Obchodzony ósmego stycznia Dzień Elvisa Presleya przypomina nam o wyjątkowej spuściźnie artystycznej ekscentrycznego muzyka, ale także o tym, jak ważną rolę w życiu człowieka może pełnić ulubiony artysta. Czasami idol jest postrzegany wręcz jak członek rodziny, a inni fani stają się naszym „plemieniem”, w którym odnajdujemy miłość i przyjaźń.
Wielkość i reklama
Elvis Presley miał – prawdopodobnie – dość jasno sprecyzowany cel życiowy. Król rock’n’rolla stwierdził kiedyś: „Chcę zabawiać ludzi. To całe moje życie. Do mojego ostatniego tchu”. Spełnił swoje marzenie, choć jego ostatnie tchnienie przyszło zdecydowanie przedwcześnie – co było skutkiem uzależnień i trybu życia, którego nie sposób było nazwać higienicznym. Ciekawe, czy sam był świadom tego, że również on sam i jego twórczość stały się „całym życiem” dla części jego fanów – bo idol, jego utwory i życie prywatne dla najbardziej zaangażowanej publiczności są czymś o wiele więcej niż po prostu obszarem zainteresowań. Idol to połączenie autorytetu, symbolu spełnionych marzeń i własnej ścieżki w życiu, a czasami także obiektu miłości. Oczywiście zjawisko „generowania” idoli nie zaczęło się wraz z rozpoczęciem kariery przez Presleya – jednak z uwagi na sławę, jaką zdobył, a także na zwichrowaną historię życia, wykonawca Can’t Help Falling in Love stał się symbolem siły oddziaływania idola na swoich odbiorców. Rudolf Valentino czy Marilyn Monroe również wpisywali się w dyskurs uwielbienia i pożądania przez miliony ludzi – jednak „pełnowymiarowy” idol musi na swoją pozycję zapracować nie tylko na planie filmowym czy przy mikrofonie. Idol musi być – choćby złudnie – dostępny, dający się dotknąć. Musi wchodzić w bezpośrednią interakcję ze swoimi admiratorami, dzielić się z nimi choćby okruchami swojego życia prywatnego i przewodzić „świeckiemu misterium”, które najczęściej ma miejsce podczas koncertów (stąd też idolami najczęściej stają się muzycy, a spośród nich – frontmani). Osoba, która ma stać się idolem, potrzebuje również odpowiedniej reklamy – bez niej nawet najbardziej elektryzująca twórczość ma nikłe szanse, aby trafić pod strzechy. Współcześnie platformą reklamową idoli są głównie odpowiednio prowadzone media społecznościowe – telewizja, w przeciwieństwie do czasów Elvisa, ma dziś o wiele mniejsze znaczenie w procesie tworzenia gwiazdy. Nie jest jednak łatwo wykreować idola w sposób zaplanowany, poddany algorytmom – wiedzą o tym te osoby, które śledziły program „Idol” oraz inne talent shows, z których – wbrew nadziejom uczestników – nie „wykluło się” wiele gwiazd. Pojawienie się idola musi zawierać element niespodzianki i nadzwyczajności – choć jednocześnie osoba, która chce utrzymać status gwiazdy na dłużej, musi także pokazywać elementy zwyczajnego życia, by jej fani mieli poczucie, że idol jest choć trochę do nich podobny i rozumie ich rozterki. Pragniemy przecież podziwiać ludzi, którzy wielkość (np. zdolności wokalne) łączą z „normalnością” – taki zestaw cech sprawia, że przy idolu nie czujemy się zawstydzeni. Uwielbienie dla idola jest zasilane także przez tkwiące w nas zręby romantycznej tradycji, która każe nam w artystach widzieć przedstawicieli ludu, osoby o szczególnej wrażliwości i misji, a czasami także – wysłanników samego Boga lub osoby mające z Nim szczególną relację.
Bunt i identyfikacja
Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem stwierdzenie, że idole szczególnie ważną rolę pełnią w życiu nastolatków oraz młodych dorosłych. Psychologia rozwojowa i własne życiowe doświadczenia uczą nas, że w okresie pokwitania rodzice i nauczyciele przestają być największymi autorytetami, a w młodym człowieku narasta potrzeba identyfikacji z kimś, kogo sam sobie wybierze i kto będzie w atrakcyjny sposób „wyjaśniał mu świat”. I tutaj właśnie, w miejscu, które kiedyś zajmowali bliscy dorośli (postrzegani przez dziecko niemal jako nieomylni i najwspanialsi na świecie), pojawia się przestrzeń na kogoś nowego – kogoś, kto jest charyzmatyczny, wrażliwy, kto problemy młodzieży traktuje poważnie i kto – podobnie jak większość nastolatków – eksponuje swój nonkonformizm i niezgodę na podporządkowanie się zasadom, których nikt z nimi nie konsultował. Fascynacja gwiazdą rocka czy piłkarzem jest swego rodzaju pomostem pomiędzy bezkrytycznym podejściem do własnych opiekunów (których przecież nie wybieramy) a dorosłym postrzeganiem rzeczywistości, opartym – oby! – na zdrowym krytycyzmie. Z osobą idola – człowieka sukcesu, zwykle również zamożnego i atrakcyjnego fizycznie – przyjemnie jest się również utożsamiać. Snucie wizji siebie samego jako osoby zdobywającej laury zwycięstwa w wybranej kategorii życia i powszechnie uwielbianej łagodzi niepewność i napięcie wpisane w okres dojrzewania i wczesnej dorosłości, związane z niepewnością swojej życiowej roli i niezbyt stabilnym poczuciem własnej wartości. Niekiedy „fanostwo” pełni więc rolę motywacyjną w życiu młodego człowieka – znane są przecież historie muzyków, sportowców czy filmowców, którzy już jako dzieci i nastolatkowie postanowili, że podążą śladami cenionego przez siebie gwiazdora, a później sami osiągnęli sukces i uznanie. Sam Quentin Tarantino przyznaje, że już jako dorastający chłopak był zafascynowany twórcami kina gatunkowego, których rozwiązaniami scenariuszowymi się inspirował – zaś w wieku 16 lat porzucił szkołę, by skupić się na rozwijaniu kinofilskiej pasji (czego, co zrozumiałe, współczesnym nastolatkom nie polecamy). Idol jest także bezpiecznym obiektem lokowania pierwszych uczuć miłosnych – ceniony piosenkarz nie oszuka nas, nie zdradzi i nie przyjdzie na randkę w brudnej koszuli, bo… nie przyjdzie na nią wcale, pozostając w bezpiecznej sferze fantazji.
„Dzięki nim poznałam trochę świata”
Idoli poszukują jednak nie tylko nastolatkowie. Również osoby dorosłe potrafią niekiedy „związać się” z wokalistą, grupą muzyczną czy sportowcem. Czasami fascynacja danym artystą rozpoczyna się we wczesnej młodości, ale trwa przez długie lata – podobnie jak otaczanie się osobami podzielającymi zainteresowanie idolem. Wokół idoli niemal zawsze tworzą się tak zwane „fandomy”, czyli grupy ludzi podzielających pasję i podziw dla danej gwiazdy. Niekiedy grupy te są doskonale zorganizowane – mają swoje „oddziały” w różnych krajach i miastach, swoich liderów i zasady (np. związane z tym, co można publikować na fandomowych forach internetowych). Zaangażowanie w fandom daje nam poczucie przynależności, a dodatkowo – pozwala budować relacje, które mogą okazać się bardzo trwałe.
Prawie czterdziestoletnia Sandra właśnie w społeczności fanowskiej poznała swojego chłopaka, a dzięki uprzejmości innych miłośników muzyki zwiedziła parę krajów. – Tata był kiedyś nauczycielem muzyki, a mama jest po szkole muzycznej II stopnia, więc muzyka była obecna w naszym domu od zawsze – opowiada. – Jako dziecko chodziłam z rodzicami na koncerty muzyki klasycznej, ale kiedy miałam już dwanaście, trzynaście lat, stwierdziłam, że jest ona nudna i że bardziej podobają mi się kawałki metalowe i rockowe. Najpierw były polskie zespoły, takie jak IRA, ale potem za sprawą ówczesnej przyjaciółki odkryłam My Chemical Romance. To była i nadal jest muzyka poruszająca we mnie wszystko, co ukryte. Pierwszy ich koncert był dla mnie niezapomnianym przeżyciem, czułam, że są tam ludzie, którzy myślą podobnie i którzy mają w sobie smutek i nadzieję jednocześnie. Zaangażowałam się w fandom, w fora i inne miejsca, gdzie ludzie dzielą się emocjami i przemyśleniami wywołanymi muzyką, ale nie tylko. Gerard Way był też mężczyzną, w którym się podkochiwałam. Kiedy zespół zawiesił działalność, płakałam, a później przywiązałam się do Iron Maiden i polskiego Happysadu. I właśnie dzięki Iron Maiden, a w sumie innym fanom, poznałam trochę świata. Pojechałam na koncert do Tallina, w którym ugościł mnie fan zespołu z Estonii, a później poleciałam na ich koncert do Londynu – i również mieszkałam i byłam „oprowadzana” przez koleżankę z fandomu. Kiedy My Chemical Romance wznowiło działalność, wrócił temat ich koncertów – poleciałam nawet do USA, na ich koncert w Las Vegas. Mieszkałam w hotelu z koleżanką, ale miasto pokazała nam inna wierna fanka MCR. Dzięki muzyce stałam się bardziej odważna i otwarta, a do tego poznałam mojego chłopaka. Nie zagadałabym na ulicy do obcego mężczyzny, ale do niego na grupie – owszem, ponieważ wiedziałam, że istnieje coś, co nas łączy. Na razie muszę trochę ograniczyć „większe” wyjazdy, bo jestem obciążona kredytem na mieszkanie, ale muzykę będę kochać do końca życia. Na koncertach spotykają się ludzie w różnym wieku – nie tylko bardzo młodzi i nie tylko bogate dzieciaki. Moi idole to ci, którzy znają życie, co doskonale widać w ich twórczości.
Fan, psychofan, groupie
Przywiązanie do idola czasami przybiera jednak niszczący wymiar. Zdarza się, że „fanostwo” stanowi ucieczkę przed realnym życiem i związanymi z nim wyzwaniami. O ile pewna doza eskapizmu może zwyczajnie uatrakcyjniać nasze życie, o tyle nadmierne skupienie na życiu idola bywa narzędziem, za pomocą którego odcinamy się od rzeczywistości. Zapatrzonemu w idolkę mężczyźnie trudno będzie zbudować chociażby relację z prawdziwą kobietą, która (nawet jeśli posiada rys histrioniczny) nie będzie przez cały czas zachowywała się tak jak gwiazda podczas koncertu. Osobie, której rytm życia wyznacza rozkład koncertów ulubionego wokalisty, raczej nie będzie też łatwo podjąć i utrzymać stałą pracę, która wymaga rutynowego stawiania się w biurze. Nadmiernie zaangażowanych fanów w języku potocznym nazywa się czasem „psychofanami”, co podkreśla „wyższy poziom” zauroczenia idolem – związany niekiedy z odrealnieniem. Nie można także pominąć wątku przemocy i nadużyć, które niekiedy pojawiają się w fandomach. Są to zwykle grupy zamknięte, przez co osoby o rysie makiawelicznym mogą dopuszczać się krzywdzenia innych, np. zaangażowanych w grupę od niedawna – i nie ponosić z tego tytułu poważniejszych konsekwencji. W fandomach, w których istnieje hierarchia, mogą rozwijać się także wszelkie patologie związane z władzą i zajmowaniem wyższej pozycji – wymuszenia finansowe, blokowanie wypowiedzi określonych członków, straszenie wykluczeniem z grupy czy nawet seksualna cyberprzemoc, polegająca np. na wysyłaniu niechcianych, intymnych zdjęć. Nie jest także tajemnicą, że część idoli dopuszcza się (lub dopuszczała w przeszłości) nagannych zachowań wobec wpatrzonych w nich fanów, zwłaszcza bardzo młodych i mniej asertywnych. Groupie – czyli osoby, zwykle dziewczęta, podążające za idolem w jego trasach koncertowych – gwiazd dużego i średniego formatu narażone są na krzywdę ze strony obcych osób, ale także samego artysty czy sportowca. Nie wszyscy twórcy umieją bowiem zachować zdrowy dystans między sobą i swoją „ekipą” a fanami będącymi pod ich ogromnym urokiem.
Przywiązanie do idola i „współfanów” może być kamieniem milowym w naszym rozwoju psychicznym lub ciekawą przygodą, która zostawi po sobie pełne blasku wspomnienia – jeśli tylko zanadto się w nim nie zatracimy.