Do tego pod jej przełożeństwem zgromadzenie sióstr rozrosło się z grupy kilkudziesięciu kobiet do około czterystu, a to wszystko w nieco ponad czterdzieści lat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, jak wymagające to powołanie, liczby te stają się jeszcze bardziej zadziwiające, nawet jeśli pojedyncze siostry po pewnym czasie odchodziły. To, jak trudna jest ta forma życia zakonnego, jasno widział arcybiskup krakowski Adam Sapieha. Kiedy bł. Bernardyna zwróciła się do niego, sześć lat po zatwierdzeniu albertynek na prawie biskupim, o zgodę na rozpoczęcie starań o zatwierdzenie papieskie, nakazał czekać, uzasadniając to właśnie wysokimi wymaganiami, jakie przed siostrami stawiała praca z ubogimi na zasadach przyjętych w tym zgromadzeniu i swoją niepewnością co do tego, czy w związku z tym ta forma życia zakonnego przetrwa. Pewność co do tego zyskał po kolejnych trzech latach, ale tu wmieszała się polityka światowa i albertynki zyskały status zakonu na prawie papieskim dopiero po tym, jak przeszły próbę, którą stanowiła II wojna światowa. Z pewnością pomogło to im przetrwać kolejne kilkadziesiąt lat zmagania się z komunizmem, który zapewnił siostrom odpowiedni poziom zubożenia, zabierając grunty stanowiące źródło wsparcia dla ich dzieł. Wróćmy jednak do s. Jabłońskiej.
Korzenie w niebie, korzenie w ziemi
Tytułowe określenie pochodzi z resztek osobistych notatek błogosławionej (dużą część z nich zniszczyła, przeczuwając nadchodzącą śmierć) i pokazuje właściwe dla jej duchowości – tak to widzę – połączenie przyjęcia własnej ułomności z głębią życia mistycznego, przyjmowanego jako kompletnie niezasłużony dar: „Mój Boski Mistrz pamięta o swoim nędzniątku: rzuca często na mą duszę światło i ogień”. Można w tym słowie widzieć nadmierną egzaltację lub przesłodzenie, według mnie jednak wybrzmiewa w nim przede wszystkim czułość wobec Tego, do kogo bł. Bernardyna się zwraca. Szczególnie że zapiski te nie były przewidziane do publikacji, stanowią raczej prywatny zapis głęboko osobistej rozmowy z Panem.
Można powiedzieć, że stanowią ostry kontrast z tym, co o tej samej kobiecie zapisał jeden z biskupich wizytatorów: „Siostra starsza [tytuł przełożonej generalnej albertynek] jest bardzo konsekwentna, ogłasza zasadniczym tonem: «Tak ma być» i nie ma dyskusji, choć jednocześnie okazuje zrozumienie i stara się upewnić, że podstawowe potrzeby sióstr są wzięte pod uwagę”. Podobne wrażenie co do osobowości s. Bernardyny odnosi się z lektury jej wskazań udzielanych wspólnotom albertynek podczas spotkań. Jest w nich konkretna, obrazowa, choć nie poetycka jak w osobistych zapiskach, spokojnie, ale konsekwentnie wykazuje potknięcia i jednocześnie drogi do ich unikania. Najlepiej jednak jej zdecydowanie i przede wszystkim niesamowitą cierpliwość widać w historii starań o uznanie zgromadzeń albertyńskich przez władze kościelne.
Zmagania z biurokracją
Siostry współpracujące ze św. Bratem Albertem funkcjonowały prawnie jako Trzeci Zakon św. Franciszka (tercjarki), więc ich życie opierało się na regule franciszkańskiej. Jednak jeśli miały być osobnym zgromadzeniem, zresztą podobnie jak bracia, potrzebowały osobnych konstytucji. Brat Albert niedługo przed śmiercią przyznał, że kuria zalecała mu ich spisanie, ale on nie był w stanie, więc „może jakaś zakonnica i jakiś ksiądz to zrobią” – nie wiadomo, czy było to zalecenie, czy proroctwo. Święty zmarł jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej, w 1916 r. Tuż po jego pogrzebie s. Jabłońska udała się do arcybiskupa, by prosić o wyznaczenie opiekuna dla sióstr z ramienia kurii. Zgodnie z prośbą albertynek zgodził się nim zostać bp Anatol Nowak. Jednocześnie abp Sapieha postawił wymaganie w postaci spisania konstytucji. Przed s. Bernardyną postawiono wymaganie, by zebrała i przedstawiła na piśmie wszystkie zwyczaje albertyńskie obu zgromadzeń oraz wskazania św. Brata Alberta co do form ich życia. W ich spisaniu i zredagowaniu pomocą posłużył spowiednik siostry starszej, ks. Czesław Lewandowski. Powstał opasły tom, który obecnie nosi tytuł Reguła Brata Alberta i który był podstawą do sformułowania konstytucji albertyńskich.
Jedno ze wskazań dotyczyło tego, że siostry i bracia mają się utrzymywać jedynie z pracy własnych rąk i jałmużny, i, jak było od początku franciszkańskiego życia, to dążenie do radykalnego ubóstwa stało się jednym z najtrudniejszych do przeforsowania punktów. Nadto w ramach długiego procesu opiniowania, potwierdzania i akceptowania szkic konstytucji trafił także na biurko jednego z kurialnych kanonistów, ks. Stanisława Domasika, który skrytykował dokument z góry na dół. Siostra Bernardyna przyjęła krytykę, ale odmówiła wprowadzenia zmian, które znosiły albertyński charakter dzieła. Jak podaje ks. Jacek Urban, historyk, z którego artykułu tutaj korzystam, ks. Domasik był dawnym kapelanem wojskowym, przyzwyczajonym do posłuszeństwa, więc sprzeciw s. Jabłońskiej doprowadził do ostrej wymiany zdań. Albertynka jednak się nie ugięła.
Po kolejnych dwóch latach wizytacji, uwag, poprawek, konsultacji, na tym etapie już międzydiecezjalnych, ponieważ siostry do tego czasu założyły domy w siedmiu diecezjach w kraju, wreszcie dokument doczekał się zatwierdzenia przez abp. Sapiehę, mimo że „ks. Domasik nie był do końca zadowolony z ostatecznego tekstu i domagał się zmian”. Siostry, rzecz jasna, nie zgodziły się na te ostatnie. Konstytucje zostały uznane przez władze kościelne 19 czerwca 1926 r., a więc prawie dziesięć lat po rozpoczęciu prac.
Tu trzeba pamiętać, że s. Bernardyna w tym czasie nie miała na głowie jedynie tej kwestii. Zgromadzenie dynamicznie się rozwijało, przybywało powołań, domów, sióstr, a to oznaczało coraz więcej zobowiązań – częstsze wyjazdy, liczniejsze wizytacje i rozmowy z nowymi oraz przybywającymi siostrami, dylematy do rozstrzygnięcia. Historycznie to okres odbudowy Polski po pierwszej wojnie światowej i zaborach oraz epoka kolejnych kryzysów ekonomicznych, a co za tym idzie – olbrzymiej biedy. A przecież właśnie tym najuboższym służyły (i służą) albertynki, więc pracy i wyzwań nie brakowało. Rozegzaltowana i czułostkowa kobietka nie dałaby w takiej sytuacji rady, tu konieczna była jednoznaczna decyzja na oddanie siebie Bogu i ubogim, a także mocny charakter pozwalający w tej decyzji wytrwać do końca. Szczególnie że nie żył już Brat Albert, który był duchowym ojcem siostry (mimo że nie miał święceń!). Mogła się oprzeć jedynie na Chrystusie i tych, których On jej dawał jako oparcie.
Droga piękna
Długotrwałe mierzenie się z ludzką biedą (a często ta materialna jest powiązana lub pociąga za sobą także tę moralną) może doprowadzić do wypalenia, zwłaszcza osoby wrażliwe, jak s. Jabłońska. Także patrząc uczciwie na swoje serce, można odnaleźć w nim wiele ciemności lub podatności na nią. Tym, co błogosławionej pozwalało odzyskiwać równowagę i proporcje w widzeniu świata, była adoracja Chrystusa i kontemplowanie piękna stworzenia. Na dowód cytat z pism siostry: „Śliczna przyroda, wszędzie widzę Boga: obecność Jego napełnia świat, ślady Jego stóp widzę w przestrzeni powietrza; gdzie stąpił, tam pozostawił byt i piękności cuda”. Jak pokazuje nam ich autorka, jeśli zachowamy takie spojrzenie, damy radę wszystkiemu.