Znacie Hodżę Nasreddina? Jak nie, warto poznać – to wędrowny filozof i mędrzec z Anatolii, muzułmanin, na wpół legendarny, ale za to posiadający pełnię inteligentnego humoru. Pewnego dnia przejeżdżał na swoim osiołku obok rzeki i zobaczył na jej brzegu wielkie i hałaśliwe zbiorowisko ludzi. Zaintrygowany podjechał bliżej i na podstawie okrzyków tłumu domyślił się, że trwa właśnie próba uratowania jednego z najbogatszych ludzi z tamtego kraju. Tonął, jednak nie reagował na wołanie ratowników z łodzi: „Daj rękę!”. Hodża popatrzył, posłuchał i powiedział, że wie, jak pomóc. Zdesperowani (i zaintrygowani) ludzie wsadzili go do łodzi, a kiedy podpłynął do tonącego, wychylił się z łodzi i, wyciągając rękę, krzyknął: „Masz!”. Bogacz uczepił się dłoni Nasreddina i został ocalony.
Jest to, rzecz jasna, kpina z chciwości i skąpstwa, ale dla mnie ma drugie dno – historii o tym, na czym polega prawdziwe ubóstwo. Jak widać z tej historii, nie lokuje się ono w stanie posiadania, ale w sposobie patrzenia na rzeczywistość, a co za tym idzie – reagowania na nią.
Ubodzy w duchu, czyli kto?
Jezus zaczyna kazanie na górze od błogosławieństw, a jako pierwszą grupę czy postawę wymienia ubogich w duchu (zob. Mt 5, 3). Po grecku to ptochoi en pneumati, a sięgam po tekst oryginału, ponieważ kryje się w nim pewna niespodzianka, nie do końca czytelna w polszczyźnie. Chodzi mi o słowo „ubogi”, które w grece pochodzi od czasownika ptosso – pochylać się, zasłaniać, ukrywać. Bez wchodzenia w detale przemian znaczeniowych podam tylko, że ostatecznie rzeczownik ptoschos w jego dosłownym przekładzie to „ten, który się schyla, żebrząc”. Zapewne pierwsze skojarzenie, jakie się nasuwa, brzmi: „Co za upokorzenie!”, i uważam, że jest jak najbardziej uzasadnione, jednak zachęcam do spojrzenia inaczej na pokorę samą w sobie.
Cnota ta nie polega na metaforycznym schylaniu się, czyli uniżaniu zawsze i za wszelką cenę, gdyż jest ściśle powiązana z prawdą. Jednym z momentów, kiedy przejawia się, na przykład, Jezusowa pokora, jest moment podczas sądu Annasza. Pan zostaje spoliczkowany, ale zamiast przepraszać czy głośno wyrazić swoje uniżenie, odpowiada: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18, 23). Upomina się o prawdę i to właśnie jest główny wyznacznik prawdziwej pokory – dostrzeganie i przyjmowanie w pełni prawdy o Bogu, sobie i świecie. Do tego jednak, by coś w pełni przyjąć, trzeba zrobić na to miejsce, i tu wchodzi do gry ubóstwo.
Pustynia i anawim Jahwe
Bóg uczył swój lud tak rozumianej pokory przez czterdzieści lat błąkania się na pustyni. Zachęcam do lektury opowieści o mannie, przepiórkach i wodzie ze skały (zob. Wj 16–17) – Jahwe przez te dary, zwłaszcza przez to, jak dawana jest manna (z przerwą na szabat, który jednak nie pozbawia ludu pożywienia), pokazuje Izraelitom, że mogą Mu zaufać i nawet tak podstawowy poziom jak pożywienie nie jest dla Niego zbyt mało ważny, by się nim zajął. Jezus streści naukę duchową płynącą z tamtych wydarzeń, mówiąc, że Ojciec nasz niebieski wie, czego nam potrzeba, więc nie należy się zbytnio martwić o jutro (por. Mt 6, 28–34).
Na pustyni więc Bóg uczył swój lud bycia wspólnotą anawim Jahwe – ubogich Pana. Była to długa lekcja i potrzebna, ponieważ pokolenie, które wyszło z Egiptu, miało w większości tak zatwardziałe serca, że musiało wymrzeć – podobnie jak bogacz z opowiastki, reagowało jedynie na: „Masz!”, a i to nie bez narzekań. Mieli mentalność niewolników, którą można streścić jako podejście: „Co prawda nie mam nic, nawet wolności, ale tak dużo straciłem, że micha, mieszkanie i ubranie mi się należy!”. Są w nim ukryte dwie pułapki, sprawiające, że myśląca tak osoba staje się niezdolna do rozumienia daru, o zdolności do niego nawet nie mówiąc. Po pierwsze, brak dostrzeżenia, że nie jest się całkowicie ogołoconym, która to postawa wyrasta z braku wdzięczności i braku pamięci o tym, co było nam dawane w przeszłości. Po drugie, założenie, że mi się należy. Niewolnik więc uważa siebie za totalnie pozbawioną wartości ofiarę, a jednocześnie tym właśnie myśleniem karmi swoją pychę.
Ubodzy Pana zaś to ci, którzy ze spokojem przyjmują swoje ogołocenie i brak, także niepewność jutra i doświadczenie utraty, bo wiedzą, że czuwa nad nimi Ten, z którym są w przymierzu. Są więc wolni, choć w związku, mają wszystko, choć są świadomi, że nie mają nic, są w stanie dawać, nie wymawiając, bo wiedzą, że Ojciec im odda, i to z właściwą sobie hojnością. Aby jednak wypracować sobie taką postawę, szerzej znaną jako wiara w Bożą opatrzność, potrzebna jest pewna praktyka, a dokładnie sposób patrzenia, który starożytna greka oddaje słowem theoreo – patrzeć tak, aby dzięki temu poznać; kontemplować.
Opatrzność i kontemplacja
W pielgrzymkę do doświadczenia Bożej opatrzności można wyruszyć z dwóch punktów, za których metaforę posłużą mi Asyż i Kalkuta. Można jak św. Franciszek z Asyżu w jednej chwili zrzec się wszystkich majętności, nawet odciąć się od rodziny, i dotrzeć do szczytów kontemplacji, wybierając całkowite ubóstwo. Można też, jak Matka Teresa z Kalkuty, zacząć od zachwytu objawiającym się Chrystusem, kontemplowaniem Jego miłości, by to doprowadziło nas do całkowitego ogołocenia. Oczywiście są to przykłady rysowane grubą kreską, ale myślę, że są czytelne. Ponadto po wejściu na tę ścieżkę ubóstwo karmi kontemplację, ta zaś sprawia, że stajemy się coraz bardziej wielkoduszni i zdolni do oddawania coraz więcej Bogu lub tym, do których On nas posyła. Jak to podsumował św. Paweł, zachęcając Koryntian do hojności podczas składki dla potrzebujących, chodzi o sytuację, którą można opisać słowami: „Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele” (2 Kor 8, 15) – cytuje tu zresztą Księgę Wyjścia i właśnie opis zbierania manny.
Kontemplowanie Boga prowadzi do odkrywania Jego dobroci, ale też wszechmocy i szczodrości. Jednocześnie, jeśli chcemy wchodzić coraz głębiej w tę formę modlitwy, konieczne jest ogołocenie, nie tylko i nie zawsze materialne. Święty Jan od Krzyża nie bez powodu pisze o nocy ciemnej, która jest doświadczeniem totalnego ubóstwa i którą jest w stanie, z pomocą Boga, przejść jedynie człowiek głęboko pokorny lub pragnący z całego serca takim się stać. I tak od materialnego braku przeszliśmy do głębi mistyki. Trudno się więc dziwić, że Jezus zaczyna błogosławieństwa właśnie od ubogich w duchu – to złota droga do świętości.
Radość daru
Piszę o Opatrzności i ubóstwie, bo sierpień to miesiąc dożynek, czyli dziękowania Bogu za plony i urodzaj. Dla społeczności rolniczych prawda o potrzebie Bożej hojności i zależności od niej była oczywista, bo każdy wysiłek mógł zostać przekreślony przez złą pogodę czy klęski żywiołowe. Może dlatego w ludowych pieśniach znajdziemy tak pięknie opisaną wiarę w dobroć i hojność Pana. Zresztą sami popatrzcie:
„Bóg ma o mnie staranie/i wie, co mi potrzeba./On się mną opiekuje/z wysokiego nieba./Ufam w miłosierdziu Jego,/że mnie pocieszy grzesznego/mam w Nim nadzieję”.
Co oby było nam udzielone, nie tylko w doczesności.