Można mieć bliskie i serdeczne relacje ze współmałżonkiem, rewelacyjnie komunikować się ze znajomymi z pracy i cenić członków własnej rodziny – żadne z nich nie zastąpi jednak przyjaciela lub przyjaciółki od serca. Współczesna epidemia samotności objawia się zresztą między innymi tym, że statystycznie przyjaciół mamy w życiu coraz mniej, co jest ogromną stratą, a niekiedy wręcz psychologicznym kataklizmem.
Potrzeba przyjaźni
Przyjaciel to ktoś, kto wchodzi w bliską relację z nami z własnego wyboru, stoi po naszej stronie (co nie oznacza, że jest wobec nas bezkrytyczny!), jest lojalny i życzliwy. Ważną cechą przyjaźni jest również jej symetryczność – przejawia się ona tym, że przez większość czasu obie strony są tak samo zaangażowane w dbanie o więź i ponoszą za nią tę samą odpowiedzialność. Z tego właśnie powodu przyjaźń zazwyczaj łączy osoby w podobnym wieku, wywodzące się z podobnych grup społecznych. Zdarza się, że więzi przyjacielskie tworzą się pomiędzy osobami, które mają różny status socjoekonomiczny, wykształcenie czy religię, jednak tym, co jest konieczne do zaistnienia takiej relacji, jest podobny etap rozwoju życiowego oraz wspomniana już dobrowolność. W żadnym razie nie można więc mówić o przyjaźni między dzieckiem a rodzicem – to rodzice bowiem przyjmują swoje dziecko na świat, są odpowiedzialni za jego rozwój, wyznaczają mu granice. Rodziców charakteryzuje też – a przynajmniej tak być powinno – dużo wyższy poziom dojrzałości emocjonalnej. Dziecko nie „nadaje się” więc na partnera swojego rodzica w życiowych zmaganiach. Pomijanie tych różnic i „wpychanie” dziecka w rolę przyjaciela dorosłej osoby nikomu nie wychodzi na dobre – a czasami kładzie się cieniem na całym przyszłym życiu młodego człowieka.
Parentyfikacja – niszczyciel dzieciństwa
Z perspektywy psychologii systemowej (czy w ogóle psychologii rodziny) sytuacja, w której dziecko jest przez rodzica „zapraszane” do przyjaźni, jest dowiedzeniem, które często określa się mianem parentyfikacji. Mamy z nim do czynienia wtedy, gdy dziecko staje się niejako „rodzicem” (lub opiekunem czy towarzyszem) własnego rodzica. Oczywiście opieka ta może przyjmować różne formy – w przypadku „przyjaźni” dziecko opiekuje się swoim rodzicem emocjonalnie, choć siłą rzeczy (czy raczej: siłą wieku) nie jest na to gotowe. Profesor Katarzyna Schier, znana psychoterapeutka psychoanalityczna, zajmująca się m.in. analizą ukrytych form przemocy w rodzinie, stwierdza, że parentyfikacja polega na odwróceniu ról w rodzinie, a dziecko staje się odpowiedzialne za rodzica i jest obarczane ponad swoje możliwości, co dzieje się zwykle w sposób ukryty. Bywa też, że jest stawiane przez rodziców w roli mediatora w ich konflikcie. Destrukcyjna parentyfikacja, zdaniem prof. Schier, stanowi ukrytą formą przemocy czy doświadczenia traumatycznego.
Dziecko, którego rodzic obciąża je opowieściami na temat swojego życia miłosnego, seksualnego czy zawodowego, znajduje się w dramatycznym położeniu – empatyzuje bowiem z rodzicem, pozostając bezradne wobec jego kłopotów i nie do końca rozumiejąc, czego właściwie jest świadkiem. Szczególnie traumatyzujący jest konflikt lojalności, którego doświadcza dziecko słuchające opowieści np. o tym, jak bardzo jego mama jest krzywdzona przez jego tatę. Mały człowiek kocha przecież oboje rodziców – w tego typu sytuacji stara się więc pocieszać i rozumieć swoją mamę (od której potrzebuje opieki!), a z drugiej strony – czuje, że ktoś „odbiera mu” ojca i że sam jest wobec niego nieuczciwy. Jeśli z kolei młody człowiek poznaje szczegóły życia intymnego któregoś z rodziców (co wcale nie wydarza się tak rzadko, jak chcielibyśmy wierzyć), to staje się tym samym ofiarą seksualizacji, która może w przyszłości doprowadzić np. do awersji seksualnej lub przeciwnie – do podejmowania wielu ryzykownych zachowań seksualnych. „Przyjaźń” pomiędzy dzieckiem a rodzicem jest też relacją na tyle angażującą (dokładniej: obciążającą) dziecko, że często… nie ma ono przestrzeni, by budować relacje przyjacielskie czy koleżeńskie z rówieśnikami. Dzieci z natury nie chcą zawodzić rodziców i powodować u nich cierpienia – dlatego właśnie dziecko, którego mama lub tata oczekuje z ich strony przyjaźni, nierzadko czuje, że zbliżenie się do kogoś innego byłoby „zdradą” rodzica, zwłaszcza jeśli rodzic jest zaborczy lub poza dzieckiem nie utrzymuje z nikim bliskich kontaktów.
„Mama była zazdrosna o przyjaciół”
Trzydziestoletnia Zofia na własnej skórze doświadczyła zazdrości mamy o jej rówieśnicze relacje. Dziś kobieta wyraźnie dostrzega, że już sama próba budowania z nią „przyjaźni” przez jej mamę była skazana na niepowodzenie. Długofalowo „przyjaźń” ta nie pomogła tworzyć między Zofią a jej matką serdecznych relacji. – W mojej rodzinie pomieszanie ról było obecne od zawsze – opowiada. – Moja matka długo próbowała obsadzić mnie oraz moją siostrę w roli swoich przyjaciółek – na takim układzie próbowała opierać bliskość i wzajemną więź. W związku z tym, czego oczekiwała, byłam zmuszona, aby mówić jej absolutnie o wszystkim, a z drugiej strony – wiedzieć o wszystkim, co dzieje się w jej życiu i być wsparciem dla niej nawet w obszarach, które zwyczajnie mnie krępowały, np. jej życie uczuciowe i relacje partnerskie. Sytuacja ta powodowała nierzadko jej zazdrość o moich przyjaciół rówieśniczych, a czasami nawet nienawiść. Mama miała wbudowane przekonanie, że inni ludzie mnie jej zabiorą. Nie miałam w tej relacji wolności – nałożyła na mnie poniekąd obowiązek bycia w roli jej przyjaciółki, a w przypadku mojego buntu (jako nastolatka już czułam, że to, co się między nami dzieje, nie jest do końca OK), byłam karana obrażaniem się, wywoływaniem poczucia winy, ciszą i oczywiście karami takimi jak np. szlabany i zakazy spotkań towarzyskich. Jednym z efektów takiego stanu rzeczy było to, że zaczęłam kłamać. Skoro musiałam mówić o wszystkim, a nie o wszystkim chciałam, to musiałam sobie z tym radzić właśnie w ten sposób. Kolejnym aktualnym następstwem jest to, że nasza dzisiejsza relacja nie należy do najlepszych. Wiąże się to z podejściem mojej mamy, które jasno mówi: wszystko albo nic, gdzie tym „wszystkim” jest bycie z nią w przyjaźni, natomiast wyjście z tej roli oznacza konflikt i brak porozumienia. Pamiętam z czasu mieszkania z mamą, że dużą trudność stanowiły dla mnie jej skargi na inne bliskie mi osoby, jak tata i babcia (mama mamy), z którymi miałam i mam naprawdę dobrą relację. Wywoływało to we mnie konflikt lojalności, ponieważ mama oczekiwała, że będę te osoby postrzegała tak jak ona, a kiedy się przeciwstawiałam – wybuchała złością. Wtedy myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, że nie chcę być w tej roli. Na szczęście po latach, dzięki bliskim osobom, pracy własnej oraz zdobytej wiedzy rozumiem, że miałam prawo do własnych tajemnic oraz zwyczajnego bycia dzieckiem.
Dorośli dorosłym
Pożądaną alternatywą wobec „przyjaźni” dziecka z rodzicem nie jest bynajmniej „zimny chów” lub udawanie przed pociechą, że jako rodzice nie mierzymy się z żadnymi problemami i w każdym momencie życia jesteśmy najszczęśliwszą wersją siebie. Dzieci – czy tego chcemy, czy nie – dostrzegają nasze emocje i orientują się w sytuacji rodziny o wiele lepiej, niż nam się wydaje. Nie ma niczego złego w tym, że rodzic bywa czasami w gorszym nastroju i powie dziecku wprost: „czuję teraz smutek”. Taki sposób komunikowania się uczy nasze dzieci tego, by one również mówiły wprost o swoich emocjach, co jest ważne dla ich zdrowia psychicznego. Czym innym jest jednak określenie tego, co w danym momencie czujemy, a czym innym – zalewanie dziecka swoimi emocjami, opowiadanie mu ze szczegółami o przyczynach tego stanu rzeczy i oczekiwanie, że ono nasz smutek „zabierze”. Oczekiwania tego typu możemy mieć wobec innych osób dorosłych – to nasi rówieśnicy mogą nas wspierać wtedy, gdy jesteśmy w związkowym kryzysie, gdy mierzymy się z lękiem przed brakiem sensu w życiu albo kiedy sytuacja w pracy jest bardzo napięta. Potrzeba „wyżalenia się” zaufanej osobie jest wpisana w naturę większości z nas – to właśnie wzajemne towarzyszenie sobie w trudach pomaga nam zacieśniać więzi. Oczywiście jeśli chodzi o optymalny poziom otwartości rodzica wobec dziecka, wiele będzie także zależało od wieku – dorosła córka czy syn nie powinni funkcjonować w rodzinnych relacjach jak małe dzieci, które „należą” do dziecięcego świata. Dzieci w każdym wieku zasługują na szczerość, a wraz z ich dorastaniem komunikacja z nimi staje się bardziej bezpośrednia. Z córką mającą lat trzydzieści matka może rozmawiać np. o swoich kłopotach zdrowotnych bardziej szczegółowo niż z dzieckiem mającym lat pięć – ale nawet wtedy, gdy jesteśmy rodzicami pełnoletnich i samodzielnych finansowo dzieci, nie powinny one stawać się naszymi powiernikami czy „terapeutami”. Córka zaangażowana nadmiernie np. w problemy małżeńskie matki może mieć poważne trudności w budowaniu własnego związku – zdarza się nawet, że młoda kobieta doświadcza poczucia winy, gdy chce spędzić czas z własnym ukochanym, zamiast emocjonalnie „opiekować się” matką.
Relacje do przepracowania
Osoby, które doświadczały długoterminowej parentyfikacji, potrzebują zwykle pomocy psychoterapeuty – a praca terapeutyczna czasami „zaczyna się” od terapii pary, podczas której to partner parentyfikowanej dorosłej córki skarży się, że jego ukochana stawia go zawsze na drugim miejscu, a największą zażyłość utrzymuje z matką. Psychoterapii potrzebują także osoby, które próbują „przyjaźnić się” ze swoimi dziećmi – zawsze istnieją przecież jakieś powody, dla których dana osoba wybiera na „przyjaciela” osobę do tego niegotową: być może jest to brak zaufania do osób spoza rodziny, problemy w zakresie uznania autonomii własnego dziecka, a może ogólne trudności z budowaniem kontaktu z innymi ludźmi. Dzięki rzetelnej psychoterapii możliwe staje się tworzenie bliskości adekwatnej do relacji: innej z własnym dzieckiem, a innej – ze współmałżonkiem, własnymi rodzicami czy wreszcie – przyjaciółmi w podobnym wieku.
To zrozumiałe i naturalne, że potrzebujemy bratniej duszy i kogoś, kto będzie dla nas siostrą (lub bratem) „z wyboru”. Szukajmy ich jednak wśród osób dorosłych, które nie są od nas emocjonalnie czy finansowo zależne.