Logo Przewdonik Katolicki

Buntownik z wyboru

Szymon Bojdo
fot. Wikipedia

Jego legenda przysłania czasem to, co tworzył. Warto sięgnąć po opowiadania Marka Hłaski, by zrozumieć, w jak tragicznym położeniu był on sam, ale też przedstawiciele jego pokolenia.

Miał zaledwie pięć lat, kiedy wybuchła II wojna światowa. We wrześniu 1939 r. umiera jego ojciec, z którym zresztą nie był zżyty. Jego matka, Maria Hłasko, dość dużo chorowała, ale była atrakcyjną kobietą, studiowała trzy kierunki, jednak z powodu braku cierpliwości i systematyczności nie ukończyła żadnego z nich. Chciała od życia czegoś więcej, dlatego ciągnęło ją do świata artystycznego i intelektualnego. Te dwa aspekty – wojna i skomplikowane życie rodzinne – podaje się często jako jedne ze źródeł trudnego charakteru autora Pięknych dwudziestoletnich.

(Po)wojenna rzeczywistość
W swoich opowiadaniach niewiele opisuje samo życie pod okupacją, nie odnosi się do powstania warszawskiego, w którym stracili cały dobytek. Wydaje się, że bardziej wpłynęła na niego tułaczka po kraju z matką i jej partnerem. Dziesięciolatek zaczyna pisać pamiętnik, opisuje drogę ze spalonej Warszawy przez Komorów i Mszczonów, do Częstochowy, gdzie parę miesięcy przebywają w domu przyjaciółki matki. W styczniu Marek obserwuje nawałę wojsk radzieckich, już wtedy oceniając Sowietów jako ludzi mściwych i brutalnych, co rozwinie po latach we wspomnianym już tomie opowiadań, przedstawiając wstrząsający opis przemarszu Armii Czerwonej i oddziałów NKWD, nadużyć i okrucieństwa wojennego, analizę duszy radzieckiej i mentalności homo sovieticus. Dalsza wędrówka wiedzie przez obecny Chorzów, Białystok do Wrocławia, gdzie osiadają na dłużej. Do końca 1950 r. będą mieszkać we Wrocławiu-Sępolnie, tutaj też Marek, nie bez trudności, kończy szkołę powszechną.
On sam już we wrześniu 1949 r. wyjeżdża do Warszawy, gdzie trafia pod opiekę ciotki Jadwigi Oraczewskiej i rozpoczyna naukę w Liceum Techniczno-Teatralnym. Ten kierunek rozwoju wydawał się atrakcyjny dla energicznego, pełnego pasji chłopaka, ale już wtedy objawia się jego niesubordynowana osobowość. Jak wspominał kuzyn, Andrzej Czyżewski, kiedy na przykład Marek uznał, że to, co mówi nauczyciel jest głupie, potrafił otwarcie wyrazić, co o tym sądzi. W tamtych czasach nie było jednak mowy o uczniach ze specjalnymi potrzebami i niesubordynacja kończyła się – także w przypadku Hłaski – wydaleniem ze szkoły. W jego przypadku stało się to już w grudniu i tu jego przygoda z instytucją szkoły się kończy. Ale szesnastoletni młody człowiek w rodzącym się systemie komunistycznym jest już dobrym kandydatem do pracy.

Szkoła życia
Wraca do Wrocławia, gdzie w czerwcu 1950 r. kończy kurs samochodowy (kategoria III A na samochody półciężarowe). Już w listopadzie podejmuje pracę jako pomocnik kierowcy, z którym na przeciążonych ciężarówkach, w niebezpiecznych warunkach zawiłych górskich dróg, zwozi drewno. W bazie państwowego przedsiębiorstwa drzewnego PAGED w Bystrzycy Kłodzkiej otrzymuje prawdziwą szkołę życia, ale też – nie tylko przez obserwację – lekcję cwaniactwa, lewizny i pijaństwa. Te warunki opisze później w opowiadaniu Następny do raju, które doczeka się realizacji filmowej jako Baza ludzi umarłych. Popracuje tam ledwie sześć tygodni, by znów zacząć szukać szczęścia w Warszawie.
Zatrzymajmy tutaj jego biografię, żeby złapać szerszy kontekst okoliczności, w jakich rozwija się młody Hłasko. To czas tużpowojenny, choć wciąż przepełniony strachem, że kolejny konflikt może nadejść. Z jednej strony ma się poczucie ocalenia, ale z drugiej – czy da się budować życie wśród ruin i zgliszczy? Cały kraj składa się na odbudowę swojej stolicy, a w polityce nastaje nowy, komunistyczny porządek, w którym – w deklaracjach – wszystko należy do wszystkich. W rzeczywistości wszystkiego brakuje, szerzy się korupcja i dyletantyzm. Na sztandarach władzy widnieją hasła rozwoju, kreślone są kolejne kilkuletnie plany, ale w rzeczywistości rządzącym nie zależy na odbudowie kraju – w pierwszej kolejności trzeba się przecież rozprawić z przeciwnikami politycznymi. Władza zajmuje się więc rozbudową aparatu terroru, którego jednym z elementów jest walka z, jak to nazywa partia, „sabotażem gospodarczym”. Mimo to panoszy się „kolesiostwo”, łapówkarstwo i rozkradanie publicznego majątku. Co to oznacza dla młodego chłopaka? Może w tym uczestniczyć, na co się wielu zdecydowało z godnym lepszej sprawy entuzjazmem, albo walczyć z systemem, co równie wielu przypłaciło więzieniem, a nawet życiem. Trzecim rozwiązaniem jest... lawirowanie między jednym a drugim. Hłasko wybrał właśnie tę trzecią drogę.

Zawrotna kariera
Nowa praca w Warszawie w przedsiębiorstwie METROBUDOWA to jednocześnie początek profesjonalnego pisarstwa. Hłasko zostaje nieoczekiwanie obdarzony zaufaniem partii i „mianowany” z ramienia „Trybuny Ludu” terenowym korespondentem robotniczym. Co to oznaczało? Oddajmy głos korespondentowi: „pisali o bolączkach i osiągnięciach zakładów pracy. Zacząłem więc pisać o tym, że brakuje części zamiennych, że samochody mają zbyt długie przestoje, ponieważ jest zbyt mało pomp benzynowych, które w dodatku nie są automatyczne, i o tego rodzaju sprawach. Pewnego dnia wezwano mnie do «Trybuny Ludu». Dostałem nagrodę; była to powieść Anatola Rybakowa pt. Kierowcy”. Nagroda ta stała się zapłonem jego twórczości literackiej. „Była to pierwsza socrealistyczna książka, jaką przeczytałem; muszę przyznać, że wpadłem w osłupienie. Tak głupio i ja potrafię, powiedziałem sobie. I zacząłem”. Niestety ludowy korespondent miał też korespondować z zakładowym funkcjonariuszem UB o tym, co dzieje się na zakładzie. Hłasko wprost się do tego przyznaje, ale zgodnie ze swoim „lawiranckim etosem” donosi tak, żeby nikomu nie wyrządzić krzywdy. Właściwie informuje kolegów, że jest szpiclem, a ci pomagają mu „wymigać się” z zadania.
Do 1958 r. Hłasko robi zawrotną karierę, intensywnie się kształcąc (samodzielnie), brylując w środowiskach artystycznych, zbierając materiał do swojej twórczości w knajpach różnych proweniencji i mieszkaniach swoich kochanek – także dlatego, że lekcję z alkoholizmu, rozpoczętą w Bystrzycy, odrabiał do końca życia sumiennie. To dziwne połączenie robotnika z artystą pióra, opisującego codzienne życie, demaskującego kłamstwa i choroby systemu, przysporzy mu sławy. Będzie publikował w kluczowych periodykach, otrzymywał nagrody i stypendia, ale w końcu ten buntowniczy duch się na nim zemści – władza pozwoli mu na wyjazd zagraniczny, z którego do Polski już nie wróci. Po tułaczce przez wiele państw (m.in. Francję, USA, Izrael) umiera w samotności w Wiesbaden, znaleziony po zażyciu wielu lekarstw popitych alkoholem.

Głos większości
„Impotenci chwalą się sukcesami u kobiet, tchórze – bohaterstwem, kretyni – mądrością życia” – pisał w opowiadaniu Pierwszy krok w chmurach. Autor nie przyjął nigdy postawy mentora czy moralizatora, ale ze swoim szczerym przedstawieniem PRL-owskiej rzeczywistości stał się głosem wykorzystywanej przez system większości, okłamywanej przez władzę. Skomplikowany jest wciąż odbiór jego twórczości, bo wiele jego utworów ma biograficzny rys, ale w większości są one utrzymane w poetyce „prawdziwego zmyślenia” – ten termin ukuł sam zainteresowany, odpowiadając na pytania o stopień odzwierciedlenia swoich doświadczeń w twórczości.
O twórczości literackiej pisał Hłasko: „Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie”. Widać, jak bardzo serio traktował to, co robił. Swoje tworzenie przeżywał niemal jako misję, ale była to misja wagabundy, tragicznego proroka, zagubionego „komunistycznego księcia”, jak go nazywano. „Dajcie mi spokój, do cholery! Nie wierzę w żadną miłość. Kobiecie swojej też nie wierzę. Nikomu nie wierzę” – mógłby powiedzieć za swoim bohaterem Hłasko. Jak wierzyć w zakłamanym świecie? Marek Hłasko wybrał bunt, który przy jego inteligencji i żywiołowości przybrał brawurową formę.

-

Czytam go dziś i zastanawiam się, czy do jakiegokolwiek buntu zdolni są ludzie mojego pokolenia i młodsi. Czy jest się przeciw czemu buntować i czy może ten bunt wyrazić się w tak atrakcyjnej formie literackiej, jak opowiadania Ósmy dzień tygodnia czy Pętla? Może z jednej strony, na szczęście, nie musimy stawać przed takimi moralnymi dylematami, ale z drugiej – łatwo jest znieczulić się czasami dobrobytu. A to też trąci kłamstwem, przeciw któremu warto się buntować.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki