Logo Przewdonik Katolicki

Kijów liczy na niezależność

Jacek Borkowicz
FOT. TATYANA ZENKOVICH/PAP-EPA

Czy Cerkiew Ukrainy ma prawo do niezależności, jak inne Cerkwie prawosławne? Za tym pytaniem stoi wielka polityka, dlatego ta kwestia wzbudza dziś gorące spory.

W tle ekumenicznego zjazdu zwierzchników chrześcijańskiego Wschodu w Bari (7 lipca), gdzie papież Franciszek spotyka się m. in. z patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem, pozostaje nierozwiązana sprawa zapowiedzianego synodu, który miałby rozstrzygnąć o niezależności (autokefalii) prawosławnej cerkwi Ukrainy ze stolicą w Kijowie. Synod ten, zapowiedziany na 31 maja w Istambule, historycznym Konstantynopolu, został w ostatniej chwili odwołany. Nie wiadomo przy tym kiedy i czy w ogóle zostanie podany jego nowy termin. Cała sprawa – obarczona historyczną wagą, ale także całkiem aktualnymi, politycznymi implikacjami – pozostaje więc w zawieszeniu. Warto przypomnieć składające się na nią podstawowe fakty.
 
„Kijowska” i „moskiewska”
W kwietniu tego roku prezydent Ukrainy Petro Poroszenko po raz kolejny zwrócił się do patriarchy Konstantynopola o uznanie niezależności prawosławnej Cerkwi Ukrainy. 19 kwietnia prośbę prezydenta poparła ukraińska Rada Najwyższa. Chodzi o to, że prawosławni na Ukrainie podzieleni są dziś na podlegających Moskwie i Kijowowi. Cerkiew „moskiewska” jest dziedziczką sytuacji sprzed 1991 r., kiedy to Ukraina, w ramach ZSRR, podlegała centrali na moskiewskim Kremlu. Cerkiew „kijowska”, choć posiada niezależny, narodowy charakter, nie cieszy się oficjalnym uznaniem ze strony wspólnoty autokefalicznych Cerkwi prawosławnych świata.
Dzieje się tak z powodu stanowczego sprzeciwu patriarchatu moskiewskiego, któremu podlega też jego ukraińska gałąź – czyli Cerkiew „moskiewska” z siedzibą w Kijowie (gdzie oczywiście także rezyduje metropolita cerkwi „kijowskiej”). A patriarchat w Moskwie ma znaczący głos w międzynarodowej wspólnocie prawosławia. Tak znaczący, że musi się liczyć z nim nawet ekumeniczny patriarcha Konstantynopola – formalnie pierwszy spośród prawosławnych hierarchów, faktycznie jednak znacznie słabszy od patriarchy moskiewskiego.
Stolica kościelna w Kijowie od momentu chrztu Rusi (988 r.) podlegała Konstantynopolowi. Jednak w 1686 r. Moskwa uzyskała od sułtana, politycznego zwierzchnika konstantynopolskiego patriarchy, przeniesienie na nią praw zwierzchnictwa nad Kijowem. Układ zawarto ponad głową Konstantynopola, który do dzisiaj go nie uznaje. Z drugiej strony, w imię zachowania chrześcijańskiego braterstwa, nie występuje też aktywnie z roszczeniami do Kijowa. Mimo to zdarzało się, że pod wpływem bieżących wypadków te swoje prawa do zwierzchnictwa nad kijowską metropolią potwierdzał. Tak było chociażby w latach 1924–1948, kiedy to podlegająca Konstantynopolowi Polska Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna zarządzała zachodnimi obszarami ukraińskiego prawosławia.
Po aneksji Krymu i nieformalnym, hybrydowym ataku Rosji na wschodnie połacie Ukrainy w 2014 r. pozycja „moskiewskiej” Cerkwi znacznie spadła. Wielu wiernych oburza fakt jej podległości, a niejednokrotnie i poparcia dla faktycznego rosyjskiego agresora. Z tego powodu coraz więcej z nich przechodzi do Cerkwi „kijowskiej”. Stąd także pojawiły się wezwania do uznania autokefalii. Niezależna, choć honorowo podlegająca Konstantynopolowi Cerkiew ukraińska w sposób skokowy wzmocniłaby swoją pozycję, zarówno w kraju, jak i na międzynarodowej arenie wspólnot prawosławnych. Jednocześnie znacząco zmalałyby wpływy Cerkwi „moskiewskiej”, choć nadal działałaby ona na Ukrainie.
 
Historia nieodbytego synodu
Na apel Rady Najwyższej szybko, bo po trzech dniach, odpowiedział Synod Patriarchatu Konstantynopola. Cerkiew Ukrainy jest szczególnie bliska Cerkwi konstantynopolskiej – czytamy w komunikacie – ale decyzje dotyczące jej statusu podejmowane będą w porozumieniu z innymi Cerkwiami prawosławnymi. Dokument synodu można uznać za perełkę dyplomacji: w sposób dyskretny podkreślone w nim zostało stanowisko, uznające Kijów za historyczną część obediencji (czyli stosunku zwierzchności) Konstantynopola. Jednocześnie tenże Konstantynopol wyraźnie zastrzegł, że nie pragnie w obecnej chwili wszczynać wojny religijnej z Moskwą.
Mimo to Konstantynopol synod w ukraińskiej sprawie przygotowywał, podano nawet jego termin: 31 maja. Zgodnie z duchem wyżej wspomnianego komunikatu prawdopodobnie nie planowano na nim nadania Ukrainie autokefalii, rozważano jednak wystawienie tzw. tomosu, czyli dokumentu potwierdzającego obediencję. Wyposażona w ów tomos Cerkiew „kijowska” mogłaby potem zwołać swój własny, ogólnoukraiński synod, na którym doszłoby do jej połączenia ze znaczącą częścią dotychczasowej Cerkwi „moskiewskiej”. W ten sposób zjednoczona, silna i niezależna wspólnota prawosławna Ukrainy mogłaby ponownie, tym razem skutecznie, wystąpić do Konstantynopola o nadanie autokefalii oraz oficjalnego tytułu Cerkwi patriarchalnej.
Nawet jednak taka decyzja – kompromisowa, bo rozkładająca w czasie ostateczne rozwiązanie – wzbudziła energiczny opór Cerkwi rosyjskiej. Pospieszna inicjatywa dyplomatyczna Moskwy ukierunkowana została na Watykan, choć przecież Stolica Apostolska nie jest stroną w sporze pomiędzy prawosławnymi. Papież Franciszek, który utrzymuje przyjazne oraz intensywne kontakty z patriarchą Bartłomiejem, faktycznie jest jednak osobą, której zdanie liczy się także w relacjach Moskwy z Konstantynopolem.
30 maja, na dzień przed planowanym synodem, papież spotkał się z wysłannikiem patriarchy moskiewskiego, metropolitą wołokołamskim Hilarionem. Franciszek powiedział wtedy: „W Moskwie, w Rosji jest tylko jeden patriarchat – wasz. Nie będziemy mieli drugiego”. Trudno te słowa zrozumieć. W obecnej chwili nikt przecież nie zabiega o stworzenie w Rosji konkurencyjnego patriarchatu prawosławnego, ani też unickiego. A jeśli chodzi o Ukrainę, to przecież nie jest ona częścią Rosji. Tak czy owak Moskwa (zarówno strona kościelna, jak i państwowa) zdyskontowała spotkanie na swoją korzyść, tłumacząc światu, że papież Franciszek też jest przeciwny autokefalii dla Kijowa.
Jak było naprawdę, wiedzą tylko nieliczni dyplomaci. Do jakichś ustaleń na linii Watykan–Konstantynopol musiało jednak dojść, chociażby przy okazji wizyty u papieża patriarchy Bartłomieja (26 maja). Do historycznego synodu ostatecznie nie doszło.
 
Katolickie drugie dno
Ta historia ma jednak jeszcze drugie dno, gdyż zarówno spór dwóch siostrzanych Cerkwi w Kijowie, jak i kontrowersję na linii Konstantynopol–Moskwa uważnie śledzi strona trzecia. Chodzi o Ukraińską Cerkiew Greckokatolicką, którą łączy z prawosławnymi bizantyjska liturgia, z katolikami zaś – podległość Stolicy Apostolskiej. Jej zwierzchnik, metropolita (również z tytułem „kijowskiego”!) Światosław Szewczuk, nie od dziś zapowiada, że w wypadku nadania autokefalii oraz tytułu patriarchatu prawosławnej Cerkwi w Kijowie podejmie z nią rozmowy na temat zjednoczenia. Nie unii w którąkolwiek ze stron, ale właśnie zjednoczenia. W tym modelu patriarchalna Cerkiew Kijowa, zrzeszająca wiernych prawosławnych oraz grekokatolików, byłaby jednocześnie prawosławna oraz katolicka. To śmiała wizja, która przekracza narosłe przez tysiąc lat schematy podziału na dwa płuca chrześcijaństwa. Kto wie, czy nie jest to dzisiaj najlepsza droga do realizacji upragnionej ekumenii?
Na pewno nie uważają tak jednak aktualni hierarchowie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, którzy sprzeciwiając się uniezależnieniu Ukrainy, podtrzymują dwubiegunowy model chrześcijaństwa podzielonego na Zachód i na Wschód, ten ostatni z faktyczną stolicą w Moskwie. W kwestii tego, czym jest i czym powinna być cerkiewna stolica w Kijowie, czeka nas jeszcze niejedna trudna batalia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki