Filmy górskie wychodzą z niszy – do niedawna można je było zobaczyć jedynie podczas festiwali filmów górskich, których w Polsce jest już kilka, co też stanowi oznakę coraz większego zainteresowania tą tematyką. Miłośnicy wspinaczki – tej sportowej i tej romantycznej – doskonale wiedzą, jak trudno było do takich filmów dotrzeć. Powstawały, ale żeby je zobaczyć, nie było innej możliwości – trzeba było pojechać na festiwal, na przykład do Zakopanego lub Lądka-Zdroju, Katowic lub Warszawy, i dopiero tam oddać się kilkudniowej przyjemności oglądania filmów twórców z różnych części świata. Oczywiście, wciąż są to miejsca, gdzie każdy fan gór zobaczy najwięcej, a przy okazji może liczyć na spotkania z twórcami i himalaistami, ale coraz częściej filmy o tematyce wysokogórskiej goszczą na ekranach kin i są przeznaczone dla szerokiej publiczności. I nie chodzi tu o filmy fabularne, ale o dokumenty, czego najlepszym przykładem jest tegoroczny Oscar dla filmu Free Solo pokazującego przejście niemal tysiącmetrowej ściany El Capitan bez asekuracji. „Ten film jest dla każdego, kto wierzy w niemożliwe” – powiedziała twórczyni Elizabeth Chai Vasarhelyi, odbierając statuetkę.
Dlaczego oni to robią?
Po co się tam pchają? Dlaczego idą tam, gdzie mogą zginąć? Wspinaczka bez asekuracji to szaleństwo. Lub bezmyślność. A zima na K2? Najtrudniejszej górze himalajskiej? Dlaczego są ludzie, którzy robią coś, co wydaje się niemożliwe? Po co tam idą? To są pytania, które pojawiają się przy okazji takich wydarzeń. Gdy dzieje się tragedia, tych pytań jest jeszcze więcej. Himalaiści i ekstremalni wspinacze próbują na nie odpowiedzieć, udzielając wywiadów. Nie rozumiemy ich. Bo też oni sami nie potrafią wyjaśnić swojej pasji. Dlaczego wspinasz się w górach? Bo są. Już nie pamiętam, czyja to odpowiedź, ale potem pojawiała się często, powtarzana przez innych. Czy Free Solo odpowiada na te pytania? Jej bohater, Alex Honnold, znany z wielu samotnych przejść bez asekuracji, właściwie nie wyjaśnia nam tej zagadki. Czy robi to którykolwiek z bohaterów Ostatniej góry? Nie. Chyba musimy sobie wreszcie uświadomić, że tej odpowiedzi nie uzyskamy i że jej nie potrzebujemy. Bohaterem filmów górskich są ludzie i ich marzenia. Próba ich realizacji. Spotkanie z nimi w sytuacjach ekstremalnych. Reakcja na sukces i porażkę, relacje między nimi, rodzące się emocje, poznawanie siebie i własnych granic. Tam, w górach, wszystko staje się do potęgi. I oczywiście jeszcze jedno: relacja człowieka do natury, jej siły, nad którą nie da się zapanować. To idealna scenografia do rozważań nad człowieczeństwem.
Zimą w Himalajach
Takie warunki panowały podczas narodowej zimowej wyprawy na K2 w 2018 r. Panuje przekonanie, że K2 to najtrudniejszy ośmiotysięcznik, nawet latem. Żniwo zbiera ogromne, mówi się o ponad 70 ofiarach tej góry, o tym, że to góra-cmentarz. Z kolei himalaizm zimowy to specjalność polska. To Polacy byli pionierami zimowej wspinaczki na ośmiotysięczniki, zdobyli Mount Everest, Manaslu, Dhaulagiri i Czo Oju, Kanczendzongę, Annapurnę, Lhotse. To były słynne lata 80., polscy himalaiści byli znani na całym świecie, odnosili niezwykłe sukcesy i mówiono o nich „The Ice Warriors”, lodowi wojownicy. Nowa fala polskiego himalaizmu zaczęła się dopiero na początku XXI w. W sumie Polacy dokonali 10 (z 13) pierwszych wejść na ośmiotysięczniki zimą. Niekwestionowanym żyjącym zwycięzcą tego zimowego biegu jest Krzysztof Wielicki, który jako pierwszy wraz z Leszkiem Cichym, w 1980 r. wszedł zimą na ośmiotysięcznik, i to od razu najwyższy. Potem były trzy kolejne, w tym samotnie na Lhotse. Kierował wyprawami zimowymi w latach dwutysięcznych, jedne kończyły się sukcesem, inne nie. Wobec takich dokonań wydawało się, że pierwsze zdobycie zimą K2 należy się Polakom. Krzysztof Wielicki został kierownikiem wyprawy, w ścianie pracowali najlepsi obecnie polscy himalaiści plus Rosjanin, Denis Urubko, który od 2015 r. posiada obywatelstwo polskie. 80 dni pod ścianą i niespodziewany udział w brawurowo poprowadzonej akcji ratowniczej na Nanga Parbat, podczas której uczestnicy wyprawy na K2 uratowali Francuzkę Elisabeth Revol (niestety, jej wspinaczkowy partner, Tomasz Mackiewicz, zmarł w ścianie), konflikt w zespole i wydalenie z niego Denisa Urubko, kilka wypadków podczas wchodzenia i zakładania kolejnych obozów oraz oczywiście fatalna pogoda (minus 50 stopni w nocy, opady, lawiny, wiatry) – te wszystkie okoliczności zarejestrował kamerą jeden z uczestników wyprawy, reżyser i twórca wielu filmów o tematyce górskiej, Dariusz Załuski.
Ciasny namiot, duży wiatr
Filmy dokumentalne z wypraw himalajskich to przecież nic nowego, co więc wyróżnia ten? Najczęściej uczestnicy mówią do kamery, mitygują się, czują się w sztucznie stworzonej sytuacji, udają, a widz ma wrażenie, że oprócz pięknych widoków himalajskich szczytów bierze udział w planie filmowym. W przypadku Ostatniej góry, filmu wyprodukowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Narodowe Centrum Kultury, jest inaczej. Nawet jeśli początkowo razi szybki montaż, to szybko można się do niego przyzwyczaić i wejść do namiotu razem z himalaistami. Kamera jest niewidoczna. Po pierwsze dlatego, że Załuski jest jednym z nich, a po drugie dlatego, że jej operatorami są niemal wszyscy uczestnicy wyprawy. Kamery GoPro mieli przymocowane do kasków, dzięki czemu chodziliśmy z nimi, wspinaliśmy się i kucaliśmy w namiocie na sześciu tysiącach metrów, ogłuszał nas wiatr. Załuski mając taką masę materiału, zmontował film bardzo szczery. Być może miał pokazać wielki sukces polskiego zespołu, tymczasem stał się trzymającym w napięciu dokumentem opowiadającym prawdę o ludzkich relacjach. I o rzeczywistości wyprawowej. Jesteśmy świadkami tamtejszej codzienności, monotonii czekania na okno pogodowe, świętowania i nudy, nieoczekiwanych wydarzeń i podejmowania najtrudniejszych decyzji. I oczywiście konfliktów. Przebywanie przez kilkanaście tygodni w tak małym gronie w ciężkich warunkach generuje konflikty, zwłaszcza jeśli jest to sytuacja ambicjonalna. A przede wszystkim może po raz pierwszy widzimy, jak na sukces wyprawy pracuje cały zespół. I jaka to jest ciężka praca. Zakładanie kolejnych lin poręczowych, kolejnych obozów, wychodzenie i wracanie, słońce i śnieg, wiatr i lawiny, kolejne kontuzje, euforia i załamania nastrojów. Dodatkowe konflikty sprawia dostępność internetu i ogromne zainteresowanie wyprawą mediów, szczególnie w kontekście akcji ratunkowej na Nanga Parbat. A zdjęcia z tej akcji, bardzo intymne i poruszające, to chyba jedne z najważniejszych scen dokumentu górskiego w ogóle.
Ostatnią górę ogląda się niczym wciągający thriller, z ogromnym napięciem. Ale przede wszystkim to obraz bardzo ludzki, właśnie poprzez pokazanie prawdy o człowieku takim, jaki jest, czasem zdolnym do heroizmu, czasem egoistycznie pożądającym sukcesu i poddającym się ambicjom. A w tle natura: uwodząca pięknem, ale i nieprzyjazna, okrutna.
Narodowa zimowa wyprawa na K2 w 2018 r. skończyła się niepowodzeniem, powrót do Polski był komentowany, himalaistom wytykano błędy. Czy wyciągnięto z tego wnioski – nie wiem, nie znam się na technicznej stronie. W każdym razie ogłoszono, że polscy himalaiści nie zamierzają się poddać i w grudniu tego roku wyruszają ponownie pod K2. A my ponownie możemy zadać sobie pytanie: po co? I choć Ostatnia góra na nie nie odpowiada, to trzeba koniecznie ją zobaczyć.