Dziesięć ton to dziesięć tysięcy kilogramów. Tyle śmieci zebrali w ciągu 55 dni żołnierze nepalskiej armii ze szczytów Nuptse, Lhotse i z Everestu w lipcu zeszłego roku. Myślę o tym, gdy oglądam fotografie z drogi na szczyt podczas okna pogodowego. Rząd ludzi – prawdziwa kolejka – wszyscy stoją karnie jeden za drugim, zresztą inaczej się nie da. Grań jest wąska. Ilu ich tam jest? Kilkudziesięciu? Pamiętam książkę Jona Krakauera Wszystko za Everest, według której nakręcono potem film. Opowiadał o tragicznej historii, która rozegrała się na Evereście w 1996 r. Zginęło wtedy 15 osób – uczestników komercyjnych wypraw, którzy za udział w wyprawie zapłacili agencjom niemałe pieniądze. Już wtedy wyglądało to zatrważająco. Nie dlatego, że ośmiotysięcznik mieli ochotę zdobyć ludzie na co dzień niewspinający się – każdy przecież może mieć marzenia i je realizować. Ale dlatego, że było to w ogóle możliwe. Wystarczyło mieć pieniądze. Komercyjne wyprawy opanowały Everest. Himalaiści, którzy szukają w górach dawnego romantyzmu, wolą wspinać się na góry niższe, tam, gdzie nie ma tłumów ludzi w kolejnych obozach.
Jestem z pokolenia romantyków. Śledziłam dokonania polskich himalaistów, idealizowałam nepalskie wioski i krajobrazy okolic Sagarmathy, czytałam bardzo dużo książek o pionierach i zdobywaniu najwyższych gór. Dzisiaj Everest nazywany jest nie najwyższą górą, a najwyżej położonym wysypiskiem śmieci. Każdego roku – czyli podczas kilku tygodni w sezonie – ponad 600 osób próbuje wejść na szczyt. Dołączmy do tego tych, którzy noszą sprzęt, gotują i prowadzą wyprawę. W bazie u podnóża góry spędzają tygodnie, podczas których aklimatyzują się, osiągając kolejne etapy wysokości. Baza pod Everestem jest także ulubionym celem globtroterów, którzy podczas trekkingu docierają tu na kilka godzin. W maju ubiegłego roku w bazie było 2,5 tys. osób. Wszyscy oni produkują śmieci, także w wyższych obozach, aż do samego szczytu. Obliczono, że jeden uczestnik wyprawy generuje około 8 kg śmieci, z których większość zostaje na stokach. Wśród nich: puste butle z tlenem, opakowania po żywności, sprzęt górski, podarte namioty, śpiwory i oczywiście to, co każdy człowiek wydala. Pomiędzy obozem 1 a 4 leży około 3 ton ekskrementów. Trudno powiedzieć, żeby tam było świeże powietrze…
Co jakiś czas publikowane są zdjęcia tłumów w wielobarwnych kurtkach puchowych, czekających na swoją kolej wejścia na szczyt. Czas oczekiwania może osiągnąć nawet kilka godzin. Chybabym tak nie chciała, właściwie wiem to na pewno: nigdy bym tak nie chciała. Nie dlatego, że nie mam 100 tys. dolarów, ale dlatego, że to się kłóci ze wszystkim, co w górach najpiękniejsze. Ale inni zacierają ręce, interes się kręci, bo chętnych nigdy nie zabraknie. Rząd nepalski nie wprowadzi limitów na pozwolenia na wejścia na szczyt, za to właśnie podwyższył stawki.