Wygląda na starszą, niż faktycznie jest. Magda do Domu Samotnej Matki w Białej koło Płocka trafiła kilka tygodni temu. – Moja mama nadużywała alkoholu, w końcu i ja wpadłam – mówi. Najpierw była amfetamina, a alkohol doszedł później. Działka amfy, do tego 20 piw – tak wyglądała jej codzienność przez ostatnie półtora roku – Albo byłam na haju, albo kompletnie pijana, najgorsze, że na to wszystko musiały patrzeć moje dzieci – jej oczy lekko się szklą. Pieniądze, które dostawała z opieki społecznej na 7-letniego Tomka i 3-letnią Gabrysię trwoniła na używki. – Syn płakał przez sen, a córka budziła się z krzykiem – wspomina. Była już na dnie. Postanowiła, że odbierze sobie życie. Po przedawkowaniu leków tydzień była w szpitalu na detoksie, zaraz po wyjściu znów zaczęła pić i ćpać.
Mieć je zawsze przy sobie
Ocknęła się, gdy jej matka złożyła wniosek, by odebrać jej władzę rodzicielską. – Dotarło do mnie, że stracę jedyne osoby, na których mi zależy – wspomina. Poszła do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. – Byłam bezsilna, ale kierowniczka powiedziała mi o miejscu, gdzie nie ma alkoholu, narkotyków, a dzieci mogą mieć spokojny sen. Chcę tam być, błagałam – tłumaczy. Gdy Magda przyjechała z dziećmi do Białej pierwszy raz od dawna zobaczyła w ich oczach uśmiech. W nocy śpią spokojnie, nie płaczą, nie krzyczą. Sama też już nie pije i nie ćpa. Rozpoczęła też spotkania terapeutyczne dla uzależnionych. – Odstawiłam to z dnia na dzień. Choć często jest bardzo trudno – tłumaczy.– Widzę, że dzieciaki są szczęśliwe, że mama nie jest pijana, naćpana. Szczególnie syn, który często powtarzał mi: Znowu pijesz! – wspomina. Jej motywacją są dzieci. Przy pomocy sióstr zakonnych uczy się na nowo nimi zajmować. Gdy Gabrysia wróci z przedszkola, a Tomek ze szkoły, siadają i rozmawiają, czasem coś kolorują. Boi się planować. A marzyć? – Mam jedno marzenie: chcę dawać dzieciom miłość i mieć je zawsze przy sobie – kończy.
Przyogrodowa altanka strachu
Zuza ma ledwie dwa i pół miesiąca, jej starsza siostra Monika – cztery lata. Jest jeszcze dwuletni Andrzejek. Jak mówi ich mama – Ania, Dom Samotnej Matki w Białej to była ostatnia deska ratunku. Dzień przed tym, jak uciekli, partner solidnie ją pobił. Coś pękło i powiedziała „dość”. Wyrwać się Ani i jej dzieciom z piekła pomógł asystent rodzinny. – Partner bił mnie regularnie, ale najgorsze było to, że on znęcał się psychicznie nad dziećmi – zaczyna. Ania opowiada, jak groził czteroletniej córce, że wyrzuci ich z domu i będą z mamą żyły w ogrodowej altance. – Wiecznie na nie krzyczał, był agresywny. Żyły w ciągłym strachu. W nocy Andrzejek non stop się budził, a Monika się moczyła – wymienia. – Byłam wykończona, bo w ogóle prawie nie sypiałam. Bałam się, że on nam coś może zrobić – dodaje.
Mój prawdziwy dom
Dzieci w Domu Samotnej Matki odnalazły ciszę i spokój. Wraz z mamą wreszcie zaczęły przesypiać całe noce. Najstarsza córka chodzi do przedszkola, prowadzonego przez siostry. – Byłam świadkiem, jak zdziwiona obserwowała swoją koleżankę, która przytula się do swojego taty, który z nią żartuje, nie jest agresywny, nie bije i nie wyzywa. Zobaczyła, jaki może być ojciec – dopowiada s. Ewelina Grobel, opiekująca się mamami i ich dziećmi. Gorzej jest z Anią, zahukana nie chce słyszeć o żadnym mężczyźnie. – Przyszłość z dziećmi zaplanujemy sami. Jak najmniejsza córeczka podrośnie, podejmę pracę. Mam już taką jedną na oku w Płocku, w kuchni. Mają tam fajne warunki, a ja mogłabym całymi dniami stać przy garach – pierwszy raz się uśmiecha. – Monika i Andrzej ciągle z klocków budują dom, w którym, jak mówią, razem będziemy mieszkać – znów uśmiech. – Tu są superwarunki, siostry też są super, dobrze, że tu trafiliśmy. Tu jest mój prawdziwy dom – mówi.
Może być inaczej
Dom dla samotnych matek w Białej siostry ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia prowadzą od blisko 40 lat. Magda i Ania są pierwszymi, które przyszły do niego po półrocznej przerwie, spowodowanej zmianami personalnymi i remontami. Docelowo w placówce jest miejsce na równoczesny pobyt dziewięciu pań i 16 dzieci. Tyle też może chodzić do przedszkola, w którym edukację pobierają też dzieci z zewnątrz – Dla dzieci kobiet z problemami, które tu mieszkają kontakt z rówieśnikami z „normalnych” domów ma ogromny walor terapeutyczny. Widzą, że to, co przeszły w domu, na przykład ze swoim ojcem, wcale nie jest normą – mówi s. Ewelina.
Rozeznać samą siebie
W Płocku na Starym Rynku siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia prowadziły Zakład Anioła Stróża, dając opiekę i zatrudnienie stu dziewczętom z ubogich rodzin. Było tak do roku 1950. To wtedy komunistyczne władze zmusiły siostry i ich wychowanki do przeniesienia się do oddalonej o siedem kilometrów Białej. Kiedyś siostry miały też folwark, gdzie hodowały krowy, uprawiały zboża, miały też warzywniak. Mleko, mięso, zboże i jarzyny pozwalały się im oraz ich wychowankom utrzymywać. – Po starym domu został tylko ten murek, który znajduje się w jego obrysie. To tu mieszkała s. Faustyna – wyjaśnia przełożona domu s. Amadeusza Zofia Błaszak. – W 1930 r. przyjeżdżała tutaj, by odpocząć. Gdy nie było tu jeszcze rafinerii, powietrze było niezwykle czyste. Dwudziestopięcioletnia wtedy Faustyna zajmowała się w Białej dekorowaniem kaplicy. Od Jezusa doznała też łaski poznania samej siebie. Samą siebie muszą poznać też często mocno poranione kobiety, które tu przychodzą. To nie jest łatwe, ale wielu się to udaje – dodaje s. Amadeusza.
Środek, nie cel
Zaczyna się od zgłoszenia z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Panie kontaktują się z siostrami czasem same, ale wtedy proszą, by to MOPS je do nich skierował. Chodzi o sprawdzenie, czy taka osoba naprawdę potrzebuje naszej pomocy. – Gdy pracowałam w podobnym domu w Kiekrzu, jedna z pań koniecznie chciała do nas trafić. Jak się okazało, powodem była sprzeczka z mamą – dopowiada s. Amadeusza. Z kolei s. Ewelina zwraca uwagę, że zdarzają się też kobiety, które są notorycznymi mieszkankami takich placówek jak ta w Białej. Wędrują od jednego domu do drugiego i to jest ich sposób na życie. Stąd konieczność weryfikacji, ale i ograniczony czas pobytu. – Rok spędzony tutaj wystarcza, by znaleźć chwilę wytchnienia od traum przeszłości i zorganizować sobie życie na nowo – tłumaczy. Siostra Amadeusza przyznaje jednak, że przychodzą do nich kobiety, które nie kwapią się, by poukładać życie. – Trudno, by takie matki trzymać tu dożywotnio. Bycie tu to nie cel, a jeden ze środków do celu – przypomina matka przełożona.
Lekcja odpowiedzialności
Do dyspozycji Magdy, Ani i ich dzieci jest prawie całe piętro. Z korytarza jest wejście do dwóch schludnie urządzonych pokojów, a w nich łóżka, łóżeczko, szafa, stolik, krzesła. Vis-à-vis najbardziej skrajnego z nich jest duża świetlica z telewizorem, fotelami, masą zabawek, klocków i kolorowanek. Na przeciwległym skraju korytarza znajduje się pokój, w którym panie mogą przyjmować gości. W dyżurce obok na wszelki wypadek zawsze jest jakaś siostra. – Kiedyś zdarzały się niepożądane wizyty. Wtedy musiałyśmy wzywać policję. Prawda jednak jest taka, że jeśli któraś z kobiet sama nie powie, gdzie jest, jej dawny stręczyciel jej nie znajdzie – tłumaczy s. Ewelina. Żadna z pań nie może na terenie domu pić alkoholu, zażywać narkotyków ani palić papierosów. – Wiadomo, że przy trudnym wychodzeniu z alkoholu czy narkotyków papieros jest niezdrowym „odstresowaczem”, dlatego przymykamy na palenie oko, ale tylko na wyznaczonym terenie – wyjaśnia s. Amadeusza. Siostry dają też margines błędu na złe przyzwyczajenia. – Gdy tkwi się w patologicznych środowiskach, na początku mogą się zdarzać wyskoki, po jakimś czasie jednak przestajemy je tolerować, bo one są dorosłe i muszą wziąć odpowiedzialność za swoje życie – dopowiada.
Relacje inne niż kiedyś
Pierwszy tydzień jest na rozruch. Siostry meldują je czasowo w urzędzie gminy, a one załatwiają tam dokumenty, zapisują się na terapie, do lekarza rodzinnego. Przebywają u sióstr dobrowolnie, więc jest to czas na opowiedzenie się, czy reguły domu i życie w nim im odpowiada. Każdy dzień wygląda podobnie: poranna pobudka, przygotowanie dzieci do przedszkola, śniadanie. Gdy dzieci są w przedszkolu piętro niżej, mamy mają czas na zajęcie się najmłodszymi pociechami, ale też na porządki czy dyżur. Ten ostatni polega na tym, że jedna z mam pomaga w kuchni albo w ogrodzie. Dla nich jest to zupełnie nowe doświadczenie. W tym czasie ich dziećmi, które są za małe, by być w przedszkolu, pod czujnym okiem jednej ze sióstr zajmuje się druga mama. – To jest nauka zdrowych relacji społecznych, których w domu, gdzie mocniejszy wykorzystywał słabszego, nie było. Uczą się od nowa współdziałania, wzajemnej pomocy – zauważa s. Ewelina.
Trudna droga do Boga
– Czasem, gdy wchodzą do gminy zdarza im się powiedzieć do urzędniczki: „Szczęść Boże siostro” – śmieje się s. Amadeusza. Za chwilę już całkiem serio przyznaje, że ich relacje z Bogiem to duchowa pustynia. Chodzenie do kościoła zwykle kończy się na Pierwszej Komunii Świętej, a zdarzały się przypadki, że siostry musiały przygotowywać dorosłe kobiety do chrztu. Ich obraz Boga jest mocno wykrzywiony krzywdą i cierpieniem. – Często pytają, gdzie był Bóg, gdy były bite, poniżane. Poza tym już w dzieciństwie nie doświadczały miłości, więc trudno im tego Boga odnaleźć – tłumaczy przełożona domu w Białej. Przyznaje, że najpierw trzeba zbudować zaufanie i że Boga łatwiej pokazać codzienną postawą, niż nauczyć ich nawyku modlitwy. – Wymagamy porannej i wieczornej modlitwy oraz udziału we Mszach św. w niedzielę i święta. O więcej trudno, bo trzeba uważać, by nie przeładować ich modlitwą – mówi s. Amadeusza, wspominając, że naturalnym sposobem na obcowanie z Pismem Świętym są przedstawienia. – W Kiekrzu dziewczyny odgrywały scenki na bazie cytatów z Biblii. Te słowa podświadomie gdzieś w nich zostają – zauważa.
Kolaż nadziei
Niedawno siostry w Białej odwiedziła Andżelika, która osiem lat temu trafiła tu z 3-letnim Filipem i 4-letnią Zuzią. Przyjechała miesiąc po tym, jak jej ojciec zabił matkę. Uciekła od ojca, ale i od partnera, który był narkomanem. Siostry czuwały nad nią noc w noc, by poczuła się bezpiecznie. Teraz ma męża i trzecie dziecko. Takich perełek jest więcej. Choćby Ania, która osiem lat temu trafiła tu z domu dziecka, bo jej mama jako jedyną z rodzeństwa oddała. – Przyszła do nas po akt chrztu dla swoich dzieci, bo idą do Pierwszej Komunii Świętej. Na koniec powiedziała mi, że gdyby tylko mogła, zaraz by do nas wróciła – s. Amadeusza nie kryje radości. Jej uśmiech wzbudza też kolaż zdjęć, który dostała niedawno na imieniny od Pauliny, która nie chciała drugiego dziecka. – Dziś poza Robercikiem świata nie widzi. Patrzę na te zdjęcia i wiem, że było warto – kończy z nadzieją.
*Wszystkie imiona kobiet i ich dzieci zostały zmienione.