Lis Witalis w bajce Jana Brzechwy panował tak długo bynajmniej nie z racji siły i zdecydowania, przymiotów właściwych rządzącym, lecz z powodu zwodniczego uroku, jaki roztaczał w królestwie zwierząt. To dla urody jego ogona „wszystkie rybki zachwycone” wypływały za nim, tj. ogonem, „jak za wędką”. Omamione obietnicami kury i kurczęta z własnej, nieprzymuszonej woli „prosiły ostrożnie” swojego przywódcę „aby upiekł je na rożnie”. Jakież to były owe przedwyborcze obietnice? Na przykład taka: „jeśli dziś otrzymam władzę, daję słowo, że zasadzę w ciągu pięciu dni na piasku drzewa mego wynalazku”. Na tych drzewach miał rosnąć schab i inne rodzaje mięsnych delikatesów. Nie cytuję dalej, alegoria i tak robi się zbyt czytelna. A jeśli nadal czytelna nie jest, nic już na to nie poradzę, cierpcie nadal taką władzę. Napisałem do rymu, w stylu Brzechwy.
Nasz obecny przywódca przed rokiem pokonał rywala, gdyż jest odeń bardziej przystojny, bardziej wygadany, wreszcie zdecydowanie bardziej miły, przynajmniej na pozór. Tylko owo twarde „r” zdradza jego przynależność do rodu leśnych drapieżników. Drzewa jakoś na piasku rosnąć nie mają ochoty, zatem, z braku realnych sukcesów, zainicjowany został korowód szelmostw, jakich dotąd u nas nie widziano. Nowy Witalis szybko powysyłał do Brukseli własnych ministrów, powołanych do uzdrowienia kraju, dotąd pogrążonego w chaosie bezprawia. Tam podobno bardziej przydadzą się Polsce. Co prawda żaden z nich przekonująco nie wyjaśnił, na czym ten wielki pożytek miałby polegać, ale któżby się przejmował takimi drobiazgami? Aha, jeszcze jeden drobny szczegół: do Brukseli pojechali sami tacy, którzy mieliby w kraju coś do powiedzenia. Przywódca został sam, wraz ze swoim autorytetem. I zachwyconym elektoratem.
Kolejne szelmostwo to rozwiązanie problemu CPK. Nikt w rządzie, na czele z samym Witalisem, nie chciał go sobie brać na głowę, ale jak to powiedzieć narodowi, który domaga się wielkiego czynu? Tutaj możliwa jest tylko ucieczka do przodu, przywódca zapowiedział więc nam przed miesiącem, że podejmuje starania, by Polska była organizatorem igrzysk olimpijskich. W ten sposób do jednego zadania, podobno niemożliwego do wykonania (jak do wyborów mówili sami jego ludzie), teraz dodał drugie. I oba miałyby być wykonywane w tym samym czasie. Bingo! Jak nam nie wyjdzie z CPK, powiedzą nam: przecież walczymy o igrzyska! A jak nie uda się z igrzyskami, wyjaśnią: przecież staraliśmy się o CPK…
Teraz Witalis tłumaczy nam, dlaczego jakiś czas mamy obejść się bez Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. Bo tam siedzą źli ludzie, wrogowie demokracji. I dla dobra tejże demokracji musimy ich gremia ignorować, póki same nie sczezną. Potem oczywiście przywrócimy te instytucje – i wszystko będzie grało aż miło.
Zaraz, zaraz… A kto nam teraz zagwarantuje, że przywrócimy? Skoro Polska w praktyce mogła jako tako funkcjonować bez nich przez rok, to dlaczego nie będzie mogła przez kolejne pięć lub dziesięć lat? Czy w ogóle potrzebne są nam te urzędy, z których istnienia niewiele lub zgoła nic nie przychodzi normalnemu obywatelowi? Jemu przecież wystarczą „zwykłe” sądy, te niższej instancji.
Co będzie dalej? Ano zobaczymy. Jedno można powiedzieć na pewno: dopóki nie podniesiemy głów znad konsoli i tabletów, dopóki nasze protesty ograniczać będziemy do kliknięć (w niewątpliwie słusznych sprawach), dopóty nasz Witalis będzie wymyślał nowe, jakże skuteczne szelmostwa.