procesie, sięga się do rdzenia rzeczywistości. Rzeczywistości, zarówno widzialnej, jak i niewidzialnej. Kontemplatywny styl nie jest bowiem oderwaniem od rzeczywistości, a wręcz przeciwnie, jest bardzo mocnym zakotwiczeniem się w niej, przy jednoczesnym i maksymalnym wychyleniu w kierunku królestwa Bożego. W tym położeniu takie podziały jak lewica i prawica, liberalizm i konserwatyzm, modernizm i tradycjonalizm przestają istnieć, ponieważ dusza kontemplacyjna patrzy na rzeczywistość z perspektywy kolan i zaczyna dostrzegać świat zarówno od podszewki, jak i z lotu ptaka. Kontemplatywna zaś mądrość ma zdolność wytyczać nowe ścieżki działania, myślenia oraz przeżywania różnych naszych rzeczywistości i egzystencji. Spojrzenie z głębi przywraca upragnioną jakość. Zewnętrzny rytualizm, powierzchowna narracja i uproszczone sposoby działania bezpowrotnie odchodzą. Przez drzwi kontemplacji przychodzi zaś nowe i ożywiające działanie Boga.
Kontemplatywne zwroty akcji
Historia Kościoła pełna jest kontemplatywnych zwrotów akcji. Ostatecznie to właśnie kontemplatycy ratowali Kościół w jego kryzysach i przywracali mu ewangeliczną świetność. Jednym z takich przykładów jest ruch ojców pustyni. Ruch ten przybiera formę chrześcijańskiego wyjścia na pustynię jako tęsknoty za naśladowaniem Pana aż po męczeństwo, które ustało wraz z edyktem mediolańskim. Ustało męczeństwo czerwone, więc w jego miejsce zostało ustanowione męczeństwo białe, ascetyczne, wewnętrze, aby ukrzyżować w sobie starego człowieka. Jest to oczywiście prawda, lecz sprawa okazuje się bardziej złożona. U podwalin wielkiego exodusu stoją również inne względy, i to równie wielkiej wagi. Po edykcie mediolańskim prześladowania rzeczywiście ustają, zaś chrześcijaństwo staje się coraz bardziej powszechne i dominujące w Cesarstwie Rzymskim. Co za tym idzie, dokonują się pierwsze mariaże tronu z ołtarzem, nadużycia władzy, przepych oraz relatywizacja wymagań Ewangelii. Duchowieństwo zaczyna wypaczać, a nawet zdradzać Ewangelię i oczekuje od swych owiec posłusznego przylgnięcia do nowego porządku rzeczy. I tak, Lud Boży staje przed dramatycznym wyborem między dotychczasową wiernością Ewangelii a posłuszeństwem widzialnej Głowie. Jedno i drugie cenią bardziej niż własne życie! Aby jednak uniknąć słów i postaw, które mogłyby ich obciążyć, zarówno ze strony samego Boga, jak i biskupów, postanawiają uciekać niczym apokaliptyczna Niewiasta na pustynię. Z jednej bowiem strony pragną pozostać wierni Ewangelii i własnemu sumieniu, z drugiej zaś nie chcą konfrontować się z biskupami i wchodzić z nimi w widzialny konflikt. Z czasem ojcowie zyskali wśród ludzi tak wielki autorytet, że życie religijne przeniosło się z ośrodków miejskich („parafii”) na miejsca odludne. Ten ówczesny churching wzbudził zazdrość biskupów. Czytając pustynne apoftegmaty, można zauważyć specyficzny humor ojców, w którym przebija się ironiczne ostrzeżenie, aby wszyscy pustelnicy unikali jak tylko mogą kobiet i biskupów. Kobiet rzecz jasna, ponieważ mogą stać się „źródłem pokus”, oraz biskupów, przed którymi musieliby się tłumaczyć ze swoich poglądów (a miejmy to na uwadze, że są to jeszcze czasy, gdy verbum – słowo oraz veritas – prawda mają wielkie znaczenie w życiu każdego człowieka). W późniejszym etapie, aby odbudować swój autorytet oraz „parafię”, biskupi poszukują ojców, aby nakładać na nich ręce i sprowadzać ich do ośrodków miejskich.
Potrzebujemy wyjścia na pustynię
Pustynny exodus okazał się profetyczny. Z niego przyszła odnowa Kościoła, która do dziś jest dla niego żywym źródłem. Z tego ruchu zrodziło się zakonne życie oraz w ostatecznym rozrachunku uchroniło wielu chrześcijan przed fałszywymi wyborami oraz niepotrzebnymi podziałami Kościoła! Zamiast tworzyć frakcje Apollosa, wybrali samotne przebywanie przed Bogiem. Pustynia do dzisiaj pozostaje pewnego rodzaju alternatywną dla trudnych czasów, zwłaszcza gdy poważne problemy toczą łono samego Kościoła. Jednak musimy pamiętać, że transponowanie jeden do jeden tego przykładu na realia współczesne będzie zawsze ryzykowne, bowiem inne były realia tamtych czasów i w innym miejscu był Kościół. Inne są również dzisiejsze historie i kościelne konteksty. Choć niezmiennym pozostaje zawsze powaga dokonywanych wyborów. Niemniej pustynia, czyli kontemplatywny zwrot ku wnętrzu, pozostaje miejscem, w którym mieszkająca tam Niewiasta pustyni rodzi na niej dzieci Apokalipsy, czyli ludzi, którzy objawiają nam nowe drogi podążania za Panem. Pewien współczesny pustelnik pisał: „Powołanie na pustynię jest wpisane w serce Kościoła i to nie pod postacią tęsknoty za chwalebną przeszłością, ale jako jedyny warunek dla przyszłości, w której Bóg będzie nadal działał z jednakową potęgą. Pustynia jest fundamentalną strukturą teologiczną Kościoła, która z pewnością nie będzie mogła stracić wartości przed powrotem Jezusa na końcu czasów. I tak jest od zawsze. Jest to miejsce, gdzie Kościół się rodzi i wzrasta”.
Potrzebujemy zatem nie tworzenia alternatywnego Kościoła, lecz wyjścia na pustynię. I kontemplatywnego przebudzenia, z którego Bóg zrodzi w nas nową jakość. Przebudzenia, z którego wyłoni się postać odnowionego Kościoła. Przejście więc od rytualnej wiary do kontemplatywnego zawierzenia wydaje się wręcz koniecznością.
Koniec feudalizmu
Na zakończenie Synodu o synodalności papież nakazał wystawić relikwię katedry św. Piotra. Symbol prymatu Piotra oraz znak hierarchiczności Kościoła. Wobec całego papieskiego nauczania widać, że synodalność nie jest wymierzona przeciwko hierarchicznej strukturze Kościoła, lecz przeciw strukturze feudalnej, w którą Kościół ubrał się ostatnimi wiekami. Stawiam nieśmiało tezę, że proces synodalny w Polsce był realizowany w tak niewielkim stopniu, właśnie ze względu na naszą feudalną mentalność, w której tkwimy. Czym ona jest? Zgodą na bycie poddanymi chłopami wobec swych panów. Pan Jezus mówił, że gdzie dwóch albo trzech się gromadzi w imię Jego, tam jest On obecny. Zaś w naszej polskiej mentalności bardzo często tłumaczymy to w następujący sposób: tam gdzie dwóch lub trzech jest w imię Chrystusa, tam… musi być ksiądz. Z jednej strony ksiądz musi być, ponieważ trzeba mieć kontrolę nad wiernymi, wszak od lat traktuje się ich jak niedojrzałe i bezrozumne dzieci. Z drugiej zaś strony, wierni sami siebie tak traktują, poddając się mniemaniu, że Kościół to księża, bez których nic im nie wolno. To jest właśnie klerykalizm, który jest karmiony przez dwie strony, a przed którym nieustannie przestrzega nas papież Franciszek. Podkreślam, że nie chodzi o to, aby przeciwstawiać sobie duchownych i wiernych. Nie chodzi o polaryzację, lecz o synergię i perychorezę. Chodzi o zasadnicze przejście od relacji skośnych do relacji braterskich. Od feudalizmu do relacyjności. Chodzi o postawę, którą prezentował św. Augustyn: „Dla was jestem biskupem, z wami jestem chrześcijaninem”. Ostatnie dziesięciolecia pokazały nam, że to właśnie system klerykalny, który jest mocno zakorzeniony w feudalizmie, jest powodem większości krzywd i nadużyć w Kościele. A skoro jakiś system krzywdzi i rani, trzeba go albo zreformować, albo zastąpić nowym modelem. Przy zachowaniu prawdy, że Kościół ze swej natury jest hierarchiczny i hierarchiczny pozostanie, aczkolwiek stare bukłaki kościelnej feudalności już dawno popękały. Na naszych zaś oczach rozlewa się wino ludzkich egzystencji. Musimy bardzo poważnie się zastanowić, w jaki sposób mamy zaprojektować i uszyć nowe bukłaki systemu kościelnego dla niewątpliwie zbliżającego się nowego wina pokoleń.
Przypomina mi się tutaj rozmowa z moim francuskim współbratem, który wizytował naszą prowincję. Zapytał mnie, co myślę na temat braku powołań i jak na ten brak możemy zareagować. Opowiedziałem, że moim zdaniem to nie jest tak, że nie ma powołań. One są, lecz jedynie Bóg chwilowo je wstrzymuje ze względu na stare bukłaki. Ani nowe wino powołań, ani stare bukłaki dawnych pokoleń nie mogą zostać zmarnowane. Bóg pragnie ocalenia wszystkich. Musimy zaprojektować i uszyć na nowo bukłaki karmelitańskiego życia. Uczciwie również dopowiedziałem, że na dziś nie wiem, jak dla Karmelu ma dokładnie wyglądać projekt nowych bukłaków.
Pierwszy krok to zmiana mentalności
Im dłużej jednak na ten temat rozmyślam, tym coraz bardziej uświadamiam sobie, że zanim przyjdą praktyczne rozwiązania, potrzebujemy zasadniczej przemiany mentalnej. Potrzebujemy właśnie tego przejścia, od rytualno-feudalnej mentalności do postawy kontemplatywno-relacyjnej. Feudalizm dla dusz wychowanych w demokracji jest nie do przyjęcia. I nie chodzi o to, aby Kościół demokratyzować, lecz aby uczynić go relacyjnym, z całym ciężarem wynikającym z tworzenia relacji dojrzałych, zdolnych do budowania jedności w różnorodności. Relacyjne duszpasterstwo to takie, które będzie oparte i wyrażone poprzez imiona, a nie przez liczby. Kościół małych wspólnot – jak prorokował J. Ratzinger – w którym bracia i siostry w pierwszej kolejności będą budować więzi, a dopiero później podejmować się dzieł i aktywności. Będzie to duszpasterstwo, o którym będzie można raz jeszcze powiedzieć: „patrzcie, jak oni się miłują”.
Jeśli współczesny człowiek z Kościoła odchodzi, albo w ogóle nie chce do niego wchodzić, to dlatego, że Kościół nie odpowiada na jego najgłębsze pragnienia. Ostatecznie są one uniwersalne i ponadczasowe, a są nimi pragnienie duchowej głębi oraz ludzkich więzi. Przebudzenie kontemplatywne oraz duszpasterstwo relacyjne to dwa skrzydła, na których będziemy mogli na nowo wznieść się ku odnowionej jakości wspólnoty Kościoła. Głęboko w to wierzę.