Nie tak dawno zapowiadaliśmy najnowszy zbiór opowiadań Pawła Huellego Talita. Na kolejną książkę bardzo ważnego pisarza, związanego z Gdańskiem zarówno życiem prywatnym, jak i twórczością (akcje jego prozy dzieją się zazwyczaj w Trójmieście lub na Kaszubach), czekaliśmy pięć lat. W świecie literackim to niewiele, czasami proces twórczy ciągnie się przez dziesięciolecia, w pędzącym obiegu medialnym taka przerwa już jest znacząca. Po przerwie pisarz przynosi nam jednak ważny temat, a jest nim śmierć.
Bernatka jak córka Jaira
Byłoby pewnym uproszczeniem powiedzieć, że cały tom jest o śmierci. Składa się on bowiem z 12 opowiadań, z różnymi bohaterami i perypetiami. Pozwolę sobie jednak właśnie tym kluczem je odczytać, tym bardziej że już sam tytuł zbioru – Talita, odnosi nas do ostatecznej rzeczywistości (to zresztą również tytuł opowiadania otwierającego zbiór).
W biblijnej scenie do wskrzeszenia dziewczynki dochodzi po bardzo intensywnym dniu Jezusa, spędzonym wśród tłumu, po uciszeniu morza, wypędzeniu legionu złych duchów w świnie, a nawet – już w drodze do domu Jaira, ojca bezimiennej dziewczynki – uzdrowieniu kobiety cierpiącej na krwotok. Śmierć więc, dokładnie jak w życiu, ma swoje miejsce na końcu, dzięki Jezusowi nie ma jednak ostatniego słowa. Wzięcie jej za rękę i wypowiedzenie słów „Talita cum” – „Dziewczynko mówię ci, wstań” – otwiera zupełnie nową perspektywę wydarzeń.
U Huellego śmierć pojawia się na początku i jest to też rozpoczęcie gry z literackim przykładem (to częsty zabieg w prozie tego pisarza, widzimy go zarówno w powieści Mercedes Benz, gdzie odwołuje się do Hrabala, czy w Weiserze Dawidku, będącym grą z dziełami Guntera Grassa). Miejscem akcji jest współczesna nam kaszubska wieś, tu także opłakiwana będzie 12-letnia dziewczynka – Bernatka.
Wszystko dzieje się w czasie tak zwanej pustej nocy, silnej w tym regionie tradycji czuwania i modlitwy w domu, przy ciele zmarłego. Już sam ten zwyczaj dla nas, w większości Polski przyzwyczajonych do przechowywania przed pogrzebem ciał naszych bliskich zmarłych w kostnicach bądź kaplicach, wywołuje dreszcz zakłopotania. Ja sam brałem raz w życiu udział w takim obrzędzie, akurat na południu kraju, ale wspólna modlitwa, w blasku świec wywołała we mnie wrażenie jakby wspólnego przenoszenia, oddawania zmarłego poza nasz świat.
W opowiadaniu, inaczej niż do biblijnej córki Jaira, przychodzi niechciany wędrowiec, pielgrzym, bez mała intruz, którego jednak nie przegania przygotowująca uroczystość ciotka zmarłej. Wręcz przeciwnie – kierowana intuicją dopuszcza go coraz bliżej, pozwala modlić się wraz ze wszystkimi członkami społeczności. Nikt tu nie spodziewa się wskrzeszenia, co zresztą jest wspólne z opowieścią biblijną, w której Jezus podnoszący córkę Jaira z mar zostaje wyśmiany. Żałobnicy dobrze widzieli ciało topielicy – Bernatki, która wbiegła do rzeki za kochanym pieskiem, widzieli doktora Czaplewskiego, próbującego ratować jej życie. I to na nim próbują wyładować swoje napięcie. Choć bez słowa, to wisi nad nim oskarżenie, że mając ratować życie, raczej sprowadza śmierć. Zawsze to on jest jej zwiastunem, więc najprościej wylać na niego swoją frustrację z powodu straty. W tle pobrzmiewają pieśni o śmierci, czyśćcu i życiu wiecznym, ale one nie łagodzą bólu. Można wręcz powiedzieć, że go wzmagają, co zauważa ciotka dziewczynki: „Nikt nie powie, na czym polegała jej wina. Sukienka pójdzie w ogień albo zostanie na łące przez czeladników zapakowana do jednej z walizek. […] O tym przecież śpiewali od stuleci, ogień czyśćcowy płonął w co drugiej strofie, taka była nauka Kościoła, i nikt, nawet po epoce dołów śmierci czy krematoriów, tego nie zmienił”.
Ostatecznie z każdą kolejną godziną pustej nocy żałobnicy się przerzedzają, zapominają o ustalonej wcześniej kolejności modlitw, chaos wprowadza przybycie doktora Czaplewskiego. Tylko niechciany pątnik gorliwie modli się za duszę dziewczynki. Reszta próbuje wypełnić rytuał, sprostać tradycji. Może jeszcze ciotka, bacznie obserwująca wszystkich, przegania dobijającego się do okna białego psa, a w sercu wspomina wyjątkową więź, łączącą ją z siostrzenicą. Dlatego to ona dozna namacalnie tajemnicy obcowania świętych i będzie jej dane po raz ostatni ujrzeć ukochaną Bernatkę. Tu nie będzie spektakularnego wskrzeszenia, jak w Biblii – coś bardzo ważnego odżyje w sercu ciotki. I również tutaj śmierć nie będzie miała ostatniego słowa, to ona doprowadzi do szczerości, stanięcia twarzą w twarz z prawdą.
Na naszych oczach umiera nasz świat
Na okładce zbioru Huellego znajduje się wpatrzony w niebo pies. Sam autor w wywiadzie dla Polskiego Radia przyznał, że to symbol pewnego opuszczenia, bezdomności. Istotnie, znamy przecież setki takich historii zwierząt, które wiernie wyczekiwały na swoich opiekunów, choć oni zmarli już dawno. A może to wzrok wpatrzony w niebo, z pytaniem do Boga? Wszak na naszych oczach umiera nasz świat. Nie tylko w kontekście postępujących zmian klimatu, które jeśli ich nie powstrzymamy, mogą zmieść życie na Ziemi. Do przeszłości odchodzą całe kultury, świat staje się coraz bardziej zunifikowany.
W opowiadaniu Cyganka Huelle utrwalił cygański tabor, prześladowany przez komunistyczne państwo, który zatrzymuje się w pobliżu nowej pętli tramwajowej. Przybliża go nam chłopiec, który z kolei poznaje go poprzez przelotną znajomość z jedną z romskich dziewczynek. I tak właśnie wszystko odchodzi i przemija – dzieciństwo, wspomnienia, to, co kiedyś było dla nas bliskie, najbliższe naszej istocie, staje się coraz bardziej oddalone, a niejednokrotnie zapomniane.
Ile za naszego życia umarło zawodów i rzemiosł? O tym jest właśnie Szewc – ten nieco ekscentryczny rzemieślnik, który ze stoperem odmierzał drogę do pracy swojej sąsiadki i wiódł swój żywot wśród obcasów i zelówek. Teraz wręcz napędzamy machinę śmierci rzeczy, nabywając ich coraz więcej, a jeszcze częściej je wyrzucając.
Jak szalony konstruktor z opowiadania Most, ćwiczymy granice wytrzymałości świata, naciągamy granice naszej wytrzymałości i nie zawsze znajdzie się ktoś, kto uratuje nas przed lotem w przepaść. A właściwie – robimy to wszystko, by od śmierci się oddalić, by wypchnąć ją z naszej świadomości. Chcemy brać z życia więcej i więcej, jakby samo nasycanie się miało ochronić nas przed przejściem na drugą stronę.
Paweł Huelle pokazuje szlachcica Joachima Toelle, który choć nabywa kolejne dobra, to nie przewiduje wybuchu wojny, a także zakonników oliwskiego opactwa zaskoczonych niezwykłym wydarzeniem na terenie ich klasztoru.
Czy zatem mamy patrzeć w pustkę? Nie oczekiwać niczego, skoro wydaje się, że na końcu jest nicość? Nie – to, co poruszyło mnie w zbiorze opowiadań Huellego, to właśnie spotkanie z własną tęsknotą, ze światem, którego już nie ma w rzeczywistości, ale odtwarza się w naszej wyobraźni. W tęsknym wzroku psa z okładki tomu opowiadań, w wytęsknionym wzroku naszej duszy odbija się tęsknota za tym, co znajduje się po drugiej stronie rzeczywistości.