Duża szafa kryje w sobie niezwykle bolesne tajemnice. Spisane (czasem nieudolnie) przez nastolatków, którzy po spotkaniu z Victorem nie wahają się nazwać go tatusiem. – To mnie ogromnie wzrusza. A gdy proszą, bym ich przytulił, wiem, że czasem jest to pierwszy raz, gdy ktoś zrobił to dla nich z miłością – mówi mi Victor Marx. Od lat jeździ po zakładach zamkniętych po całych Stanach Zjednoczonych i spotyka się z nastolatkami, które weszły w konflikt z prawem. Często dlatego, że po tym, jak zostały ofiarami gwałtów, przemocy psychicznej i fizycznej, same zaczęły powielać zachowania oprawców. Ich najbliższych.
Choć liczba spotkanych dzieciaków dawno przekroczyła już 100 tysięcy, to on historię każdego z nich przeżywa równie mocno i wyjątkowo. Z każdym rozmawia, każdemu odpisuje na listy. – Ciężko się otworzyć przed kimś, kto nie przeżył tego, co ty – mówi Mack, nastoletni więzień w zakładzie w Teksasie. – Te dzieciaki siedzą często za gwałty, rozboje, zabójstwa, kradzieże, a Victor do nich idzie i rozmawia – mówi Eleein, żona Victora. Mack widząc Marxa po raz pierwszy, pomyślał: „Kolejny biały koleś, który będzie pouczał czarnych, jak mają przezwyciężyć swoje trudności”. – Kiedy usłyszałem jego straszną historię przeszył mnie dreszcz i przypomniałem sobie, jak znęcano się nade mną. Tak jak Victor pytałem wtedy, gdzie jest Bóg. A on uświadomił mnie, że Bóg przyjmował te razy razem ze mną – tłumaczy Mack.
Pan K.
Historia terroru, którą blisko już sześćdziesięcioletni dziś Victor przeżył jako dziecko jest wręcz niewyobrażalna. – Najgorzej było między trzecim a siódmym rokiem życia – mówi mi. Już wtedy znęcał się nad nim zarówno psychicznie, jak i fizycznie Pan K., ojczym. Siostra Wiktora, Debbie, wspomina, że to był czas, gdy szli spać i budzili się w strachu. Victor jeszcze długie lata nie potrafił sobie poradzić z następstwami tego, co przeżył. Z zespołu stresu pourazowego i choroby psychicznej wyrwało go ponad sto wizyt u psychologa i… miłość Boga, dzięki, której znalazł w sobie siłę, by zmierzyć się z przeszłością i przebaczyć swojemu oprawcy.
Po rozpadzie małżeństwa rodziców i kilku kolejnych nieudanych związkach matki Victora, Pan K. miał być tym, który zapewni rodzinie bezpieczeństwo. W wykształconym oficerze kontrwywiadu matka szukała oparcia dla siebie i czwórki dzieci.
– Zrobił nam z życia piekło – zaczyna opowieść Victor. – Stosował przemoc fizyczną, psychiczną, seksualną. Wobec każdego z nas inną – dopowiada. Jako doskonale wyszkolony z psychologii wojskowej żołnierz szybko znalazł klucz do głowy kilkuletniego chłopca. – Był alkoholikiem i często się upijał. Potrafił mnie o jakąś błahostkę tłuc po plecach do krwi, czekać aż rany zaschną i powtarzać to znowu. Innym razem przykładał mi pistolet do twarzy, tak, że widziałem kule w lufie, zamykał spust i uderzał mnie kolbą w głowę, mówiąc, że jak komuś o tym powiem, to mnie zabije – opisuje. Victor nie zapomni też „próby wody”. – Często trzymał mnie pod wodą w wannie, każąc liczyć do 25, bo widział, że na tyle jestem w stanie wstrzymać oddech. Raz przytrzymał mnie dłużej i straciłem przytomność, a gdy się ocknąłem on udzielał mi pierwszej pomocy, mówiąc: „Pamiętaj, to ja dałem ci życie” – kontynuuje. Mama na znęcanie się nad dziećmi nie reagowała. – Ona cierpi na wiele zaburzeń osobowości, przez co potrafiła się odciąć od tej brutalnej rzeczywistości – wyjaśnia.
Pewnego wieczoru Pan K. znów wrócił pijany i agresywny. Obchodził dom i strzelał we wszystkie palące się wokół lampy. – Wrzeszczał, że rachunek za prąd jest za wysoki – wspomina Victor, opisując ciąg dalszy zdarzeń, które pozwoliły uwolnić się jego rodzinie od prześladowcy. Wraz z rodzeństwem i mamą schowali się w szafie, a mama mówiła, by nie płakali. Jak Pan K. podszedł do drzwi i zaczął krzyczeć, że mają wyjść, bo on ich powystrzela i jak wtedy mama zaczęła się modlić. „Krew Jezusa chroni te drzwi”, powiedziała, a on nie mógł się do nas dostać – opisuje. Tej nocy przez małe okienko w pokoju uciekli z domu. – Mama zaczęła nas kolejno wypychać, mówiąc: „uciekaj, uciekaj” – powraca do dnia, w którym to uwolnili się od Pana K.
Pedofil
Opatrzność raz jeszcze wzięła sprawy w swoje ręce, gdy Victor miał pięć lat. Jak co roku z rodziną przyjeżdżał na wieś w Missisipi, gdzie stawiał z rodzeństwem tamy na rzece, łowił ryby, skakał z liny do stawu. Pewnego razu podszedł do niego przyjaźnie wyglądający człowiek i poprosił, by poszedł za nim, a ten coś mu pokaże. – Zaprowadził mnie do budynku kurnika, a kiedy weszliśmy, zamknął drzwi na klucz. Okazało się, że to pedofil. Próbował mnie wykorzystać. Nie dałem się, a on powiedział, że jak komuś pisnę słowo, to mnie zabije i zamknął mnie w wewnątrz działającej chłodni – wraca do dramatycznych wydarzeń z wakacji.
Chłopiec krzyczał i walił pięściami w drzwi, w końcu opadł bezsilnie na paletę i przykurczając nogi, czekał na pewną śmierć. Rodzina zaalarmowana jego nieobecnością po kilkugodzinnych poszukiwaniach dotarła do kurnika. Otworzyli drzwi chłodni, z której wnętrza wyciągnęli nieprzytomnego pięciolatka. Victor nie ma wątpliwości, że i wtedy uratował go Bóg. Rodzina znalazła pedofila, którego na oczach jego bliskich wyciągnęła z domu. – Nie chcieli go zabić, a nastraszyć i chyba im się udało – tłumaczy.
List z psychiatryka
Biologiczny ojciec Victora, Karl Marx, służył w marynarce wojennej. Po odbyciu służby wszedł na drogę przestępczą. Prowadził nocne kluby, bary, sprzedawał narkotyki i zajmował się stręczycielstwem. Wszedł do mafii Cajun w Luizjanie. Od włoskiej różniło ich tylko to, że nie podrzynali ludziom gardeł. Małżeństwo rodziców rozpadało się w chwili, gdy matka była z Victorem w ciąży. Wtedy ojciec wyrzekł się syna.
Przez lata nie mieli ze sobą kontaktu. Victor po ojcu odziedziczył jednak ogromny talent do sztuk walki. Dziś w odmianie Keichu-Do ma siódmy czarny pas, a od 25 lat jest instruktorem, który ma swoje miejsce w galerii sław. – Zainteresowałem się sztukami walki, gdy jako dziecko zobaczyłem ojca na okładce czasopisma o karate – przyznaje. Przez wojskową przeszłość biologicznego ojca zafascynował się też Marines. – Wstąpiłem tam, bo to był mój sposób na ukierunkowanie gniewu z powodu niesprawiedliwości, jakich doznałem w życiu. Za punkt honoru postawiłem sobie zabijanie muzułmańskich Arabów, którzy w 1983 r. zbombardowali Bejrut. Po latach mam dom w Iraku i modlę się za przywódców ISIS – tłumaczy.
Pół roku przed rozpoczęciem przez Victora służby w korpusie Marines, Karl trafił do zakładu psychiatrycznego. To tam alfons i handlarz narkotyków postanowił napisać list do syna, którego przed laty się wyparł. – Był poruszający, napisał w nim, że uznam go za szalonego, ale on stracił rozum dla Chrystusa. Pisał, że przez całe życie był oszukiwany przez diabła, a Bóg jest naprawdę dobry. Zaprosił mnie, bym go odwiedził – streszcza list od ojca. – Bóg nie był wtedy dla mnie na pierwszym miejscu. Nie miałem szacunku dla matki, ojczymów, kradłem, cudzołożyłem, ale słowa ojca, że Bóg mnie kocha nie dawały mi spokoju – wspomina Victor.
Do szpitala przyjechał 22 czerwca 1986 r. W szpitalnej kaplicy byli już ludzie ze wspólnoty. Ojciec siedział w pierwszej ławce. – Miałem w rękach Biblię, a moje oczy szkliły się od łez. Nie chciałem, by ktoś zobaczył, że płaczę. „Masz tatuaż, jesteś w Marines, zapanuj nad tym”, myślałem – opisuje tamten dzień Victor. Jakiś starszy człowiek położył mu na ramieniu rękę, by się nad nim pomodlić. „Jeszcze raz mnie dotkniesz, to złamię ci szczękę. To jest sprawa między mną a Bogiem”, rzucił Victor. – Nigdy nie byłem z niego tak dumny, jak wtedy, gdy wygrał swoje serce dla Chrystusa – tak tamten moment wspomina jego ojciec Karl.
Sto wizyt, sto traum
Nawrócenie oznaczało konieczność konfrontacji ze swoją przeszłością, a ostatecznie konieczność przebaczenia. Traumy z dzieciństwa siedziały w dojrzałym już Victorze tak bardzo, że rzutowały na jego zachowania wobec najbliższych. Eleein do dziś pamięta, jak zaraz po ślubie jej mąż odebrał telefon od Pana K. – Na moich oczach silny, wysportowany mężczyzna, mistrz sztuk walki nagle przeobrażał się w zalęknione dziecko. Jaki wpływ musiał mieć na Victora ten gość, skoro tak potrafił go zmienić tylko przez rozmowę telefoniczną – wspomina. Eleein mówi, że przez lata w jej mężu mieszkały dwie różne osoby. Potrafił karać dzieci niewspółmiernie do winy, wyrzucać przez okno rzeczy żony, być agresywny, a innym razem nadopiekuńczy.
Pewnego dnia powiedziała dość. – Jeśli nie zgłosisz się po pomoc, zabiorę dzieci i odejdę od ciebie. Nie chcę rozwodu, chcę z tobą żyć, ale potrzebujesz pomocy – powiedziała. Victor po raz pierwszy spotkał się z psychologiem, specjalistą od traum. W czasie dziewięciu miesięcy na ponad stu spotkaniach minuta po minucie wracali do bolesnej przeszłości. – Nienawidziłem tam chodzić, ale po każdej sesji cieszyłem się, że tam byłem – wspomina Victor. – On opowiedział mi pewnie z 10 procent tych okropności, które przeżył i to, że sobie z tym poradził, może dodać odwagi każdemu – mówi z podziwem psycholog.
Terapia była trudna, a wahania nastrojów wciąż się zdarzały. – Pamiętam, że gdy kiedyś powróciły do mnie wspomnienia, krzycząc biegłem do łazienki pod prysznic, tam skuliłem się i odlatywałem. Bałem się, że mnie ktoś zabije, że to koniec. Żona w ubraniu weszła do mnie pod prysznic uklękła, przytuliła i nic nie mówiąc po prostu płakała. Poczułem jak Bóg Wszechmogący wszedł w mój ból – tłumaczy Victor. To był kolejny etap leczenia, etap najcięższy: przebaczenie.
To jest mój syn!
Po latach postanowił odszukać swojego prześladowcę. – Przez siostrę znalazłem do niego numer telefonu. Zadzwoniłem: „Hej Panie K., masz ochotę na kawę?” – opowiada to tak, jakby było to czymś zupełnie normalnym. Znalazł go zapomnianego, schorowanego w przyczepie kampingowej nad rzeką.
– Był w takim stanie, że musieliśmy zawieźć go do szpitala. Lekarze powiedzieli, że narkotyki i alkohol całkowicie zniszczyły mu narządy wewnętrzne i że zostały mu dwa tygodnie życia – opisuje. Bardzo cierpiał. Jedna część Victora mówiła: dostał to, na co zasłużył, druga z miłością patrzyła na jego cierpienie. Victor już na początku spytał swojego ojczyma o to, czy może przychodzić i czytać mu Pismo Święte. – Musisz pojednać się z Wszechmogącym, albo pójdziesz do piekła, bo ono jest realne – powiedział wprost. Każdego dnia wraz z żoną przychodził, by czytać konającemu oprawcy fragment Biblii. – To było szalone, a on wciąż odrzucał pojednanie z Bogiem – tłumaczy Victor.
Ostatniej nocy zaczął modlić się za Pana K., by Bóg go uratował, by ten nie poszedł do piekła. – Nie mogłem w to uwierzyć, padłem na kolana i płakałem, by się nawrócił – dopowiada. Wczesnym rankiem następnego dnia na przywitanie Pan K. rzucił do pielęgniarki, która się nim zajmowała: „To mój syn. Jestem z niego bardzo dumny, został kaznodzieją, jedynym takim spośród nas”…i zaśmiał się, mówiąc: „On się martwi o moją wieczność, a ja zeszłej nocy pogodziłem się Panem Bogiem”. – To była święta chwila, w której czuć było obecność Boga. Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem: „Tato, kocham cię”, a on pierwszy raz w życiu też spojrzał mi prosto w oczy i odparł: „Ja też cię kocham, chłopaku!” – Victor nie ukrywa wzruszenia. – To był moment odkupienia, w którym zostałem uwolniony. Bo najpierw potrzebujesz przebaczenia od Boga za swoje grzechy, byś potem mógł przebaczyć je innym – dopowiada.
***
Dziś Victor wciąż jeździ po zakładach zamkniętych, gdzie prezentując swoje umiejętności w sztukach walki, opowiada nastolatkom własną historię i mówi o tym, jak uleczył go Bóg. Biologiczny ojciec i mama nawrócili się.
W ewangelizacyjnych działaniach, które rozszerza na obszary, w których trwają konflikty zbrojne, wspiera go ramię w ramię jego żona Eleein i piątka dzieci. – On jest niezwykły, ale nie zrozumiesz tego, dopóki nie spędzisz z nim trochę czasu – mówi jego syn Shiloh.
To najlepiej opisuje Victora Marxa. Człowieka, który traumatyczne doświadczenia przekuł na pomoc równie poranionym jak on.
Specjalne podziękowania przy realizacji materiału autor składa Marcie i Wojciechowi Lekan.
Wiele cytatów z tekstu pochodzi z filmu: Victor Marx Story w reżyserii Treya Reynoldsa.