Logo Przewdonik Katolicki

Ideologiczna analiza krzywdy dziecka

Piotr Zaremba
Fot. Magdalena Bartkiewicz

To przypomina standardy państw zachodnich, gdzie nie podaje się narodowości czy rasy sprawców przestępstw. Żeby nie generować „uprzedzeń”

Kolejny odcinek strasznego serialu o katowanych dzieciach. W Gliwicach czterolatek Ignaś pojawił się na ulicy nagi, ze śladami maltretowania na ciele. Skończyło się aresztowaniem matki i kobiety, z którą matka mieszkała. To ta ostatnia znęcała się nad chłopcem w wyjątkowo wymyślny sposób.
Trafiamy w kolejne zakamarki rzeczywistości, pełnej przemocy i strachu. Niedawno inny chłopiec, zamęczony na śmierć, stał się powodem wielkiej debaty, czy dzieci są skutecznie chronione. Uchwalono nawet ustawę mającą zwiększyć gwarancje systemowego bezpieczeństwa najmłodszych. Tam mieliśmy do czynienia z historią typową. Katem był konkubent matki. Tu mamy dwie kobiety. To ta druga biła, straszyła, zamykała Ignasia w szafie. Jego matka nie reagowała.
Prokuratura nazwała tę drugą partnerką matki. Prawicowe media ogłosiły, że był to związek dwóch lesbijek. Sprawa jest przez nie roztrząsana w tym kontekście. Przekonując nas do adopcji dzieci przez jednopłciowe pary, liberalne elity przekonywały, że w krajach zachodnich nauka już dawno ustaliła: ludzie wychowywani przez takie pary rozwijają się normalnie. I oto dostajemy przykład czegoś przeciwnego.
Ale przecież to przykład pojedynczy. A może to w ogóle nie jest przykład? „Gazeta Wyborcza” już zdążyła skrytykować prokuraturę. Nie powinna używać takich formułek, bo podburza się tym samym przeciw mniejszości seksualnej. Czyżby przykłady młodych kobiet, niespokrewnionych, a zamieszkujących razem ze swoimi dziećmi w jednym mieszkaniu, były czymś typowym? Matka tolerowałaby znęcanie się nad własnym synem przez kogoś obcego? Możemy to sobie wyobrazić? Nie bardzo.
Zarazem to tylko jeden przypadek. Czy można na jego podstawie formułować prawidłowości? Kluczem do okrutnych obyczajów wcale nie musi być tożsamość seksualna bohaterek, a ich przynależność do świata patologii, nałogów, braku reguł. Słyszymy, że sprawczyni maltretowania Ignasia mieszkała wcześniej z mężczyzną. I wtedy to on się nad nią znęcał. Mielibyśmy więc swoistą sztafetę przemocy.
Tyle że wyobraźnia podrzuca kolejne nieprzyjemne skojarzenia. Kobieta, wcześniej ofiara mężczyzny, która biła, ma dwie córeczki. One były dobrze traktowane. Może więc okrucieństwo wobec chłopca było swoistym odwetem na płci męskiej?
To się nasuwa. Ale może nie powinno. Tak naprawdę nie znamy wszystkich faktów. Możliwe, że ich nie poznamy, bo takie historie interesują opinię publiczną zwykle przez tydzień. Potem pojawiają się kolejne. Czasem te stare powracają po wielu miesiącach w postaci sądowego procesu. Ale nie zawsze.
„Wyborcza” przestrzega, aby nie stygmatyzować. No dobrze, mógłbym nawet zrozumieć ten apel. Ale przecież on też jest podyktowany upraszczającą ideologią. Związki jednopłciowe mają być jednym z ważnych elementów przyszłego wspaniałego świata. Nie można więc rzucać na nie cienia. To przypomina standardy państw zachodnich, gdzie nie podaje się narodowości czy rasy sprawców przestępstw. Żeby nie generować „uprzedzeń”.
A co najgorsze, to sama „Wyborcza” zaczęła w tym przypadku od wyjątkowo grubego stygmatyzowania, tyle że w drugą stronę. „Nagi czterolatek wyszedł na ulicę. Nie chciał już być bity, podnoszony za włosy i zamykany w szafie” – napisano na jej stronie na początku, kiedy relacje między bohaterami tej historii nie były jeszcze znane. Tę informację opatrzono zdjęciem drzwi, na których namazane są inicjały trzech króli: „C.M.B. 2024”. Winne jest więc katolickie społeczeństwo i z pewnością katolicka rodzina. Prawda okazała się kompletnie inna. To nie przeszkodzi takim mediom w dokonywaniu kolejnych, naciągniętych uogólnień.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki