Czytam sobie nowo wydaną biografię Leopolda Tyrmanda autorstwa Marcela Woźniaka (wydawnictwo Mg) i rozmyślam o ewangelicznych talentach. Jest pewnie mnóstwo interpretacji tej przypowieści – ja podchodzę dosłownie. Dostałeś, bracie, talent – to go rozwijaj. Ryzykuj. Bez ryzyka nie ma rozwoju. Jako że go dostałeś ode Mnie – nie utoniesz. Natomiast jeśli bezpieczne i spokojne życie przedłożysz nad swój talent, którym wzgardzisz, zakopując go głęboko – nie tylko stracisz to spokojne życie, ale i sam talent, Mój dar.
Tyrmand talentu nie zakopał. Nie był to tylko talent pisarski i dziennikarski. Dla Tyrmanda powołanie pisarza nie polegało na układaniu ładnych zdań na obojętnie jaki temat. Musiał być w swoim pisarstwie szczery. Nie chodzi o szczerość rozumianą jako dosłowność – oczywiście, artysta musi upiększać, dodawać, koloryzować. Ale musi zachować kręgosłup moralny prosty jak maszt żaglowca. Bez tego każde pisarstwo jest tylko pisaniną, która przeminie.
Świetnie rozwijająca się po wojnie kariera Tyrmanda, pisarza, dziennikarza sportowego i popularyzatora jazzu, została gwałtownie zatrzymana przez komunistów w 1949 r. Po zamknięciu „Tygodnika Powszechnego” w 1953 r. (jako jedyne pismo nie zamieścił czołobitnych nekrologów po śmierci Stalina) cała redakcja, w tym Tyrmand, wylądowała na mieliźnie społecznego życia. Tyrmand przetrwał ten czas i znów złapał wiatr w żagle w czasie „odwilży”. Szybko jednak zaczął dostrzegać różne fałszywe odwilżowe tony, był krytyczny zwłaszcza wobec elit, intelektualistów, którzy z wiernych socrealistów przekształcili się szybko w obrońców wolności. Talent Tyrmanda kierował go przeciw i komunistycznym władzom i zakłamanemu środowisku, które bezwzględnie sportretował w Życiu towarzyskim i uczuciowym.
Jego emigracja na Zachód była tylko kwestią czasu. Tyrmand pożeglował do USA w połowie lat 60. i po chwilowym zachłyśnięciu się wolnością, zaczął dostrzegać patologie rodzącej się tam właśnie kontrkultury. I znów skierował dziób swojego pisarskiego okrętu na wprost elit. Po chwilowej popularności został przykryty przez coraz mocniejszą falę lewicowych mód intelektualnych.
Czy zatem pomnożył swój talent? Wiele razy zaczynał swe życie właściwie od zera. Kiedy umierał w 1985 r. był na cenzurowanym w Polsce i na marginesie amerykańskiego mainstreamu. Jednak z dzisiejszej perspektywy, kiedy jego pisarstwo i postawa stają się inspiracją dla młodych ludzi, można powiedzieć, że jego talent procentuje. Dlaczego Tyrmand nie stracił uporu i nie poszedł na dno kompromisu? Dla mnie odpowiedź tkwi w pierwszych słowach jego słynnego Dziennika 1954: „ W imię Boże, zaczynajmy ten dziennik…”.