Logo Przewdonik Katolicki

W fantasmagorycznej sieci

Agnieszka Kostuch
fragment okładki Ucieczka niedźwiedzicy | fot. Materiały prasowe

Oceniając ją tylko po wyglądzie, zaszufladkowałabym ją jako powieść dla nastolatek. Jednak Bator pokazała w Ucieczce niedźwiedzicy niezwykłą wirtuozerię swoich literackich umiejętności.

Po lekturze Ucieczki niedźwiedzicy i wygooglowaniu jej recenzji wśród wielu niewiadomych, z jakimi ta książka mnie pozostawiła, jednego jestem pewna – nie potrzebuje ona kolejnej recenzji, żeby „zaistnieć”, zostać zauważoną i docenioną. Podobnie jak poprzednie książki autorki, została wystarczająco wypromowana przez wydawnictwo Znak, które towarzyszy Joannie Bator w jej literackiej podroży od 2015 r. Paradoksalnie, owa promocja – objawiająca się m.in. ponadprzeciętną liczbą omówień książek na portalach i blogach literackich – działała na mnie odstręczająco. Zazwyczaj moją uwagę przykuwają książki wydawane przez niszowe wydawnictwa, których nie stać na dystrybucję książek przez duże sieci księgarskie i wystawiane na ladach ich „salonów”. Najczęściej piszę o autorach pominiętych przez krytykę literacką, a nawet przez blogerów (jak to miało miejsce w przypadku Tomasza Teodorczyka, którego książkę – mającą już charakter białego kruka – omawiałam niedawno na łamach „Twórczości”). Wspominam o tym trochę „na usprawiedliwienie”, dlaczego omijałam dotąd książki Joanny Bator. Opinie znajomych sprowadzające je właśnie do produktu dobrze wypromowanego, ale niekoniecznie wartościowego, nie mobilizowały mnie do sięgnięcia po którąś z nich, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę, że Nagrody Nike, której laureatką jest Bator, nie otrzymuje się za piękne oczy. Z zasady czy wręcz „powinności” czytania wszystkich nagrodzonych w tym konkursie książek – która dla wielu jest bezdyskusyjna – też się wyłamuję, w myśl innej zasady „nie da się przeczytać wszystkiego”. Czym zatem skusiła mnie „niedźwiedzica” Bator? Autorytetem redaktora, który poprosił mnie o jej omówienie, a który dał szansę „zaistnieć” wspomnianej wcześniej, a przeoczonej przez krytykę książce.

Misterna sieć
W Ucieczce niedźwiedzicy najbardziej mnie zachwyciła (tak, zachwyciła i głównym powodem napisania tego tekstu są zachwyt i niepokój, z jakimi książka mnie pozostawiła) konstrukcja. Być może dla stałych czytelników Bator nie jest ona niczym nowym, ale jako się przyznało do „winy zaniedbania” – nie należałam do nich, więc tylko z napisanych recenzji wysnuwam to podejrzenie. Czytelność zdań, ich prostota budowy na początku książki okazują się zwodnicze. Pierwsze, tytułowe opowiadanie wydaje się tylko prostym obrazkiem o przemijaniu, straconej szansie na szczęśliwą miłość po grób, z której zostało bohaterce tylko wypierane uczucie tęsknoty. Nawet jeśli zakończenie dodawało jakiegoś drugiego dna tej opowieści, to ono też było wystarczająco czytelne i mało oryginalne. Dopiero drugie opowiadanie Trzy i pół godziny zaczęło wywracać mój obraz tej książki i Joanny Bator do góry nogami. Ma zupełnie inną narrację niż pierwsze – szorstką, pełną niedopowiedzeń, z brakiem jednoznacznego zakończenia. Kim jest w rzeczywistości nic niemówiący Karolek-Sralolek? Kim jest jego matka opuszczająca dom raz w tygodniu na 3,5 godziny w poszukiwaniu – niby – nowego domu dla siebie, syna i – niby – męża zmieniającego fach iks razy, proporcjonalnie do liczby obejrzanych domów, a którego na oczy nie widziała opiekunka Karolka? Co więcej, zakończenie tego opowiadania też okaże się tylko „na niby”, bo autorka szykuje dla nas wiele niespodzianek w swojej książce, która tylko pozornie jest zbiorem odrębnych opowiadań. W rzeczywistości Bator utkała dla nas (na nas?) sieć. Zbudowana jest ona z pojedynczych historii, opowiadanych pierwszoosobowo przez ich bohaterów, również męskich (co zachwyca, po raz drugi). Te narracje bardzo się od siebie różnią – począwszy od sposobu, tempa opowiadania, przez używane słownictwo, dostosowane do wykształcenia, fachu bohatera/ki, kończąc na różnego rodzaju zakończeniach. Bator pokazała w nich niezwykłą wirtuozerię swoich literackich umiejętności. Ale to, co najbardziej mnie zachwyciło (po raz trzeci!), to budowanie w tych historiach punktów stycznych, miejsc przecięcia się dróg jej bohaterów. W kolejnych opowiadaniach dowiadujemy się o losie bohaterów z poprzednich. Kiedy mamy szczęście – jak ja miałam – że nikt nas o tym nie uprzedzi – dochodzi wielka przyjemność z odkrywania i rozsupływania samemu tych powiązań. Autorka wyłożyła swoją koncepcję konstrukcji Ucieczki niedźwiedzicy ustami jednej z bohaterek tak: „(…) ważne osoby, które spotykamy, są czymś w rodzaju węzłów w sieci i jeśli mamy szczęście, poznamy wzór, jaki tworzy całość, bo za tymi supłami i przed nimi są inne: ludzie, których poznaliśmy po drodze, czasem tylko przelotnie, nie zdając sobie sprawy, jak znaczącą rolę odegrali w naszym życiu. Dotyczy to nie tylko osób, ale też zwierząt, domów, książek, mórz, istot wymyślonych! Nie wpadamy na siebie ani w ogóle na nic przypadkowo (…), tylko uparcie podążamy pajęczyną ścieżek, która nas do siebie przyciąga i łączy. Nie ma przyczyn i skutków, jest tylko sieć. Taka sieć jest jak osobne opowiadanie, moje, twoje, które w pewnym momencie krzyżuje się z innym, nieprzypadkowym, a to łączy je we wzór niepowtarzalny (…)” (s. 166).
Tak więc Bator złamała ramy gatunkowe opowiadania i powieści, tworząc strukturę będącą połączeniem jednego i drugiego. Myślę, że ta forma zasłużyła na odrębną nazwę, ale tę kwestię pozostawię już literaturoznawcom. W każdym razie mnie się ona podoba bardzo.

Opowieści niedopowiedziane
Ważnymi składowymi konstrukcji Ucieczki niedźwiedzicy są iluzja i alegoria. One sprawiają, że podczas rozsupływania węzłów tej sieci, a nawet po lekturze całości, nie możemy czuć się do końca pewni siebie (to jest ten niepokój, o którym wcześniej wspomniałam). Nasza interpretacja niektórych fragmentów pozostanie jedną z wielu możliwych interpretacji. I to jest w moim odczuciu największy sukces autorki. Przez owo niezaspokojenie do końca naszej ciekawości – np. kim była stara, jednooka kobieta „licho”? Co stało się z matką Karolka? Co symbolizował wielki sum-ludojad? – związała nas bardziej z tymi historiami. Dała nam pole na dopowiedzenie opowiedzianych, czy raczej zaczętych przez nią opowieści. Biorąc pod uwagę opinie recenzentów bardziej zorientowanych w twórczości Bator i dostrzegających podobieństwa postaci z jej poprzedniej powieści z tymi z Ucieczki niedźwiedzicy, można wysnuć przypuszczenie, że sama autorka dopowie nam te historie w następnych książkach. Jednego możemy być pewni, że jeżeli do nich wróci, zrobi to nienachalnie. Bądźcie więc czujni.

Bolączki współczesnego świata
Inną ważną cechą Ucieczki niedźwiedzicy jest nawiązanie do ważnych, aktualnych problemów, jak: wykluczenie społeczne ze względu na wygląd, niepełnosprawność, transseksualność, bezrobocie, niezrozumienie sytuacji tych osób przez większość z nas, brak wystarczającej pomocy państwa opiekunom osób niepełnosprawnych, problem uchodźctwa z północnych wybrzeży Afryki do Europy, pandemia, czy w końcu – wojna w Ukrainie. Wszystkie te wielkie bolączki współczesnego świata i Polski Bator pokazuje na przykładach konkretnych, chciałoby się powiedzieć „żywych” ludzi, w ich mikroświatach. Rzadko kiedy problem jest wykładany przez autorkę jak kawa na ławę. Tak jest w przypadku opowieści transseksualnego Gienia z Widzę ciebie. Częściej ma się odczucie przemycania problemu mimochodem, jak w przypadku tego zdania: „(…) straciłam mieszkanie i wiedziałam, że nie znajdę łatwo nic odpowiedniego, bo do miasta napływały tłumy ludzi uciekających przed wojną”(s. 135). Innym razem dowiadujemy się o faktycznym clou problemu długo po zakończeniu opowieści, jak w przypadku Trzy i pół godziny, którego drugoplanowa bohaterka – opiekunka dziecka – staje się narratorką opowiadania Tatuś.
Jak widać, „sieć” Joanny Bator w Ucieczce niedźwiedzicy ma swoją wagę, a autorce zależało nie tylko na pokazie pisarskiej wirtuozerii, ale i na przekazie ważnych treści. W kontekście wspomnianego na wstępie powoływania „produktu na sprzedaż”, te treści wcale nie są tak atrakcyjne, miłe i przyjemne do konsumpcji przez masy, więc przynajmniej w tym przypadku ten zarzut wobec autorki jest nietrafiony, drodzy znajomi. A to, czym zostałam „złowiona” w jej literacką „sieć”, to nie jest promocja, nawet – jako się już rzekło – nie Nagroda Nike, ale talent i umiejętności pisarskie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki