Logo Przewdonik Katolicki

Lilla Weneda na Łysej Górze

Jacek Borkowicz
Hełm wydobyty na Łysej Górze Fot. Państwowe Muzeum Archeologiczne

Na północnym Mazowszu odkryto celtycki hełm sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Jakie to ma dla nas znaczenie? Ano wielorakie, a czasem nawet znacznie od archeologii odległe.

To rzadko odwiedzany zakątek, wciśnięty w kąt, jaki wyznaczają granice Mazur i Kurpiów, które zaczynają się zaraz na wschód od Chorzel. Na zachód od miasteczka łąki rzeki Orzyc wiosną i jesienią zamieniają się w trudne do przebycia mokradła. W ich głębi widnieje ciemna kępa drzew. W 1959 r. obozujący tam uczniowie chorzelskiego liceum wykopali dziwne przedmioty. Dyrektor szkoły zgłosił odkrycie gdzie trzeba i odtąd zjeżdżali się tam archeolodzy. Kopali i kopali, ale różne wyciągali wnioski co do właścicieli prehistorycznych znalezisk. Z braku wyrazistych, łatwych do sprzedania konkluzji Łysą Górą w końcu przestano się interesować i wykopalisk zaniechano. Na ponad 30 lat.
Wznowiono je w tym roku, w słonecznym i suchym sierpniu, kiedy to dojazd do stanowiska jest najłatwiejszy. I od razu sensacja: w pierwszych dniach września ogłoszono o znalezieniu hełmu bojowego sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Dokładnie sprzed 450 r. przed Chrystusem. Hełm ma kształty typowo celtyckie.

A jednak sensacja
Pod koniec wakacji przywykliśmy już do medialnych nagłówków, głoszących różne „sensacje na skalę światową”. W tym przypadku dla laika sprawa wygląda tym bardziej niepozornie, bo nie chodzi przecież o jakąś nową Troję, lecz o kawałek zardzewiałego brązu. Jednak raban, jaki uczyniły agencje, jest jak najbardziej uzasadniony.
Po pierwsze – taki hełm to wyjątkowa rzadkość. Na świecie jest tylko kilka podobnych egzemplarzy, zaś w Polsce dotąd nie znaleziono żadnego. Po drugie – budzi podziw jego metryka. Tak starego celtyckiego hełmu być może nie widziały dotąd oczy naukowca. Po trzecie wreszcie – skąd Celtowie tak daleko na północy? Do tej pory hipotezy o ich trwałej obecności pod Chorzelami nie traktowano poważnie. Teraz wygląda na to, że historię, a raczej prehistorię Polski trzeba będzie napisać od nowa. Podobnie jak prehistorię całego regionu Europy.
O Celtach mieszkających na naszym terenie wiadomo od dawna, jednak chodziło tu o południowe dzielnice Polski, Małopolskę i Śląsk. Zabytki ich kultury znajdowano co prawda na północy kraju, lecz ich obecność tłumaczono tzw. importami. Także na Łysej Górze, która leżała na szlaku bursztynowym – największej ekonomicznej magistrali doby prehistorii oraz starożytności. Tym to szlakiem bałtyckie „złoto Północy”, bursztyn, docierało do rynków zbytu na terenie cesarstwa rzymskiego. Bursztyn kopano również na sąsiadujących z Łysą Górą Kurpiach, które przed dwoma tysiącami lat były jeszcze jednym wielkim trzęsawiskiem. Jest więc rzeczą naturalną, że przybyli z południa kupcy mogli przywieźć ze sobą, na wymianę, również przedmioty produkowane przez Celtów.
Teraz jednak celtycka hipoteza znacząco przybrała na wadze. Na Łysej Górze, obok hełmu, odkryto szereg innych artefaktów, jak choćby elementy uprzęży koni bojowych, które jednoznacznie wskazują na stały pobyt drużyny celtyckich wojowników. Czy byli to tylko najeźdźcy, którzy podporządkowali sobie miejscową ludność? Czy też otoczone palisadą grodzisko było po prostu celtycką osadą? Tego na razie nie wiadomo, czekamy na dalsze wyniki badań. Jedno wszak można już powiedzieć na pewno: Celtowie odznaczyli się w dziejach północnego Mazowsza znacznie mocniej niż tylko poprzez eksport brązowych spinek czy bransolet.

Dalecy przodkowie Brytyjczyków
Ale to jeszcze nie wszystko. Wspomniana palisada spłonęła około 100 r. przed Chrystusem. Wszystko wskazuje na to, że została podpalona. Znaleziska na zewnętrznym obwodzie ogrodzenia, na czele z mocno skorodowanym mieczem, dopełniają obrazu: grodzisko na Łysej Górze zostało najechane, zdobyte i zniszczone. Przez kogo? Wojciech Borkowski, wicedyrektor Państwowego Muzeum Archeologicznego, mocno zaangażowany w sprawę wykopalisk, sugeruje jako sprawców Wandalów. Ten germański lud, zanim jeszcze odznaczył się w historii Rzymu, półwyspu Iberyjskiego i północnej Afryki kolejnymi podbojami (od nich wzięło się pojęcie „wandalizmu”), pomieszkiwał jakiś czas na nadodrzańskich i nadwiślańskich równinach.
Doktorowi Borkowskiemu należą się słowa uznania za odwagę w stawianiu hipotez, bowiem do niedawna archeolodzy jak ognia unikali wiązania swoich materialnych odkryć z jakimikolwiek grupami etnicznymi. Niewątpliwie wpłynęło to pozytywnie na poziom naukowej rzetelności, z drugiej jednak strony sprawiło, że przedstawicielom innych dyscyplin, jak np. etnologom, trudno się było z archeologami dogadać.
A skoro nauki pomocnicze historii zaczęły wreszcie mówić wspólnym językiem, warto zwrócić uwagę również i na fakt, że pradawni Celtowie pod względem kultury materialnej reprezentowali obszar kultury lateńskiej, jak nazywali to archeolodzy. Rozciągała się ona na północ od Alp i łuku Karpat, znacznie bardziej na północ – jak już wiemy – niż się nauce do tej pory wydawało. To stamtąd Celtowie wyruszyli na zachód, w kierunku obecnej Francji, w następnym zaś etapie – ku Wyspom Brytyjskim. Znani Europie z mitów i legend celtyccy mieszkańcy Szkocji, Walii z Kornwalią oraz Irlandii są więc późnymi potomkami owych Celtów, którzy ongiś strzegli grodu na Łysej Górze pod Chorzelami.
Druidzi, harfiarze, pieśni Osjana – to wszystko, czym zachwycały się pokolenia naszych romantycznie nastrojonych poprzedników, miało zatem swój początek w rozlewiskach nad Orzycem. Początek baśniowy, choć jednocześnie całkiem realny.

Słowacki a sprawa celtycka
Dochodzimy do kolejnej niespodzianki, a jest nią… Juliusz Słowacki. Uznany za narodowego wieszcza, choć, jak się zdaje, kompletnie przez rodaków nierozumiany. I to nie tylko obecnie, także przez współczesnych sobie.
Słowacki, w odróżnieniu od Mickiewicza, żył z polskością w permanentnym sporze. Oczekiwał po niej górnolotnych uniesień, gdy tymczasem nasz „czerep rubaszny” nigdy nie potrafił uwolnić do lotu owej „duszy anielskiej”, o której wspomina poeta w Grobie Agamemnona. Stąd estetyka romantyzmu Słowackiego miała charakter bardziej uduchowiony, można by rzec – elficki, niż staroszlachecki wzór wzięty z Pana Tadeusza. Elficki, a zatem celtycki. Samego poetę nazywano wręcz „druidem” i nie było to puste słowo.
Największym wyrazem owego „celtyckiego” pierwiastka w twórczości Słowackiego stał się dramat Lilla Weneda. Poznajemy w nim historię Wenedów, rodu druidycznych kapłanów i harfiarzy, którzy ulegli zbrojnej sile przybyłych z południa słowiańskich Lechitów. Lechici czy Wandalowie – wróćmy do naszego wątku – to nie ma w tej chwili większego znaczenia, ważne jest, że poeta w swojej wizji roztoczył obraz „anielskiej” polskiej duszy, na której odcisnęło się „rubaszne” piętno najeźdźców. Obraz dziwnie aktualny – jeśli tylko do analizy literackiej dodać odrobinę psychoanalizy.
W 1978 r. zachwycaliśmy się wizjonerstwem Słowackiego, który na półtora wieku przed wyborem Jana Pawła II pisał o „papieżu słowiańskim”. Dziś jego teorie celtyckie, traktowane dotąd jako czysta fantazja, ponownie nabierają znaczenia. Akcja Lilli Wenedy toczy się nad Gopłem, a to przecież nie tak daleko od mazowieckiej Łysej Góry.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki