Logo Przewdonik Katolicki

Prawo do dzieciństwa

Angelika Szelągowska-Mironiuk
Z czyjej perspektywy jest tak naprawdę „Perspektywa Sary"? Nastoletnia dziennikarka w Sejmie, 12 lipca 2024 r. fot. Filip Naumienko/REPORTER/East News

Żadne dziecko nie powinno być zmuszane ani nakłaniane do pracy. Dotyczy to zarówno zajmowania się gospodarstwem, pracy w sektorze usługowym, jak i wykonywania obowiązków reporterki.

Dociekliwość bijąca z pytań zadawanych politykom przez małą Sarę, która wciela się w rolę reporterki, może budzić podziw i zainteresowanie ze strony odbiorców. Dziewczyna, której rówieśnicy wolny czas spędzają zapewne na portalach społecznościowych i rozmowach o klasowych sympatiach i „układach”, spaceruje z mikrofonem po Sejmie i rozpytuje działaczy różnych ugrupowań o ważne i kontrowersyjne sprawy, m.in. o kwestię depenalizacji aborcji.

Spełnienie rodziców jako waluta
Zanim jednak ulegniemy czarowi jedenastoletniej dziennikarki i zaczniemy nagradzać oklaskami jej sprawne riposty, powinniśmy zadać sobie pytanie: jak ona sama, za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, może się czuć, gdy obejrzy swoje nagrania z 2024  roku? Nikt z nas nie jest w stanie tego przewidzieć – i chociażby z tego powodu kreowanie tak młodej, nieświadomej dalekosiężnych konsekwencji swoich działań „gwiazdy” jest przede wszystkim bardzo niepokojące. Młoda dziewczyna ma prawo nie być gotowa na ekspozycję społeczną, a także na to, co internet „oferuje” najgorszego: na hejt, wyśmiewanie, zalewanie wiadomościami, wykonywanie przeróbek jej zdjęć czy nagrań. Rozpoznawalność w sieci i poza nią bywa bardzo obciążająca nawet dla osób dorosłych, które świadomie podejmują decyzję o tym, że chcą zajmować się publicystyką czy być influencerami – tym bardziej konsekwencje „sławy” mogą być niszczące dla osoby, która dopiero co wkracza w wiek nastoletni. Dziewczyna może mieć kiedyś żal do świata starszych od siebie dorosłych, że – być może pragnąc zaspokoić własną potrzebę atencji – zdecydowanie za wcześnie wysłali ją w świat polityki i dużych mediów. Dzieci, które w bardzo młodym wieku stają się znane, są narażone na silny, przewlekły stres, zaburzenia odżywiania, zachowania autodestrukcyjne i depresję – między innymi z tego powodu np. młodzi aktorzy powinni być pod opieką psychologów, a praca z nimi wymaga dużego wyczucia, wrażliwości i umiejętności pedagogicznych. Dziecko, które robi karierę, odczuwa często ogromną presję, aby zadowolić bliskich sobie dorosłych i nie zawieść oczekiwań, które pokłada w nim już nie tylko rodzina, ale i „fani”. Takie napięcie może zaburzać rozwój emocjonalny dziecka, które kolejnych życiowych wyzwań powinno podejmować się stopniowo, w sposób adekwatny do wieku, a także zabiera swobodę poszukiwania siebie, która powinna być wpisana w okres wczesnej młodości. Sara, która według prawa nie może nawet założyć konta na Facebooku (bo, z uwagi politykę ochrony młodych ludzi, można je mieć od ukończenia lat trzynastu), została „rzucona na żer” dorosłych komentatorów w imię zaskakiwania i dostarczania odbiorcom infotainmentu. Nie będzie, jak mniemam, przesadą stwierdzenie, że „umieszczenie” dziecka w takich okolicznościach jest formą wysyłania go do pracy. Walutą nie są w tym przypadku (być może jeszcze) złotówki, ale zadowolenie rodziców.

W potrzasku rozpoznawalności
Jednak w sprawie Sary zawiedli nie tylko jej najbliżsi, na których w pierwszej kolejności spoczywa obowiązek ochrony dziecka. Zawiódł cały nasz system medialny, zorientowany na newsowość, dostarczanie treści, które łatwo później przerobić na mem i pogoń za „zaoraniem”, jak mawia młodzież, przeciwników politycznych. Dziecko oddelegowane do przepytywania polityków to swoisty medialny karnawał, polegający na zamianie ról (publiczne, polityczne dyskusje powinny być sprawą dorosłych – i, na szczęście, przeważnie tak właśnie jest) oraz na czerpaniu zysków z publikowania pytań, ripost i przemyśleń Sary. Jeśli przyjmiemy, że media (nie tylko te publiczne) powinny mieć jakąkolwiek misję, to sądzę, że w obecnej sytuacji nie powinny one skupiać się na sprawozdaniach z tego, co akurat powiedziała lub napisała Sara (lub jej rodzice), ale na dyskusji o tym, jak w świecie mediów społecznościowych i szybkich informacji powinniśmy chronić dzieci i młodzież. To nie krótkie filmiki z Sarą i politykami w roli głównej powinny być obecnie kolportowane w mediach, ale wypowiedzi ekspertów: pedagogów, psychologów, działaczy prodziecięcych i naukowców, którzy pomogliby nam znaleźć odpowiedź na pytanie, jak w obecnych realiach możemy zagwarantować dzieciom prawo do dzieciństwa. To się niestety nie dzieje – szybciej (i taniej) jest upowszechniać wizerunek dziecka chodzącego z mikrofonem po Sejmie. Niesmak i rozczarowanie budzi także brak adekwatnej reakcji ze strony Rzecznika Praw Dziecka. Monika Horna-Cieślak, pełniąca obecnie tę funkcję, zamiast interweniować w rodzinie dziewczynki i jednoznacznie opowiedzieć się za prawem dziecka do wolności od nachalnych mediów, postanowiła w swoich mediach społecznościowych skrytykować… dziennikarzy i badaczy, którzy upomnieli się o prawo dziewczynki do prywatności i którzy zgodnie uznali, że wysyłanie dziecka na sejmowe korytarze i generowanie przez nie „zasięgów” w internecie jest zwyczajnie nieetyczne. Ta sytuacja pokazuje dobitnie, że wciąż nie umiemy chronić dzieci nie tylko przed przedwczesną rozpoznawalnością i jej konsekwencjami (trwającymi niekiedy całe życie), ale także przed nadużyciami władzy rodzicielskiej. Co ważne w tej sprawie, rodzice Sary prezentują światu nie tylko jej perspektywę na sprawy społeczne, ale także przez dłuższy czas prowadzili fanpage poświęcony jej trudnościom. Dziewczynka była nagrywana i pokazywana światu m.in. podczas ćwiczeń logopedycznych. Takie działania stanowią podeptanie intymności dziecka – zachwyty jego umiejętnościami (dziennikarskimi czy jakimikolwiek innymi) nie powinny nam przysłonić tego faktu.

Koło dziennikarskie i dom kultury
W wielu rodzinach i szkołach dają się zauważyć dzieci, które mają nad wyraz dojrzałe zainteresowania – także te dziennikarskie. Kiedy prowadziłam warsztaty psychologiczne w szkołach podstawowych, nierzadko byłam zdumiona tym, jak wiele o polityce, realiach społecznych czy ekonomii wiedzą niektóre dzieci – i jak ciekawie potrafią przedstawiać swój punkt widzenia. Młodych ludzi ciekawych świata i chcących mieć na niego wpływ powinniśmy, rzecz jasna, wspierać i zachęcać do dalszego rozwijania się – tym bardziej że ich spojrzenie bywa bardzo często ożywcze również dla nas samych, „okopanych” w swojej wizji świata. Nie chodzi o to, by młodej osobie zainteresowanej ordynacją wyborczą, prawem karnym czy ochroną środowiska kazać „siedzieć cicho” czy „wracać do przedszkola”. Takie zachowanie byłoby lekceważące i przemocowe, a poza tym – wiemy przecież, że talentów nie wolno nam nigdy zakopywać. Jednak miejscem, w którym talent dziecka czy nastolatka powinien bezpiecznie dojrzewać, nie jest sejmowy korytarz ani teleturniej, który oglądają głównie głodni rozrywki dorośli (zapewne część Czytelników pamięta show „Dzieciaki z klasą”, w którym to dzieci narażone na silny stres miały zaskakiwać swoją wiedzą siedzących w miękkich fotelach dorosłych). Miejscem dziecięcej samorealizacji może i powinno być szkolne koło zainteresowań – choćby dziennikarskie, grupa pasjonatów zrzeszonych w domu kultury, a także nieformalny „klub” fanów muzyki czy literatury. Naszym jako dorosłych zadaniem, które zresztą od dekad mocno „zawalamy”, jest organizowanie tego typu przestrzeni, w których młodzi, ambitni ludzie mogliby bezpiecznie się rozwijać i odkrywać swoje mocne strony. Do tego potrzebne są jednak zarówno nakłady finansowe, jak i zwykła chęć towarzyszenia młodym ludziom w eksplorowaniu rzeczywistości.
Sądzę, że przynajmniej po części brak tych miejsc stoi za przedwczesnym wypychaniem dzieci w skomplikowany świat dorosłych, w którym przecież również nam samym czasami trudno jest się poruszać.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki