Mamy szczęście. 46 pasm górskich wchodzących w skład trzech łańcuchów górskich znajdujących się w Polsce pozwala nam cieszyć się nie tylko różnorodnością krajobrazów, ale również dostosować wędrówki na szlakach do swoich możliwości. Niektórzy postanowili związać swoje życie z górami bardziej niż przeciętny turysta, udający się na okazjonalne wyprawy. 10 sierpnia przypada Dzień Ratowników i Przewodników Górskich. Za każdą z tych osób stoi inna historia miłości do gór, która przekuta została w konkretne działanie.
Mindfulness
Rodzice zabierali ją i jej siostrę w góry od najmłodszych lat. Na szlaku zatrzymywali się przy każdej kapliczce ukrytej pomiędzy drzewami, zaglądali do małych jam, zachwycali się kwiatami. Technikę uważności mieli opanowaną do perfekcji. – Czuję ogromną wdzięczność, że rodzice pomogli mi odkryć moją pasję, a jednocześnie zaszczepili we mnie nieustającą ciekawość życia i tego, co nas otacza. Mam świadomość, że mieliśmy olbrzymi przywilej, ponieważ choć raz w roku było nas stać na wspólną górską wyprawę, ale gdyby nie pasja i zaangażowanie rodziców w nasze bycie razem, nie byłabym dziś tym, kim jestem – opowiada Gosia Hartwich, przewodniczka sudecka.
Pierwszą mapę, którą ma do dziś, dostała w wieku ośmiu lat. Już wtedy zaczęła proponować rodzinie szlaki, które mogliby wspólnie przejść. – Pamiętam, jaka byłam wówczas dumna, że mam swój wkład w rodzinne wędrowanie. Rodzice w razie potrzeby korygowali tylko poziom trudności trasy i stopień niebezpieczeństwa. Z perspektywy czasu widzę, że rodzice byli dobrymi aniołami mojej rodzącej się wówczas pasji nie tylko do gór, ale i szeroko pojętej geografii – twierdzi.
W liceum górskie szlaki coraz częściej zdobywała z przyjaciółmi. – Zazwyczaj to ja organizowałam ekipę i wyznaczałam teren, po którym będziemy się poruszać. Planowanie wyjazdów już wtedy sprawiało mi olbrzymią frajdę, co zapewne wynikało z faktu, że koordynowanie wszystkiego nigdy nie było dla mnie problemem. Dodatkowo mam wyjątkową łatwość zapamiętywania tras i miejsc – przyznaje Gosia.
Na całego
Studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu na dobre rozpaliły jej górską pasję. Odbywała nie tylko prywatne wycieczki w przeróżne górskie zakątki, ale również brała udział w górskich wolontariatach, odbywających się na terenie parków narodowych. Była także członkiem sekcji turystycznej uczelni. Cały okres jej studiów to czas dzielony między Poznaniem a mniejszymi lub większymi ucieczkami w góry. – Wolontariaty odbywałam w Parku Narodowym Gór Stołowych i w Tatrzańskim Parku Narodowym. Było to ciekawe i wzbogacające doświadczenie, bo oprócz tego, że robiłam coś dobrego dla parku, to jeszcze pracujący tam ludzie prowadzili mnie w tereny, w które ,,zwykły” turysta się nie zapuszcza. Sama w niektóre miejsca zapewne nigdy bym nie dotarła – wspomina Gosia.
Coś więcej
– Bakcyl górski mocno wpływa na całą rzeczywistość tego, kto go połknął. Obserwuję to od lat we mnie, ale także widzę to w znajomych, dla których góry również są wielką pasją. Nocowanie pod namiotem, spanie w schroniskach, kompaktowe pakowanie, żeby choć na chwilę wyjechać w góry, jeżdżenie na koncerty zespołów wykonujących poezję śpiewaną, w której nawiązywali do gór, jak chociażby Stare Dobre Małżeństwo czy Dom o Zielonych Progach – to wszystko przeplata się z naszym zwyczajnym życiem – opowiada.
Lata nasiąkania górami rozbudzały w Gosi coraz większe pragnienia obcowania z nimi. Każdy powrót do obowiązków w Poznaniu po pobycie w górach generował jeszcze większą tęsknotę, dlatego na studiach podjęła decyzję, że chce w jakiś inny sposób połączyć się z górami niż tylko za sprawą kradzionych z codzienności wypadów na górskie szlaki. – Chęć bycia przewodnikiem górskim nosiłam w sobie od czasu studiów. Obok pasji, która kiełkowała od dziecka, inspiracją na pewno byli przewodnicy, których podczas lat wędrówek spotykałam na szlakach. Dwuletni kurs generuje jednak spore koszty, dlatego wiedziałam, że najpierw muszę zacząć gromadzić fundusze – opowiada Gosia. W Polsce można zostać przewodnikiem sudeckim, tatrzańskim lub beskidzkim. Aby wykonywać ten zawód, należy mieć ukończone 18 lat, co najmniej średnie wykształcenie i być osobą niekaraną.
Ogrom wiedzy
– Po studiach zaczęłam pracę w korporacji. Po pierwszym roku pracy zdecydowałam się rozpocząć kurs na przewodnika Sudetów. Przyczyn wyboru akurat tego pasma górskiego było wiele, ale główną z nich było to, że ze względu na odległość Sudetów od Poznania to je znałam najlepiej. Przez lata wędrówek poznałam nie tylko mniej lub bardziej uczęszczane szlaki, przyrodę, ale i historie związane z tym zakątkiem Polski. Sam kurs zaczynał się testem wiedzy na temat Sudetów. Co prawda nie decydował, czy ktoś ów kurs zacznie, czy nie, ale dawał obraz poziomu wiedzy kandydata – przyznaje przewodniczka.
Kurs na przewodnika sudeckiego można odbyć w kilku miejscach i w kilku typach organizacji, m.in. w Wałbrzychu, Jeleniej Górze czy Wrocławiu. Program kursu jest jednak zunifikowany, gdyż określa go Rozporządzenie Ministra Sportu i Turystyki z dnia 26 czerwca 2014 r. w sprawie nabywania uprawnień przewodnika górskiego. W przypadku przewodników górskich sudeckich obszar pracy obejmuje – w skrócie – Przedgórze Sudeckie i Sudety od granicy z Niemcami po Góry Opawskie i Bramę Morawską, za którą przewodzą przewodnicy beskidzcy. Kursanci przez dwa lata nie tylko odbywają mnóstwo wycieczek w teren, ale również przyswajają ogrom wiedzy teoretycznej. Poznają fizjografię Sudetów, geologię, historię regionu i turystyki, uczą się podstaw meteorologii, teoretycznej topografii, a także przyrody Sudetów i historii jej ochrony, nabywają też wiedzę z zakresu pierwszej pomocy, prawa w turystyce, psychologii czy aspektów zarządzania grupą. – To był naprawdę intensywny czas. Dobrze, że część mojego kursu przypadała na okres pandemii, bo chociaż część zajęć miałam online, w przeciwnym razie chyba musiałabym przeprowadzić się do Wrocławia – twierdzi Gosia.
Leśny dziadek
Zawód przewodnika górskiego jest regulowany w Polsce prawnie, dlatego aby nim zostać, po kursie należy zdać egzamin państwowy, który podzielony jest na część teoretyczną, zawierającą część pisemną, testową i ustną, oraz praktyczną, podczas której kandydat na przewodnika zabiera komisję na wycieczkę w góry. – Dostaliśmy orientacyjne punkty, przez które musimy przeprowadzić komisję. Było nas dziewięcioro. Mimo stresu, który nam towarzyszył, wszystko skończyło się pozytywnie i każdy z nas zdobył upragniony tytuł – wylicza Gosia.
Przewodniczka prowadzi profil w mediach społecznościowych pod nazwą ,,Przy polnej drodze”. W barwny, ale pełen wrażliwego spojrzenia sposób dzieli się tu relacjami z wędrówek i nie tylko. Legendy o Liczyrzepie czy słowiańskich bóstwach ze Ślęży Gosia mogłaby opowiadać godzinami. Snucie rozmaitych sudeckich historii to jej „konik”. – Uwielbiam dzielić się legendami, które przeczytałam w polskich czy czeskich podaniach lub usłyszałam opowiadane gdzieś na szlaku. Pewnie wiele osób tak widzi przewodnika górskiego, jako bajarza, który podczas wędrówki ma zabawić turystów. A najlepiej, żeby jeszcze wyglądał jak „leśny dziadek” – śmieje się Gosia. – Nic bardziej mylnego. Główną funkcją przewodnika górskiego, niezależnie, czy oprowadza po Sudetach, Tatrach czy Beskidach, jest dbanie o bezpieczeństwo grupy, którą ma pod opieką. To, czy jest dobrym opowiadaczem i jaką relację nawiązuje z turystami, jest tylko dodatkiem – podsumowuje.
Gosia oprócz wyjazdów jako przewodniczka zorganizowanych grup przez większą część roku co tydzień opuszcza okolice Poznania, gdzie mieszka i pracuje, aby samotnie, z rodziną lub przyjaciółmi wejść na swoje ukochane górskie ścieżki. – Mam poczucie, że to dziecko, dla którego góry równały się z jednym wielkim zachwytem, jeszcze we mnie tkwi, więc dalej pociąga mnie aura górskiej tajemniczości. Gdy widzę zielony mech, który pokrywa skały, nie mogę nie wyobrażać sobie, że jestem w Narnii – śmieje się Gosia. – Nadal czuję też, że góry są najlepszymi nauczycielkami pokory. Między innymi po to też tam wracam, aby poczuć swoją małość wobec ich majestatu, gdyż taka świadomość wprowadza dużo wolności w moje życie – podsumowuje.
TOPR i GOPR
Gdyby w okolicach Śnieżki, Giewontu, Szczelińca czy Trzech Koron zapytać kilku wybranych turystów, jakich zasad bezpieczeństwa powinno się przestrzegać w górach, większość zapewne odpowiedziałaby prawidłowo: sprawdzić pogodę przed wyjściem, w wyższych partiach gór wspierać się sprzętem, używać go także w niższych, jeśli warunki tego wymagają, na wędrówkę wyruszyć w dostosowanym obuwiu, nie schodzić z wytyczonego szlaku. Niestety często nasza wiedza teoretyczna nie idzie w parze z praktyką. W samych tylko Tatrach ratownicy górscy w 2023 r. interweniowali 847 razy. W Polsce ratownicy górscy działają w ramach TOPR (Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe) i GOPR (Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe). TOPR obejmuje swoim zasięgiem Tatry i Pogórze Spisko-Gubałowskie, natomiast pozostałe pasma górskie w Polsce ma w swoim działaniu GOPR. Do GOPR i TOPR należą ratownicy ochotnicy i ratownicy zawodowi. Tych drugich jest zdecydowanie mniej. Na koniec 2021 r. w GOPR było ponad 820 ratowników ochotników oraz około 130 ratowników zawodowych. Natomiast TOPR liczył prawie 300 ratowników ochotników i około 40 zawodowych.
Krótko
Tego dnia nie planowali dłuższej wycieczki. Mieli dojść do Murowańca, wypić kawę, zjeść szarlotkę, potem podejść na chwilę do Czarnego Stawu Gąsienicowego i wraz z zachodem słońca wrócić do zakopiańskiego pensjonatu, w którym się zatrzymali. Mimo że dzień był słoneczny, koniec października nie rozpieszczał turystów wysokimi temperaturami, a z niższych partii gór widać było ośnieżone szczyty. – Z Zakopanego wyszliśmy około 9.00. Chcieliśmy zrobić sobie luźniejszy dzień i dojść tylko do Czarnego Stawu Gąsienicowego, dlatego podjęliśmy decyzję, że nie będziemy zrywać się przed świtem – wspomina Alicja. – Mimo że oboje lubiliśmy wysokie góry, nie przewidywaliśmy zdobywania szczytów, ponieważ nie byliśmy na to przygotowani pod względem sprzętu: mieliśmy ze sobą tylko dwa raczki i dwa kijki.
Wędrówka upływała im bardzo przyjemnie. Na trasie zrobiło się ciepło do tego stopnia, że przez połowę drogi szli bez kurtek. – Gdyby nie ośnieżone szczyty majaczące w oddali i jesienny krajobraz dookoła, można byłoby pomyśleć, że jest późna wiosna. Tak naprawdę dopiero pod Murowańcem zaczęło owiewać nas chłodne powietrze – wspomina Alicja.
Łzy
Bartek, ówczesny chłopak Alicji, obok wieloletniego doświadczenia górskiego zarówno od strony wędrówek, jak i wspinaczek, miał w sobie niepożądaną w warunkach górskich dużą dozę brawury i potrzebę adrenaliny. Kiedy zaproponował dziewczynie, że pójdą w stronę Zawratu, Alicja mimo znajomości jego cech charakteru do końca miała nadzieję, że bardziej doświadczony od niej partner w odpowiednim momencie wykaże się zdrowym rozsądkiem i wędrówka w stronę Zawratu okaże się zaledwie krótkim spacerem za Czarny Staw. – Miałam za sobą wiele wyjazdów, głównie w Tatry. Okolice Murowańca znałam jak własną kieszeń i było dla mnie oczywistym, że nikt przy zdrowych zmysłach bez odpowiedniego sprzętu nie startuje około 16.00 spod Murowańca, aby wejść na Zawrat – przekonuje Alicja. – Bartek cały czas zapewniał mnie, że podejdziemy tylko kawałek i wrócimy. Obiecany jeden odcinek drogi przechodził w drugi, a potem w trzeci, aż pewnym momencie znaleźliśmy się po kolana w śniegu. Mimo moich próśb Bartek nie chciał zawrócić. Zaproponował mi, żebym została, a on tylko wejdzie na Zawrat i po mnie wróci. Zrobiło się dość ciemno, widoczność była coraz bardziej ograniczona, więc zostanie samej nie mieściło mi się w głowie. Samotnego wracania do Murowańca też sobie nie wyobrażałam. Zaczęłam płakać, jednak szybko się ogarnęłam, bo tliła się we mnie nadzieja, że mimo wszystko uda nam się wejść na przełęcz i wszystko dobrze się skończy – opowiada kobieta.
Herbata i batony
Niestety nadzieje były płonne. Jak się później okazało, zgubili szlak i utknęli w otoczeniu skał tuż pod Zawratem, nie mogąc zejść w dół żadną ze stron, gdyż było zbyt stromo. – Nawet gdy dziś o tym mówię, czuję w sobie tamten niepokój. Bartek przyznając w końcu, ze znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia, zawiadomił TOPR.
Do czasu, aż nadeszli ratownicy, siedziałam przez trzy godziny na niewielkim skrawku skały, nie mając gruntu pod stopami, w temperaturze -2 stopnie, od czasu do czasu roniąc łzy ze stresu. Pamiętam, że po lewej stronie widoczny był olbrzymi księżyc w pełni – wspomina Alicja.
Ratownicy po przyjściu bardzo sprawnie przeprowadzili akcję ratowniczą. Za pomocą fachowego sprzętu, który wykorzystuje się do wspinaczki górskiej, założyli stanowiska i na linach, etapami ściągnęli parę w dół, do miejsca, w którym mieli grunt pod nogami, a nie tylko same skały. – Gdy przyszła ekipa ratownicza, trzęsłam się z zimna i emocji. Mężczyźni przynieśli dla nas gorącą herbatę i batony. Z dużym opanowaniem, ale i wrażliwością poinstruowali nas, jak będzie wyglądało zejście w dół. Wszystko odbyło się bardzo sprawnie, mimo ciemnej nocy i panującego chłodu. Po kilku godzinach dotarliśmy do Murowańca, a stamtąd ratownicy zawieźli nas do Zakopanego – opowiada kobieta.
Nau(cz)ka
Przed rozstaniem w Murowańcu Alicja i Bartek musieli podać swoje dane, aby ratownicy wpisali je do księgi z ich interwencjami. Toprowcy poinformowali parę, jak poprawnie powinni przygotować się do wycieczki w góry. – Do dziś czuję olbrzymi wstyd z powodu tej nocnej „wycieczki”, która mogła skończyć się dużo gorzej. Zawsze miałam wielki szacunek do ratowników górskich, ale gdy na własnej skórze przekonałam się o ogromie pracy, jaki wykonują, mój podziw dla tego, co robią, jeszcze bardziej wzrósł. Pozostaje tylko żal, że wiele z akcji, które podejmują nierzadko z narażeniem życia, ma swoje źródło w nieodpowiedzialności i niefrasobliwości turystów – dodaje.
Dla TOPR i GOPR numer telefonu do wezwania pomocy jest ten sam. Z telefonów stacjonarnych można dzwonić na 985, ale obecnie znacznie bardziej rozpowszechniony jest numer komórkowy 601 100 300. Dzwoniąc, należy dokładnie podać ratownikom lokalizację oraz nakreślić, co się stało. Ważne jest, aby słuchać ich poleceń i postępować zgodnie z nimi. Dostępna jest również aplikacja „Ratunek”, za pomocą której też można wezwać pomoc. Warto zainstalować ją przed wyruszeniem na szlak. Będąc w terenie bez zasięgu, pomoc można także wzywać sygnałem świetlnym
(np. latarka) lub dźwiękowym (np. gwizdek), nadając go sześć razy na minutę, czyli co 10 sekund. Po sekwencji sześciu sygnałów należy poczekać przez minutę na odpowiedź. Jest nią sygnał nadawany trzy razy na minutę, czyli co 20 sekund.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
---
601 100 300
numer telefonu TOPR i GOPR
---