Kurtyna opada, salę zalewają brawa. 18 grudnia w Teatrze Wielkim w Warszawie zakończył się premierowy pokaz najnowszej wersji Akademii pana Kleksa. Większość owacji reżyserowi Maciejowi Kawulskiemu należy się za odwagę wyjścia naprzeciw dwóm wielkim legendom: książce napisanej w 1946 r. przez Jana Brzechwę i jej filmowej adaptacji wyreżyserowanej w 1984 r. przez Krzysztofa Gradowskiego.
Dwa sukcesy
Brzechwa mury Akademii pana Kleksa wznosił w czasie wojny, aby tuż po niej opublikować pierwsze wydanie książki. Chyba nawet sam poeta nie spodziewał się, że opowieść o Akademii, jej niezwyczajnym nauczycielu i nie mniej wyjątkowych uczniach będzie rozbudzać wyobraźnię młodych Polaków jeszcze w następnym wieku. W 1968 r. wydawnictwo Czytelnik opublikowało Pana Kleksa, w którego skład wchodziły trzy opowieści: Akademia pana Kleksa, Podróże pana Kleksa i Tryumf pana Kleksa. Brzechwa nie żył już wówczas od dwóch lat. Wieść niesie, że pierwowzorem Ambrożego Kleksa był filozof Franciszek „Franc” Fiszer, przyjaciel ówczesnej bohemy, barwny bywalec warszawskich salonów. Stał się on nie tylko inspiracją dla Brzechwy, ale także dla ilustratora książki, słynnego grafika Jana Marcina Szancera, przyjaciela i współpracownika Brzechwy. Filmowa adaptacja Akademii pana Kleksa uplasowała się na szóstym miejscu najchętniej oglądanych filmów przed 1989 rokiem, z liczbą 14 milionów sprzedanych biletów. W 1984 r. otrzymała nagrodę Brązowe Lwy Gdańskie za najlepszy dźwięk, w tym samym roku otrzymując nominację do Złotych Lwów. Wychowały się na niej pokolenia dzieci urodzonych w Polsce od połowy lat 70. do lat 90. Można pokusić się o stwierdzenie, że niemal każdy z dzisiejszych 30–40 latków widział film przynajmniej raz w życiu.
Nowe rozdanie
Od pierwszych kadrów najnowszej ekranizacji Akademii pana Kleksa widz konfrontuje się z pojęciem wolnej adaptacji dzieła. Będąc dorosłym wybierającym się na seans, lepiej utrwalić to pojęcie przed wizytą w kinie, dzięki temu pozbędziemy się dyskomfortu związanego z dysonansem poznawczym i niespełnionymi oczekiwaniami. Pierwszym poważnym zaskoczeniem jest Adaś Niezgódka, a raczej jego nieobecność, zastąpiona przez dziewczynkę o imieniu Ada. W oryginale charakterystyczny był dla Akademii… brak żeńskiego pierwiastka, tymczasem Maciej Kawulski to dziewczynkę uczynił główną twarzą magicznej szkoły. Trudno przeniknąć zamysł reżysera, zmiana ta jednak może wywoływać w widzu poczucie poprawności politycznej. Z drugiej strony w czasach, gdy Brzechwa stworzył Akademię…, klasy szkolne czy nawet szkoły często dzieliły się na męskie i żeńskie, dziś jest to ewenement. Dla współczesnych dzieci koedukacja lub jej brak nie stanowi pola do rozważań. Płeć nie jest jedyną przestrzenią zmiany małego bohatera. Ada wydaje się bardziej harda, niezależna i zdeterminowana od Adasia. On miał w sobie więcej łagodności i dziecięcej naiwności, ona – determinacji i bezkompromisowości. Sam Ambroży Kleks również uległ transformacji. Z dobrotliwego, łagodnego acz pełnego autorytetu profesora przemienił się w gapowatego nauczyciela, którego nieporadność miejscami jest zbyt mocno wyeksponowana. Ciekawy zabieg zastosował reżyser, obsadzając Piotra Fronczewskiego, pana Kleksa poprzedniej ekranizacji, w roli tajemniczego doktora. Gdy po raz pierwszy pojawia się na ekranie, to moment, w którym widz, doskonale pamiętający film z 1984 r., musi ostatecznie zaakceptować fakt, że to będzie całkiem nowa bajka, która nie jest kopią poprzedniej, lecz kolejną interpretacją opowieści Brzechwy. Zaakceptowanie jej lub nie należy wyłącznie od dorosłego widza, gdyż młody raczej nie stanie przed takim dylematem. Niejako potwierdzają to słowa Piotra Fronczewskiego, które aktor wypowiada na początku piosenki Całkiem Nowa Bajka promującej film: „Czekaliście na to czterdzieści lat, witajcie w całkiem nowej bajce”.
Niewątpliwym atutem produkcji jest gra aktorska, szczególnie dorosłej części ekipy filmowej: Tomasza Kota w roli Ambrożego Kleksa, Sebastiana Stankiewicza w roli Mateusza i Danuty Stenki doskonale kreującej okrutną przywódczynię Wilkusów. Dorosły widz skrytykuje reżysera za montażowe rozwiązania, które próbują naśladować te z wielkich produkcji hollywoodzkich, będzie kręcił nosem za zbyt nachalne nawiązania do Harry’ego Pottera czy Władcy Pierścieni. To jednak technikalia, które sprawiają, że Akademia staje się uwspółcześniona. Młodego widza warstwa audiowizualna filmu może pociągnąć swoją spektakularnością.
Wartości
Tym, co łączy obie ekranizacje, jest jasno zaznaczona granica między dobrem a złem. Nie ma światłocienia, co w przypadku grupy docelowej odbiorców Akademii pana Kleksa wydaje się pożądanym przekazem. Dziś już nie dopytamy Brzechwy o motywy powstania jego opowieści, ale możemy się domyślić, że coś, co powstało u schyłku okrutnej wojny, miało za zadanie przekazać młodemu pokoleniu, że wbrew wszystkiemu dobro istnieje. Bezsprzecznie wymowa ta jest aktualna i w najnowszej wersji opowieści. Na podstawie internetowych komentarzy, opinii i recenzji nowej adaptacji opowieści Brzechwy można byłoby stworzyć długą listę grzechów reżysera Kawulskiego. Kleksosceptycy wydają się dominować nad kleksoentuzjami. W większości negatywnych opinii motywem dominującym zdaje się nostalgia, nawet jeśli nie wyrażona wprost, to zawoalowana pod postacią mniej lub bardziej dosadnego hejtu. Wiele z komentarzy jest dowodem na społeczną romantyzację dawnych bajek, zarówno tych pisanych, jak i oglądanych. Dzisiejsi 30–40-latkowie sobie współczesne bajki wspominają z nostalgią, dostrzegając w nich tylko dobre aspekty, jednocześnie oceniając te dzisiejsze z dużą dozą krytycyzmu. Zapominamy, że także wcześniej wiele bajek było nie tylko na niskim poziomie wykonania, ale i swoją treścią nie przekazywały wartości, których dziś oczekujemy od opowieści dla dzieci. W społecznej świadomości bardzo głęboko mamy zakorzenione baśnie. Większość z nas wychowała się na Dziewczynce z zapałkami, Śpiącej Królewnie czy Czerwonym Kapturku. Przyglądając się im głębiej, szczególnie tym autorstwa braci Grimm, warto zadać sobie pytanie o odbiór tych treści przez kolejne pokolenia.
Własny kod kulturowy
Większość opinii na temat nowej wersji Akademii pana Kleksa, które krążą w sieci, jest autorstwa osób dorosłych. Ostatecznie jednak to nie oni są pierwszą grupą docelową filmu. W krytycznych ocenach, nie tylko Akademii, ale innych współczesnych bajek, powieści i różnorodnych wytworów audiowizualnych, czasem zapominamy, że młode pokolenie posługuje się innym językiem zarówno na poziomie werbalnym, jak i estetycznym. O ile film, książka, bajka czy nagranie na TikToku nie łamie ogólnie obowiązujących zasad, może warto pozwolić mu istnieć, a w roli sędziów i krytyków obsadzić tych, którzy są pierwszymi odbiorcami owych treści. Nawet jeśli wychodzi to daleko poza ramy naszej wrażliwości na sztukę, odporności na poprawność polityczną czy wytrzymałości na zmianę koncepcji lub fabuły, którą od lat mamy w głowie i sercu. Dzielmy się z dziećmi tym, co rozgrzewało naszą wyobraźnię, gdy byliśmy w ich wieku, ale pozwólmy młodemu pokoleniu wypracować własny kod kulturowy, za pomocą którego będzie się porozumiewać i opowiadać o świecie i życiu, którego doświadcza.