Powidoki Andrzeja Wajdy to nie jest arcydzieło. Film przypomina bardziej realizację teatru telewizji lub rekonstrukcję w stylu „Sensacji XX wieku” realizowanych przez Bogusława Wołoszańskiego i nadawanych seryjnie w TVP Historia.
W tym roku pojawiły się dwa filmy o podobnym poziomie artystycznym – myślę tu właśnie o Powidokach i o Smoleńsku. Oba podejmują niezwykle ważne tematy. Drugi spotkał się z falą mocnej krytyki, graniczącej z ostracyzmem w głównych mediach. Pierwszemu, jak myślę, będzie to oszczędzone. Jednak jeśli któregoś z reżyserów miałbym rozgrzeszać za niski poziom artystyczny, będzie to raczej Krauze niż Wajda. Zmierzył się on z tematem bardzo aktualnym, gorącym, dlatego publicystyczne zabarwienie jego dzieła było nie do uniknięcia. Co innego Wajda. Nie tylko sięgnął po temat z przeszłości, to jeszcze dotyczący właśnie sztuki, adresowany przede wszystkim do widza o wyższych wymaganiach estetycznych. Tutaj prosiło się nie tylko o dobrą grę aktorską, której brakuje, ale o ten sposób myślenia obrazem, komponowania kadru, który znany jest z filmu Popiół i diament.
Warto porównać te dwa, odległe w czasie, filmy Wajdy. Mówią o tym samym okresie historycznym: czasach powojennych. Ich główni bohaterowie: artysta, Strzemiński oraz żołnierz AK, Maciej Chełmicki zostają wyrzuceni przez powojennych komunistów na śmietnik historii. Jednak są zasadnicze różnice. Maciej Chełmicki walczący z komunistami reprezentuje grupę, która poddana ciężkim represjom stalinowskim nie podniosła się już. Zniknęła z publicznej sceny. Strzemiński, który nie tyle pada ofiarą stalinowskiego terroru, ile raczej represji polegających na wyrzuceniu z pracy i pozbawieniu prawa do wykonywania zawodu, reprezentuje środowisko artystów, których komunizm nie zniszczył. Świetnie odnalazło się ono w rzeczywistości społecznej Peerelu po odwilży w 1956 r. Strzemiński padł ofiarą systemu, to prawda. Ale większość artystów, podobnie jak on łącząca myślenie w kategoriach marksizmu i radykalny eksperyment artystyczny, w gruncie rzeczy dominowała na scenie artystycznej w Peerelu i także dzisiaj. A przecież właśnie takie myślenie torowało drogę systemowi, którego ofiarą padł Strzemiński. Trudno nie odnieść wrażenia, że Wajda w swoim ostatnim, bardzo plakatowym filmie, mitologizuje przypadek Strzemińskiego, kreując go na ofiarę komunizmu, która w jakiś sposób ma wziąć na siebie winy całej formacji lewicowych artystów i jednocześnie poprzecinać ich różnorakie związki ze zbrodniczym systemem.