Siłą podzielona
Spór toczy się już od kilkuset lat, a u jego genezy widoczny jest wątek polski. W 1686 r., po długiej i wyniszczającej wojnie, kraj nasz zawarł pokój z Rosją. Historycy nazwali go „pokojem Grzymułtowskiego”, od nazwiska notabla, który podpisał traktat w imieniu Rzeczypospolitej. Krzysztof Grzymułtowski był wojewodą poznańskim i na sprawy wschodnie patrzył z perspektywy człowieka „dalekiego Zachodu”. Kijów był dla niego nie tyle kluczem do kwestii bezpieczeństwa wschodnich granic, ile raczej kością niezgody w stosunkach z Moskwą – a więc problemem, który najlepiej rozwiązać przez pozbycie się „kości”. Polska zrzekła się więc praw do Kijowa, przy okazji dzieląc z Rosją Ukrainę na pół, po linii Dniepru. Jeszcze w tym samym roku Rosjanie jako prawowici właściciele Kijowa podporządkowali miasto, podległe dotąd patriarchatowi w Konstantynopolu, patriarsze moskiewskiemu. Uczynili to samowolnie, bez zgody Konstantynopola. Ten stan rzeczy trwa aż do dzisiaj.
Nieuznawana nie uznaje
Efektem przyjęcia aktu niepodległości Ukrainy w 1991 r. było powstanie Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego (UCPPK), nieuznającej kościelnej zwierzchności Moskwy. Mimo że trwa już ćwierć wieku, ona sama nie jest uznawana przez inne Cerkwie prawosławne. Formalnie rzecz biorąc nadal nie ma więc ani niezależnej (autokefalicznej) Cerkwi na Ukrainie, ani też patriarchatu w Kijowie. Taki przynajmniej jest punkt widzenia Moskwy. Inne Cerkwie albo podzielały jej zdanie, albo nie podnosiły kwestii autokefalii Kijowa, by nie prowokować rozłamu w łonie światowego prawosławia.
Tak było aż do Majdanu, aneksji Krymu i wybuchu niewypowiedzianej wojny z Rosją. Na Ukrainie wydarzenia te zaowocowały wzrostem nastrojów niepodległościowych i antyrosyjskich. Ta zmiana zaważyła też na pozycji UCPPK, ku której zwróciła się znaczna część wiernych. Obecnie Cerkwi tej podlega co najmniej połowa prawosławnych parafii na Ukrainie. Z kolei zasięg wpływów Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego (UCPPM) stale się kurczy.
O uznanie autokefalii
Zmienia się też stosunek do tej sprawy większości Cerkwi prawosławnych. W czerwcu ubiegłego roku parlament oraz prezydent Ukrainy zwrócili się do uczestników obradującego na Krecie prawosławnego soboru o uznanie autokefalii UCPPK z patriarchalną siedzibą w Kijowie. Takiego aktu sobór ostatecznie nie ogłosił, i trudno się temu dziwić. Kwestia patriarchatu kijowskiego była jednym z głównych punktów, które poróżniły Konstantynopol, promotora soboru, z Cerkwiami solidaryzującymi się ze stanowiskiem Moskwy. Z powodu tego sporu na soborze nie pojawiły się delegacje patriarchatów moskiewskiego, gruzińskiego, bułgarskiego i antiocheńskiego. W tym stanie rzeczy delegacje patriarchatów konstantynopolitańskiego, aleksandryjskiego, jerozolimskiego, serbskiego i rumuńskiego, mimo że życzliwe sprawie Kijowa, nie poszły na ryzyko otwartego konfliktu, który zagroziłby bezprecedensowym rozłamem światowej wspólnoty prawosławnej.
Nie znaczy to wcale, że kwestia kijowskiej autokefalii utknęła w martwym punkcie. Równo w miesiąc po zakończeniu soboru ukraińską stolicę odwiedził wysłannik patriarchy w Konstantynopolu, arcybiskup Hiob Gecza. Przesłanie, które przywiózł, było jednoznaczne: patriarchat ekumeniczny (taki jest oficjalny tytuł pierwszego spośród równych sobie patriarchatów prawosławnych) nigdy nie uznał i nadal nie uznaje aneksji Kijowa przez Moskwę w 1686 r. W świetle prawa kościelnego Ukraina jest więc częścią kanonicznego terytorium Konstantynopola – w tym sensie, że tylko Konstantynopol, nie Moskwa, może decydować o przyznaniu autokefalii Kijowowi.
Polityka
Z tym stanowiskiem zgadza się coraz więcej Cerkwi prawosławnych. Znamienna jest tu chociażby postawa patriarchatu Serbii, dotychczas sojusznika Rosji. Wysłannicy serbskiego patriarchy uczestniczyli w soborze, wyrażając aprobatę wobec emancypacyjnych planów Cerkwi Ukrainy. Prawosławni zaczynają dostrzegać niekonsekwencję w postawie Moskwy, która powołuje się na prawo kanoniczne, by uzasadnić swoją zwierzchność nad Kijowem, sama tę zwierzchność uzurpując sobie bezprawnie. Jedynym jej „tytułem” jest w tym wypadku ponadtrzechsetletnia praktyka, ale w kwestii autokefalii prawosławni nie uznają przedawnienia.
W istocie front odmowy wobec stanowiska Konstantynopola nie jest motywowany historycznie czy religijnie, ale politycznie. Przykładem może być postawa patriarchy Antiochii, lojalna wobec syryjskiego dyktatora Baszara al-Asada, który z kolei jest wiernym stronnikiem Władimira Putina.
Polityczne tło ukraińskiego sporu wśród prawosławnych również zaważyło na powstrzymaniu się Cerkwi bliskich Konstantynopolowi od jednoznacznych decyzji. Trzeba pamiętać, że sam patriarcha konstantynopolitański ma siedzibę w tureckim Istambule, a Turcja jest dzisiaj języczkiem u wagi w kwestii bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Przyznanie autokefalii Kijowowi niewątpliwie zaostrzyłoby, i tak już skomplikowane, stosunki między Ankarą a Moskwą.
Droga do zjednoczenia?
Istotne są też relacje z Kościołem katolickim. Pamiętajmy o istnieniu na Ukrainie Cerkwi greckokatolickiej, uznającej zwierzchność papieża, choć obrządkiem pokrewnej prawosławiu. Sondaże pokazują, że w przypadku uznania autokefalii UCPPK przeszłaby do niej nie tylko kolejna część wiernych UCPPM, ale też około 60 proc. ukraińskich grekokatolików. Z pozoru brzmi to groźnie, w tej sprawie warto jednak zawierzyć Świętemu Duchowi. UCPPM to dziś jedna z najbardziej ekumenicznie nastawionych Cerkwi prawosławnych. Być może odrodzenie zjednoczonego i niezależnego ukraińskiego prawosławia dokona się równolegle z oczekiwanym od tysiąca lat kościelnym zjednoczeniem Wschodu z Zachodem? Powstanie prawosławno-katolickiej Cerkwi Ukrainy byłoby kamieniem milowym w historii chrześcijaństwa. A taki rozwój wydarzeń, choć nieprędki, bynajmniej nie jest nierealny.