Przez wiele lat nie mogłem pojąć corocznych sporów w mediach społecznościowych, a czasem i zwykłych, wokół Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To był jeden z tematów dyżurnych, jak rocznica powstania warszawskiego (miało sens czy nie?), albo los bożonarodzeniowych karpi (męczyć, bo tradycja, czy współczuć).
Było coś na rzeczy w zarzutach padających od dawna. Hufce Jerzego Owsiaka, zrzeszające dzieci wielu moich znajomych, zbierały na służbę zdrowia znaczne sumy. Ale coraz wyższe były też koszty tej akcji, wynikłe z angażowania pieniędzy publicznych, różnych służb i instytucji. Tłumaczyłem to sobie logiką reklamy dobroczynności, która musi być kosztowna, ale może zmieniać mentalność społeczeństwa. Niemniej trudno było nie mieć wątpliwości. Zakrzykiwanych, od kiedy WOŚP stał się znakiem tożsamości środowisk liberalno-lewicowych.
Pewne argumenty konserwatywnych oponentów jawiły mi się jako naciągane. Nie wydawało mi się, żeby takie zbiórki zwalniały państwo od ich odpowiedzialności finansowej za służbę zdrowia. Nie miałem też wrażenia, że wychodzące na ulice dzieci i młodzież przesiąkały filozofią „Róbta, co chceta”, jaką czasami wymachiwał sam Owsiak. Ludzie z sercem po prawej stronie nie mogą znieść personalnej konkurencji w czynieniu dobra, myślałem. Więc imają się każdego argumentu, aby niemiłą sobie akcję zohydzić. Przecież między WOŚP i Caritas nie ma konfliktu celu. Można wspierać jedno lub drugie. Albo nawet jedno i drugie.
WOŚP stawał się coraz bardziej skomplikowaną „korporacją”, zatrudniającą rodzinę Owsiaka i współorganizującą imprezy niemające nic wspólnego z dobroczynnością (zideologizowany koncert Woodstock). Ale przecież, powtarzałem, nie znam na tyle dobrze realiów innych fundacji, aby twierdzić, że mamy do czynienia z wyjątkowymi patologiami.
Granicą było otwarte wejście Owsiaka w politykę. Sfinansowanie w roku 2023 ze środków WOŚP hejterskiej kampanii „przeciw sepsie”. I pojawienie się na demonstracji antyrządowej u boku Donalda Tuska i innych liderów poprzedniej opozycji. Dobroczynność nie powinna być wprzęgana w służbę agitacji.
Dodatkowe, mnożące się zarzuty miały wciąż mniejsze znaczenie. Jak choćby ten, że z 16 milionów pozyskanych z odpisów podatkowych przez polskich obywateli 10 milionów poszło na Woodstock. Owsiak nigdy jednak takich rewelacji nie objaśniał, bo od lat wygodnie było mu występować w roli ofiary. Dziś policja gania ludzi za wymierzone w niego wpisy w necie, co jest ewenementem w kraju, gdzie hejtuje się wszystkich. A ministrowie straszą krytykujące Owsiaka telewizje odebraniem koncesji.
Owsiak niekoniecznie nadawał się na jednego z rozprowadzających pomoc dla powodzian. Ale gdyby dopiero co nie występował jako agitator na rzecz obecnego premiera, podejrzliwość wobec tej jego kolejnej „misji” byłaby może mniejsza. Z kolei część prawicy atakowała go zawczasu – przesadnie i nie zawsze sprawiedliwie. Trudno jest się dziś rozeznać, co w tej spirali było przyczyną, a co skutkiem. To jeden więcej front ideologicznej wojny.
W tym roku nie spotkałem kwestujących z puszkami. Tam, gdzie się udałem w niedzielę, ich nie było. Ale czy chciałbym się dokładać bez pewności, czy to na potrzebny sprzęt medyczny, czy na nadchodzącą kampanię polityczną?
Prawica medialna też się nie popisała. Zamiast wzywać: „Dawajcie na Caritas, nie na Owsiaka”, ogłaszała, że trzeba dawać na prawicową telewizję. Brzmi to jak preferowanie polityki ponad dobroczynność. I tylko prezydent Andrzej Duda z żoną jak co roku wystawili coś na aukcję. Jako symbole czasów, do których nie da się już wrócić.