Logo Przewdonik Katolicki

Góry uczą pokory

Joanna Matkowska
Fot.

Z himalaistką Anną Czerwińską rozmawia Joanna Matkowska


 

Czy góry można pokochać?

- Pewnie. Choć w moim przypadku to była miłość od drugiego wejrzenia. Pierwszy raz zetknęłam się z nimi latem 1964 roku na obozie wędrowniczym, kiedy wędrowałam przez Beskidy do Tatr. Ale wtedy głównie kochałam się w moim profesorze od fizyki. Góry były tylko tłem tego zauroczenia. (śmiech) Ale już za drugim razem, kiedy w te góry samodzielnie wkroczyłam, poczułam, że ten świat musi się stać moim światem. Góry totalnie mną zawładnęły. Zaczęłam chodzić po zwykłych turystycznych ścieżkach, później dotarłam w Tatry Zachodnie, na Orlą Perć, Rysy, Przełęcz pod Chłopkiem. Poczułam, że to jest dla mnie i tylko dla mnie. I chciałam w to iść jak najgłębiej. Może więc nie była to miłość, ale z pewnością fascynacja.

 

Przeszła Pani klasyczną drogę od Tatr przez Alpy do gór najwyższych. Ma Pani na koncie wiele pierwszych kobiecych przejść, jest pierwszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi (najwyższe szczyty wszystkich kontynentów – przyp. JM) i najstarszą kobietą, która stanęła na szczycie Everestu. W górach spędziła Pani niemal całe życie. Czego nauczyły Panią góry?

- Góry zrobiły ze mnie człowieka, one ukształtowały moją osobowość. Symbolicznym wejściem w dorosłość było samodzielne zapisanie się do Klubu Wysokogórskiego w Warszawie. Wcześniej żyłam jakby pod kloszem, otoczona troską rodziców. Moje górskie początki naznaczyło zresztą jeszcze jedno ważne wydarzenie. Gdy wyjechałam na kurs tatrzański, zmarł mój ojciec. A jak się traci w wieku osiemnastu lat ojca, to człowiek siłą rzeczy staje się bardziej dorosły. I tak dzięki górom otworzył się przede mną inny świat. Górom zawdzięczam więc to, kim jestem.

 

Ks. Roman Rogowski w książce „Mistyka gór” mówi, że góry są mądre. I że uczą. Ale nie wszystkich, tylko tych, którzy do tego dorośli i dojrzeli.

- Nie da się ukryć, że im dłużej człowiek w górach działa, tym bardziej widzi, jak mało może sam. Góry muszą wyrazić zgodę na to, co my w nich robimy. Przede wszystkim więc uczą pokory. Wśród wspinaczy można wyróżnić dwa rodzaje podejścia do gór: albo się na nie wchodzi i wymusza zwycięstwo, albo się je szanuje i wchodzi na nie z czcią. I im dłużej działam w górach, tym bardziej zmienia się moje podejście. Z brutalnego zdobywcy, który wbija w ściany raki i czekan, przeistaczam się w osobę, która jest wdzięczna górom, że pozwalają się zdobyć i nie zabijają. Ale takie podejście może mieć tylko człowiek bardzo doświadczony.

Góry nauczyły mnie też tolerancji dla innych. Bo będąc na wyprawie, po prostu musisz tolerować swoich partnerów, ich odmienność, to, że nie możesz się ze wszystkimi kłócić. Trzeba się wykazać dużym zrozumieniem dla zespołu, w którym działasz, i liczyć na to zrozumienie również dla siebie.

Bo chodzenie po górach to coś diametralnie innego niż np. bieganie maratonów. Dla mnie tego typu zajęcia są kompletnie bez sensu. To tylko krótki wysiłek, który ma na celu pokonanie swoich możliwości. A w górach poza wysiłkiem czeka na ciebie groźna przyroda, niebezpieczeństwo, niepewność. One wprowadzają taką specyficzną niepewność: do końca nigdy nie wiesz, jak będzie.

 

Te słowa dobrze oddają klimat Pani walki o Everest. Na jego szczycie udało się Pani stanąć dopiero za czwartym razem. I to od zupełnie innej strony, niż było to planowane.

- Oj tak, strasznie dużo czasu mi to zajęło. Niezwykle ważną rolę odegrała tu moja mama, która bardzo mnie dopingowała. Miała nawet listę, z której odkreślała góry, których brakowało mi do tzw. Korony Ziemi. Marzyło mi się, by na Evereście stanąć od północy. Od południa weszła już wtedy Wanda Rutkiewicz. A jako że byłam drugą Polką, która mogła stanąć na tym szczycie, to chciałam zrobić to inaczej, ambitniej. Ale Everest dawał mi sygnały, że nie jest mi dane wejść od północy. I pozwolił mi zdobyć swój wierzchołek dopiero w 2000 roku.

 

Norgay Tenzing, Szerpa, który razem z sir Edmundem Hillarym jako pierwszy stanął na szczycie Everestu, powiedział, że czuł tam niezwykłą bliskość Boga. A co Pani czuje, stając na wymarzonym wierzchołku?

- Przede wszystkim satysfakcję, że osiągnęłam to, co sobie zaplanowałam. Czasami ulgę, że już nie muszę wyżej. I zawsze strach, że nie dam rady zejść. Odczuwam potęgę gór. O Bogu nie myślę, bo w moim racjonalnym umyśle nie ma na to miejsca.

 

Ale jednak bierze Pani udział w pudżach (buddyjski obrzęd mający na celu wyproszenie u góry przychylności – przyp. JM).

- To jednak coś zupełnie innego, bo ja obłaskawiam górę. Choć wydaje mi się, że dla góry nie ma większego znaczenia, czy rzucę ten ryż, czy też ofiaruję kawałek kanapki. Ja sobie natomiast z górami rozmawiam, mam tendencję do ich personifikowania. I poczucie, że jedne góry są bardziej przyjazne niż inne.

 

Na czym polega owa przyjazność góry?

- To się wyczuwa. Ot, choćby lawina mija cię o trochę. Albo zasypie ci obóz, wtedy gdy ciebie tam nie ma. I tak np. wchodząc na Nangę Parbat w 1985 roku nie czułam się zagrożona. Prosiłam ją, by nie użyła przeciwko nam swojej mocy. Zupełnie inaczej było już jednak pod K2 w 1986 roku. Ta góra nie była dla nas przyjazna, była ewidentnie nastawiona na niszczenie ludzi. Miałam wrażenie, że jest wściekła, że ludzie łażą po wszystkich jej graniach i ścianach, drapią ją rakami, gwałcą jej prywatność. No i się odwzajemniła. W tamtym feralnym sezonie na jej zboczach zginęło 12 osób.

 

Górską karierę zaczynała Pani w naszych rodzimych Tatrach. Razem ze swoją partnerką Krystyną Palmowską przeszłyście wiele trudnych dróg, w tym wiele jako pierwsze kobiety. Samodzielnie przeszła Pani całą grań Tatr. Z nimi też Pani rozmawiała?

- Nie. Zresztą grań Tatr potraktowałam jak żołnierz, który ma dojść do celu. I wiedziałam, że pójdę albo do końca grani, albo do końca moich możliwości. Fizycznie mnie to naprawdę dużo kosztowało. Żadna wcześniejsza wspinaczka w Tatrach nie stawiała przede mną tak wygórowanych wymagań. Narastał we mnie muli upór, żeby to wreszcie skończyć. Bo w głębi duszy wiedziałam, że zrobienie tej grani będzie takim symbolicznym pożegnaniem się z Tatrami, w których osiągnęłam już wszystko, co chciałam. Tę grań robiłam już bowiem po powrocie z Himalajów, z północnej ściany Kanczendzongi. I na Tatry patrzyłam już wtedy inaczej. Nagle wydały mi się może nie gorsze, ale mniejsze. Choć oczywiście cały czas towarzyszyła mi świadomość, że i one mogą pokazać zęby. Ale ani przez moment nie czułam, że robię coś nadzwyczajnego. Po prostu traktowałam to jako zadanie. I koniec końców wyszedł remis – ja zrobiłam grań, a grań zabrała mi wszystkie siły.

 

Mówi Pani, że góry uczą pokory. W czasie swojej górskiej kariery widziała Pani zapewne wiele osób, którym tej pokory brakowało. Ale też wiele osób ginie na zboczach gór jakby niezasłużenie. Czy zdarzyło się Pani kiedyś zwątpić w mądrość gór? Czy był moment, w którym pojawił się strach?

- Rzadko czuję strach. Po prostu mam tak, że każdorazowo, gdy wychodzę z bazy, jestem świadoma, że mogę do niej nie wrócić. Wiem, że działam w niebezpiecznej przyrodzie i jak coś źle pójdzie, mogę zakończyć swoje życie jak Piotr Morawski (młody himalaista, który w kwietniu tego roku zginął na zboczach Dhaulagiri – przyp. JM), który wpadł w szczelinę znajdującą się na stoku o nachyleniu ok. dwudziestu stopni. I powiem ci, że jak już później przechodziłam koło tej szczeliny, to widziałam przerażającą czarną dziurę w lodowcu. I to powodowało, że włosy pod kaskiem lekko mi się podnosiły. Ale taki głupi wypadek naprawdę rzadko się zdarza. I naprawdę nie wiem, dlaczego góry tak postąpiły w stosunku do Piotrka. Muszę przyznać, że straciłam odrobinę wiary w góry – bo i wtedy w 1986 roku na K2, i teraz w stosunku do Piotrka zagrały nie fair. Przecież wiadomo, że są od nas silniejsze, ale niekoniecznie muszą o tym przypominać w taki sposób. Tak więc w tym roku po raz drugi pomyślałam, że niepotrzebnie tracimy życie w górach, że tak naprawdę za nic oddajemy to życie. Bo z górami jest tak, że możesz je prosić, możesz je gwałcić, ale jak one nie chcą, to na nie nie wejdziesz. I kropka.

 

 


 

Anna Czerwińska, ur. 10.07.1949 r. w Warszawie; z zawodu dr nauk farmaceutycznych - swój zawód porzuciła jednak wiele lat temu dla gór; wybitna himalaistka i alpinistka, zdobywczyni Korony Ziemi (jako pierwsza Polka) i sześciu ośmiotysięczników (Nanga Parbat, Mount Everest, Lhotse, Cho Oyu, Gasherbrum II, Makalu); członek honorowy Klubu Wspinaczkowego Warszawa

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki