Papież napisał wielką pochwałę czytania poezji i prozy. „Dla wierzącego, który szczerze pragnie wejść w dialog z kulturą swoich czasów lub po prostu z życiem konkretnych ludzi, literatura staje się niezbędna” – stwierdził Franciszek. Jakkolwiek tekst ogłoszono jako List o roli literatury w formacji to, jak zaznacza autor, przeznaczony jest nie tylko dla kandydatów do kapłaństwa i duszpasterzy, ale także każdego chrześcijanina. Mam nadzieję, że rzeczywiście poruszy ludzi na całym świece, podobnie jak miało to miejsce po Liście do artystów Jana Pawła II.
Dla zagorzałych „czytaczy” dobroczynny wpływ poezji i prozy na serca i umysły jest czymś oczywistym, to prawda. Zapytać jednak wypada, jak wielu spośród chrześcijan – w tym seminarzystów i księży – czyta literaturę. Tymczasem, wskazuje papież, powinna być ona ich chlebem powszednim. Przytacza przy tym wiele definicji czy metafor wskazujących na niezastąpione znaczenie literatury w poznaniu człowieka. Pisze na przykład, że uwrażliwia ona czytelnika na tajemnicę innych i sprawia, że uczymy się dotykać ich serc. No właśnie, czyż nie to jest jednym z powołań człowieka, chrześcijanina, tym bardziej zaś – i w szczególny sposób – duszpasterza?
W swojej pięknej apoteozie literatury papież przywołuje intuicje bardzo wielkich świętych i wybitnych teologów: św. Pawła, św. Ignacego z Loyoli czy Karla Rahnera, ale także artystów, w dodatku (co w przypadku Franciszka dziwić nie powinno) o dość odmiennych światopoglądach i postawach twórczych – Prousta, C.S. Lewisa, T.S. Eliota, Celana, Borgesa. A jednak, niejako dla wzmocnienia przekonania o roli literatury w rozpoznaniu tego, co najważniejsze w każdym człowieku, wspólnie świadczą o tym, jak doniosłą sprawą duchową może być obcowanie z prozą i poezją.
List papieża, nie od dziś znanego z pasji do poezji i prozy, przyjąłem z wielką radością. Co do słuszności jego spostrzeżeń nie mam wątpliwości. Moja satysfakcja była tym większa, że już blisko 10 lat temu z niepokojem pisałem tu o zanikającym wśród księży zwyczaju czytania książek. Wskazywałem, że chcąc poznać człowieka, by służyć mu jak najlepiej, nie można ograniczać się do gazet, internetu i mediów społecznościowych. Oczywiście dotyczy to także nas, świeckich, bo także my zamiast książki wybieramy mały ekranik i rolowanie internetowych śmieci.
W ciągu tych lat uzależnienie od smartfonów jedynie się w nas pogłębiło, zabijając czas, który moglibyśmy przeznaczyć na powieści, opowiadania i wiersze. A więc na to, by posmakować darowanych nam chwil, tygodni i lat. By poznać od wewnątrz radości i bóle innych ludzi – tych bliskich nam i dalekich. Zapytać o sens i bezsens tego, co dzieje się wokół. Zadumać nad naszym przeznaczeniem już po tym, kiedy nasz czas na tej ziemi się skończy. Nic, tak jak literatura, zdaje się mówić Franciszek, nie pomoże nam być w pełni człowiekiem.
Wspaniałe przesłanie. Warto, byśmy się nim przejęli. Zanim, cytując zmarłego 20 lat temu Czesława Miłosza, „powie stop kończący się czas”.