Brakuje w nim przygody, brakuje wstrząsu, brakuje kontrowersji, chociaż we wszystko to życie i śmierć Berbeki obfitowało. Przypuszczam, że twórcy z szacunku do bohatera chcieli uniknąć publicznych niesnasek, jednak dla filmu fabularnego obiektywizm nie jest dobrym rozwiązaniem. Pozbawia opowieść dramaturgii, sprawia, że to, co poruszające, staje się letnie, pozbawione emocji. Chwilami można odnieść wrażenie, że to zmontowany naprędce fabularyzowany dokument. Jaka szkoda, jaka szkoda! – chciałoby się zawołać. Jeśli oczekiwaliśmy dramatu w stylu amerykańskich hitów Everest, K2 czy Czekając na Joe, to nic z tego. Mimo że schemat jest podobny – zmaganie z niebezpieczną górą, z którą bohater ma dawny zatarg – Broad Peak w reżyserii Leszka Dawida przypomina klimatem polskie kino rozliczeniowe, które zadaje pytania w ciężkiej atmosferze pełnego znaczeń milczenia. Do tego film urywa się wtedy, gdy zaczyna najciekawsze.
Niezałatwione sprawy
Bo od tego wszystko się zaczęło: od śmierci. W marcu 2013 r. w bazie pod Broad Peakiem w Karakorum znalazło się pięć osób, do ataku szczytowego wyszło czterech, do bazy wróciło dwóch. Wielki sukces, bo Polacy po raz pierwszy zdobyli ten ośmiotysięcznik zimą, został okupiony tragedią, której można było uniknąć. Jak? O tym polskie środowisko wysokogórskie dyskutowało długo, aż zrobiła się z tego spora afera. Rozmowy na temat etyki w górach prowadzone są po każdej tragedii, a było ich już niemało. Polacy w latach 70. i 80. chodzili po Himalajach nie tak zwyczajnie, jak inni. Zamiast zwykłych dróg wynajdywali nowe, próbowali wejść zimowych, o czym nikt nie myślał, utrudniali sobie jak tylko mogli. O tym zamiłowaniu do himalajskiej zimy żartowano, że to polska specjalizacja, a na polskich zdobywców mówiono, że są Lodowymi Wojownikami. Zimą w Himalajach panują ekstremalne warunki ze względu na mróz i wiatry. W Karakorum jest jeszcze gorzej (Broad Peak to szczyt położony niedaleko K2, w Karakorum właśnie). Dawne sukcesy z czasów Kukuczki, Wielickiego i Rutkiewicz trochę przycichły, część Lodowych Wojowników została w górach na zawsze, inni się zestarzeli. Ale potrzebowaliśmy sukcesów. Został założony program Polskiego Himalaizmu Zimowego i w jego ramach została zorganizowana wyprawa na Broad Peak. Ponieważ program miał za zadanie wspierać młodych wspinaczy, w zespole znalazło się ich troje. Kierownikiem został nestor polskiego himalaizmu, pierwszy zdobywca zimowego Everestu, Krzysztof Wielicki oraz jego pokoleniowy kolega, Maciej Berbeka. Bo mu się to należało.
25 lat przedtem obaj patrzyli na ten szczyt z bazy pod K2, który mieli atakować zimą. Nie udawało się, więc Berbeka razem z kolegą Aleksandrem Lwowem dostali pozwolenie na wejście na niezdobyty zimą Broad Peak. Chodziło oczywiście o sukces, żeby nie wracać bez niczego. W końcu była to wielka narodowa wyprawa. Warunki były tak fatalne, że od pewnego miejsca Berbeka szedł sam, osiągnął szczyt, ledwo uszedł z życiem, odebrał nagrody i medale, wrócił w chwale. Tyle że to była wielka mistyfikacja. O tym, że od szczytu dzieliła go ponad godzina drogi, dowiedział się po kilku miesiącach od powrotu i to z gazety. Koledzy zdawali sobie z tego sprawę, użyli kłamstwa, bojąc się, że będzie ryzykował dalszą wspinaczkę. Upokorzony na oczach całego świata – a przez niektórych posądzany o świadomy udział w tym oszustwie – Berbeka zajął się swoimi sprawami. Wydawało się, że uwolnił się od góry, a jednak nie. Miał 58 lat, gdy postanowił się z nią zmierzyć ponownie. I już nie wrócił.
W śnieżnej jamie
Nie wrócił, bo ambicja zaburzyła jego ocenę sytuacji? To właściwie najważniejsze pytanie, bo był z całej czwórki, która opuściła czwarty obóz, najbardziej doświadczony. Powinien zauważyć, że za wolno idą, że nie powinni się rozdzielać, że za późno dotrą na szczyt, że niedobrze jest schodzić nocą i to samotnie. I że warto włączyć radio, żeby dowiedzieć się od kierownika wyprawy, który był w bazie, jaka jest sytuacja innych. Po wszystkim, w Polsce, kozłem ofiarnym zrobiono Adama Bieleckiego, wówczas 29-letniego wspinacza, bardzo wytrzymałego i utalentowanego, z sukcesami na koncie. Pretensji do Macieja Berbeki nie miał nikt. A jednak, czytając raport komisji badającej sprawę śmierci dwóch himalaistów, nie sposób nie zadać sobie pytania o odpowiedzialność także Berbeki. Co ciekawe, w filmie twórcy postanowili potraktować wyprawę z 2013 r. jako pechowy, ale w pewnym sensie naturalny koniec życia człowieka, który zmierzył się ze swoim marzeniem. Bardzo to romantyczne, lecz nieprzekonujące. Podejrzewam daleko idącą ostrożność. A przecież tyle się działo: rozdzielili się, nie czekali na siebie, każdy się zmagał ze swoimi lękami i swoją słabością. Noc, gdy jeden odpoczywał już po zejściu w namiocie obozu czwartego, drugi gdzieś pod wierzchołkiem przez kilkadziesiąt minut zmieniał baterię w latarce, trzeci nie odpowiadał na wezwania, a czwarty twierdził, że nie może ani oddychać, ani iść, to przecież ściskająca żołądek tragedia.
A przecież starano się, żeby film był jak najbardziej realistyczny. Nacisk na prawdę był tak silny, że postanowiono kręcić w Karakorum. Większość zdjęć wysokogórskich powstała na wysokości ponad 5 tys. metrów nad poziomem morza, w związku z czym – co warto podkreślić – jest to pierwszy film fabularny kręcony na takiej wysokości z udziałem głównego aktora. Ireneusz Czop, który gra Macieja Berbekę, wspinał się naprawdę, autorzy zdjęć filmowali z ręki, z drona i helikoptera (to już w Alpach). Zdjęcia (Maciej Gutt) zapierają dech w piersiach, a oddalające się ujęcie samotnego wspinacza na lodowej ścianie zapamięta się na zawsze. Z tego powodu warto obejrzeć film w kinie. Tyle że poza tym cała historia staje się bardzo stereotypowa, a filmowy Maciej Berbeka, mimo rozgrywającego się w nim wewnętrznego dramatu – człowiekiem mało skomplikowanym. Z kolegami relacje ma proste, z żoną również. Jak to żona himalaisty (w tej roli Maja Ostaszewska), jest wyrozumiała, rozumie go bez słów, na wszystko się zgadza, jest pokorna, cicha i cierpliwie czeka.
Leszek Dawid miał więc w tej historii potencjał na wspaniały film, gdyby tylko nie postanowił się od wyborów swojego bohatera dystansować. Nie wiem, czy w ogóle chciał go zrozumieć. Wydaje się, że jego intencją było pokazać kilka faktów i zanurzyć widza w surowym wysokogórskim klimacie. Więc zakopujemy się razem z bohaterem w śnieżnej jamie, ale czy to jest Maciej Berbeka czy Ireneusz Czop?