Raper na techno
Relacji, zrozumienia, akceptacji zaczął szukać na początku zawodówki na imprezach. Nie dostał się do szkoły gastronomicznej jak jego brat, więc wybrał szkołę handlową. Pierwszą dyskotekę doskonale pamięta: „To była impreza techno na kilka tysięcy osób w nieistniejącym już klubie przy ulicy Dworcowej. Kumple specjalnie nie musieli mnie namawiać”. Choć już wtedy zafascynowany gangsterskim rapem made in USA tworzył własny hip-hop, imprezy techno mu nie przeszkadzały. – Chodziło o to, by zdobyć akceptację kumpli i podrywać fajne dziewczyny – tłumaczy. Z tymi ostatnimi był problem. – Ważyłem wtedy prawie sto kilogramów i gdy tylko podchodziłem poprosić jakąś do tańca, często w wulgarny sposób „wysyłała mnie na drzewo”, sugerując, że z takim grubasem nie zatańczy – wspomina. Wydawało mu się, że znalazł na to lekarstwo. – Na początku piwa, potem drinki, wódkę, a z czasem inne różne mikstury. Najlepsze jest to, że ja tego piwa nigdy nie lubiłem – przyznaje. Schemat zawsze był ten sam: piwo na odwagę, kosz od dziewczyny, kolejny browar – znów nic. – Piłem tak długo, aż któraś się zgodziła zatańczyć, albo aż nie urwał mi się film – wyjaśnia. Do utraty świadomości starczało pięć piw. – Jak wracałem do domu, pijany tata robił mi awantury i mówił, że nie jestem jego synem, bo jego syn, by w życiu tak się nie zachował. Nie zdarzało się to często, bo zwykle jak wracałem to spał, albo na noc zostawałem u któregoś z kolegów – przyznaje. Dyskotek było coraz więcej. Upijał się na nich co weekend.
Internetowy super ja
Po trzech latach zaczynał technikum. Miał dość schematu browar-odrzucenie-browar. Sądził, że dziewczyny nie akceptują go przez tuszę. Odkrył internet. – Chciałem uciec gdzieś, gdzie nikt nie będzie mnie oceniał po wyglądzie – wyjaśnia. Zaczął od komunikatora gadu-gadu. – Zbudowałem zupełnie nowy, fikcyjny obraz siebie. Takiego super mnie – mówi. Z rozmów z mamą i z porad dziadka wiedział, jak przedstawiać się dziewczynom. – Idealny facet jest konkretny, opanowany, cierpliwy, wie, do czego dąży, i na pierwszym miejscu nie stawia seksu. Ja taki nie byłem, ale tak siebie przedstawiałem – ucina. Zbudował swój świat na kłamstwie. – Wyszukiwałem dziewczyny z katalogu publicznego. W pewnym momencie miałem ich wśród znajomych około 260 – zaskakuje. Od wirtualnego świata się uzależnił. A że to był czas, gdy internet nie był szeroko dostępny, by z niego korzystać, musiał chodzić do kafejek internetowych. – Przesiadywałem tam całymi nocami, bo wtedy było dużo taniej. Przychodziłem już o 19. Do 22 płaciłem większą stawkę, a potem do 6 już mniejszą – tłumaczy. By zarobić na kolejne nocki przed monitorem, układał w marketach towar na półkach. Gdy brakowało pieniędzy, zaczął kraść. – A to wyciągnąłem stówę lub dwie mamie z portfela, a to okradłem znajomych. Raz nawet, gdy byłem lektorem, podebrałem pieniądze z tacy – wymienia. Kradzieży nie było wiele. Co innego ponownych odrzuceń. – Z ponad setką dziewczyn udało mi się umówić w realu. Zwykle na Starym Rynku w Bydgoszczy. Gdy orientowały się, że kłamałem, zrywały – wspomina.
Nóż i nawrócona satanistka
Z kilkoma dziewczynami wszedł w dłuższe relacje. Trwały one zwykle kilka miesięcy. – Był w nich seks – wspomina. Od niego też się uzależnił. – Koledzy pokazali mi jakieś gazetki pornograficzne, potem pornosy oglądałem w necie – mówi. Popadł w samogwałt. – Koledzy mówili, że to normalne, że każdy to robi. Przez lata nie miałem nawet świadomości, że to grzech – przyznaje. Uzależniony od seksu i internetu pewnej nocy powiedział dość. – Rodziców nie było w domu. Rozkręciłem głośno gangsterski rap i wziąłem z kuchni nóż – zaczyna. Był październik 2005 roku. Chciał ze sobą skończyć, ale... zabrakło mu odwagi. – Szatan szeptał, że jestem tak beznadziejny, że nawet zabić się porządnie nie potrafię – mówi. Wtedy pierwszy raz zwrócił się do Boga, choć nie wymienił go z imienia. Rzucił nóż, a po dwóch dniach… znów zaczął łowić dziewczyny w sieci. Tym razem już nie na Gadu-Gadu a na sympatii.pl – portalu randkowym. Jego uwagę zwrócił nick „Przytul mnie”. Sprzedał idealny obraz siebie i się umówił. Na Stary Rynek przyszła przepiękna dziewczyna. Okazało się, że Marysia, była nawróconą satanistką. – Opowiadała mi, jak przeklinała chrześcijan, jak brała udział w czarnych mszach i jak pewnego dnia spotkała księdza, który po rozmowie zaprowadził ją do wspólnoty ewangelizacyjnej Nowe Przymierze. Mówiła, jak ludzie modlili się nad nią o uwolnienie, jak poddawana została egzorcyzmom i jak wówczas zamanifestował swoją obecność zły duch. Mówiła mi o swoim nawróceniu – odtwarza tamto spotkanie. Choć jej świadectwo brzmiało wiarygodnie, Maciej pomyślał, że dziewczyna została wciągnięta do jakiejś sekty, więc on musi ją uratować.
Jestem poganinem
Wolność, miłość i radość – tych trzech rzeczy Maciej doświadczył, gdy dzięki Marysi pierwszy raz znalazł się na spotkaniu Nowego Przymierza. – Wolności doświadczyłem, widząc, jak ci ludzie zupełnie nieskrępowanie podnosząc do góry ręce, uwielbiają Boga; miłości z kolei, gdy zupełnie nieznany mi Piotrek bezinteresownie zaproponował mi, że mnie podrzuci do domu, a radość to… oni mieli wypisaną na twarzy – tłumaczy. Gdy usłyszał modlitwę w różnych językach, chciał uciekać; gdy zobaczył spoczynek w Duchu Świętym – chciał wzywać karetkę. Wtedy jedna z dziewczyn podała mu Pismo Święte z cytatem. – To był fragment o budowaniu na piasku i na skale. Oni się modlili, a mi po twarzy płynęły łzy. Jednocześnie przed oczami pojawiły się praktyki seksualne, kłamstwa, kradzieże. W sercu poczułem ból. Zrozumiałem, że buduję na piasku, że jestem poganinem – wspomina.
Choć chodził już na spotkania wspólnoty regularnie, pierwszy raz nie dla Marysi przyszedł dopiero za czwartym razem. Powiedziała mu, że nie ma sensu, by przychodził dla niej, bo i tak między nimi nic nie będzie. Choć dostał kosza, przyszedł.
Na kartce A4 drobnym maczkiem zapisał wszystkie grzechy. Z tą kartką pojechał wraz ze wspólnotą do schroniska dla bezdomnych w Inowrocławiu. – Był tam ojciec, który posługiwał wśród bezdomnych. To u niego wyspowiadałem się z całego życia – przyznaje. Płakał jak dziecko. – Byłem bezdomny, bez tożsamości – tłumaczy. Rozpoczął mocną walkę z pornografią, masturbacją i internetem. – Gdy przychodziły pokusy, potrafiłem wziąć zimny prysznic albo w nocy wybiec na spacer – opisuje. Za pierwszą wypłatę kupił Pismo Święte. – Po 10 latach używania ledwo się trzyma, ale ja każdemu życzę, by miał je w takim stanie – śmieje się.
Dwa przebaczenia
Na rekolekcjach, wspólnotowych spotkaniach, sam, z ludźmi ze wspólnoty i z księżmi. Maciej modlił się ciągle o zmiękczenie serca swojego taty. – Pamiętam, jak na jednych z rekolekcji podszedł do mnie mężczyzna postury taty, też z brzuszkiem, i modlił się nade mną o uzdrowienie moich relacji z tatą. Wypłakałem wtedy cały żal, jaki czułem do ojca, biłem Jurka pięściami po klatce piersiowej, krzycząc „dlaczego tato!” – mówi. To było preludium. – Były Święta Wielkanocne, a mama krzątała się w kuchni. Spontanicznie podszedłem do taty i zacząłem go przepraszać i dziękować za to, że zapewnił mi byt, że dzięki niemu niczego mi nie brakowało. Coś w nim pękło i ukradkiem ocierając łzy, powiedział: „Wiesz co, ja też jestem z ciebie dumny”. Bóg mnie wysłuchał – mówi wzruszony. Maciej nie zdawał sobie wtedy sprawy, że raz jeszcze będzie musiał pierwszy wyciągnąć rękę. Ale po kolei. We wspólnocie poznał Joannę* (imię zmienione). Po sześciu latach znajomości coś zaiskrzyło. Maciej chciał widzieć w niej ideał. – Oświadczyłem się, a potem były tradycyjne zaręczyny u przyszłych teściów. Był fotograf i data ślubu – wspomina. Na dwa miesiące przed sakramentalnym „tak” Joanna poszła do fryzjera, by zrobić próbną fryzurę. – Od jej siostry dowiedziałem się, że coś między nimi zaiskrzyło i zaczęli się spotykać. Gdy spytałem, czy to prawda, Joanna powiedziała, że nie jest w stanie zrezygnować z tej relacji i zwróciła mi pierścionek. Rzuciłem nim w nią i odszedłem – mówi. Świat mu się zawalił. Wegetował. W pracy robił błąd za błędem. Nadal się modlił, ale z wyrzutem. – Pewnego dnia 16-letnia dziewczyna ze wspólnoty młodzieżowej, którą wraz z Joanną mieliśmy prowadzić, jako animatorzy powiedziała, że moja niedoszła żona nie przyjdzie, bo w gniewie powiedziałem, że nie chcę jej znać. Pamiętam, jak spytała wtedy: „Maciej, ile razy nam mówiłeś, że mamy przebaczać nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy?”. To mnie powaliło – opisuje. Zadzwonił do byłej narzeczonej i przebaczył. – Ta historia pokazała, że Bóg nie był dla mnie na pierwszym miejscu i że nie można budować na kłamstwie – tłumaczy.
Postscriptum
Podczas naszej rozmowy dzwoni telefon. W słuchawce pełen troski kobiecy głos. To Ewa. – Poznali się przez… internet. – Jako rzecznik prasowy Akademii Miłości dla Singli odpowiadałem za współpracę z portalem przeznaczeni.pl w zakresie promocji balu dla singli. Musiałem założyć konto. Kiedyś wszedłem na nie i gdy ją zobaczyłem, napisałem mejla. Odpisała dopiero 24 grudnia. Złożyłem więc życzenia i chciałem zaprosić na sylwestra organizowanego przez Przymierze Miłosierdzia – wspólnotę, w której od ponad dwóch lat jestem po przeprowadzce do Baranowa – tłumaczy. Ewa powiedziała Maciejowi, że wybiera się ze znajomymi w Tatry i zaproponowała, że jak chce, może z nią pojechać. – Pierwszy raz zimą byłem w wysokich Tatrach. Wspinaliśmy się na Czerwone Wierchy. Nie miałem ani odpowiedniego sprzętu, ani doświadczenia. Oblodziłem lewą stopę, wyłem z bólu. Z pomocą jej znajomych wdrapałem się po czworakach na szczyt. Gdy zobaczyłem Ewę, zacząłem ją przepraszać za to, że narobiłem jej wstydu. „Nie masz za co przepraszać, ja widziałam w tobie nie płaczącego, a walczącego mężczyznę” – odpowiedziała. Bardzo mnie tym ujęła. Złapaliśmy się za ręce i tak już zostało – kończy.