Koniec starego i początek nowego roku upłynął we włoskiej Toskanii w cieniu kościelnego skandalu, który wybuchł teraz, choć tlił się od kilku już lat. W liczącym niewiele ponad tysiąc mieszkańców miasteczku Guasticce 48-letni ks. Ramon Guidetti wygłosił sylwestrowe kazanie. Wspominając przypadającą tego dnia pierwszą rocznicę śmierci papieża Benedykta XVI, nazwał papieża Franciszka „jezuickim masonem, powiązanym z mocarstwami światowymi” i „antypapieskim uzurpatorem”. Parafianie – słuchający proboszcza od sześciu lat – przyjęli jego słowa oklaskami. Mniejszy entuzjazm okazał miejscowy biskup z Livorno, Simone Giusti, który bardzo szybko ogłosił, że ks. Guidetti zaciągnął na siebie ekskomunikę late sententiae, odmawiając posłuszeństwa i jedności z papieżem. Ekskomunikowany ksiądz niemal natychmiast po niesławnym kazaniu – jeszcze przed reakcją biskupa – wyprowadził się z parafii, a następnie udzielił wywiadu innemu ekskomunikowanemu już przed laty księdzu. W rozmowie oświadczył, że jest z ogłoszonej na niego ekskomuniki dumny, oprawi ją i powiesi u siebie na ścianie.
Biskup diecezji Livorno zapewnił, że z ojcowską troską nadal jest gotów przyjąć błądzącego księdza. Kilka razy próbował do niego dzwonić. Jednocześnie ostrzegł wiernych, że za udział w sprawowanych przez niego nabożeństwach również grozi ekskomunika.
Sytuacje, kiedy księża mniej lub bardziej dosadnie wypowiadają się na temat papieża, nie są nagminne, ale z pewnością się zdarzają, zarówno w sytuacjach publicznych, jak i prywatnych. Również świeccy, choćby w mediach społecznościowych, nie przebierają w słowach. Kiedy dopuszczalna krytyka papieża przekracza granice i stawia katolika poza granicami Kościoła?
Piotr i co dalej
Żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, jak daleko można posunąć się w krytyce papieża, zacząć trzeba najpierw od samego prymatu i jego korzeni.
Teologia dość szczegółowo zajmuje się postacią św. Piotra. Bada i próbuje odpowiadać na pytanie, jak jego posługa wyglądała w zamierzeniu Jezusa i jak była objawiana samemu Piotrowi, co oznaczały i jakie miały znaczenie kolejne spotkania, słowa i gesty Jezusa, zarówno w czasie ziemskiego życia, jak i po zmartwychwstaniu. Naturalnym przedmiotem zainteresowania jest również to, jak wyglądała działalność św. Piotra po wniebowstąpieniu Jezusa, jaka była jego pozycja w rodzącym się Kościele, jaki miał autorytet i na czym ten autorytet był budowany.
Dla pytania o dzisiejszy prymat papieża najciekawsze jest jednak to, co zmieniało się w Kościele już po śmierci św. Piotra, kiedy to autorytet budował nie on sam, ale kolejni jego następcy. Jak to się stało, że to właśnie biskup Rzymu po dwóch tysiącach lat nadal pozostaje pierwszym wśród równych, nadal to właśnie on jest gwarantem jedności i punktem odniesienia dla lokalnych Kościołów rozsianych na całym świecie.
Antiochia i Rzym
Kiedy apostołowie rozjechali się i rozeszli po całym ówczesnym świecie, szybko powstawały kolejne wspólnoty chrześcijan, w miejscach nieraz mocno od siebie oddalonych. W Kościołach tych wyświęcani byli biskupi, ci wyświęcali prezbiterów dla kolejnych rodzących się wspólnot. Ważnym centrum życia Kościoła była wówczas między innymi Antiochia i gdyby prymat nie miał podstaw teologicznych, a jedynie polityczno-praktyczne, to właśnie tamtejszy biskup mógłby zostać tym, który pośród innych zabiera głos rozstrzygający. Tak się jednak nie stało. Co więcej, nikt nie rozmawiał o żadnym prymacie, nie ustalano, kto będzie najważniejszy, nie prowadzono w tej sprawie żadnych negocjacji. Nie zostały po tym najmniejsze ślady. Pozostały za to w starożytnych dokumentach świadectwa o tym, że bardzo wcześnie, już na przełomie I i II wieku, Rzym w świadomości chrześcijan urastał do rangi tego, którego autorytet jest największy.
Adres Ignacego
Najstarsze takie świadectwo znajduje się w liście, który do Rzymian pisał św. Ignacy Antiocheński w 107 lub między 111 a 117 rokiem. Adres tego listu dla tych, którzy nie mają do czynienia z tego typu tekstami, wygląda dość niepozornie. „Ignacy, zwany też Teoforem, do wspólnoty mesjańskiej obdarzonego miłosierdziem przez hojność Najwyższego Ojca i Jego Jedynego Syna, Jezusa Chrystusa, wspólnocie mesjańskiej wielce umiłowanego i oświeconego z woli Tego, z którego woli istnieje wszystko, co istnieje, w miłości Jezusa Chrystusa, Boga naszego, wspólnocie mesjańskiej, który przewodzi w krainie Rzymian, godny Boga, godny czci, godny błogosławieństw, godny pochwały, godny powodzenia, godny czystości [wiary] i przewodzący w miłości, naznaczony prawem Chrystusa i imieniem Ojca”.
Jeśli ktoś jednak zna język ówczesnych listów i język samego Ignacego, musi zwrócić uwagę, że adres jest niezwykle uroczysty i pisany językiem takiego szacunku, jakiego nie ma w żadnym innym liście. Kościół w Rzymie jest dla biskupa Ignacego wspólnotą wyraźnie wyjątkową. Jej przewodnictwo „w miłości” wyraźnie nawiązuje do pytania, jakie Jezus postawił św. Piotrowi: „Czy miłujesz mnie więcej niźli tamci”. Nie jest to jednak jeszcze w żadnym stopniu przywództwo prawne, nie ma żadnego związku z władzą rządzenia. Kościół rzymski – nawet nie sam jego biskup, który nie jest tu wspomniany z imienia – jest tym, który przewodzi Kościołowi duchowo.
Szczęśliwy ten Kościół
Równie ważnym świadectwem jest to, co pisał św. Ireneusz z Lyonu w swoich pismach przeciwko heretykom. Nazywał on rzymski Kościół pierwszym, największym, najstarszym i powszechnie znanym, przewyższającym wszystkie inne dostojnością swego apostolskiego pochodzenia. Wymienił również kolejnych dwunastu biskupów Rzymu, od Linusa po Eleutera. Podkreśla jednocześnie, że „w takim to porządku, drogą nieprzerwanego następstwa dotarła do nas tradycja apostolska, z czego wynika wyraźnie, że dzisiaj wyznajemy tę samą zbawienną wiarę, jaką Kościół przejął od apostołów i pieczołowicie ją przechowując, przekazał nam w nieskalanej postaci”.
Czytając starożytne źródła, trudno jest pominąć Tertuliana, który pisał do gnostyków, przekonując ich, że wszystko, co podawane jest przez chrześcijan do wierzenia, można sprawdzić u świadków, udając się do Kościołów, zakładanych przez samych apostołów, tam, gdzie czyta się ich autentyczne listy. Pisał również: „Jeśli jesteście na pograniczu Italii, macie Rzym, którego autorytet nam również służy za oparcie. Jak szczęśliwy jest ten Kościół! Jemu to apostołowie całą naukę razem z krwią swoją przelali. Tu Piotr upodobnił się w męce do Pana, tu Paweł został ukoronowany śmiercią Jana Chrzciciela”. Słowa o autorytecie Rzymu, służącym chrześcijanom za oparcie, są już wyraźnym świadectwem o tym, do kogo odwoływano się w momencie konfliktów czy doktrynalnych sporów.
Kto odmówi, jest winny
Z samego Rzymu zresztą płynął podobny sygnał. Tamtejsi biskupi mieli świadomość, że ich miejsce jest szczególne, że zasiadanie na tronie św. Piotra niesie ze sobą większe zobowiązanie.
Święty Klemens Rzymski prawdo-podobnie z tego właśnie powodu (choć i z powodu osobistej znajmości tamtejszej gminy), niepytany o radę podjął interwencję, kiedy do poważnych problemów z usuwaniem kapłanów i ostatecznie do schizmy doszło w Koryncie. Nie miał wówczas żadnej władzy dyscyplinarnej, a jednak czuł się posłany, żeby dbać o jedność Kościoła. W swoim liście, skierowanym do Koryntian, upomina ich, udziela rad, ale upomnienia te i rady mogą jednocześnie być czytane jako przesłanie i pouczenie dla całego Kościoła i dla wszystkich chrześcijan. Wypowiada się tam stanowczo i w przekonaniu, że mówi przez niego Duch Święty: „Jeśli ktoś odmówi posłuszeństwa słowom, jakie Bóg przez nas do niego zwraca, niech wie, że niemałą ponosi winę”.
List Klemensa Rzymskiego miał dla ówczesnych wspólnot tak duże znaczenie, że był szeroko czytany, a często próbowano go nawet włączać do kanonu ksiąg Nowego Testamentu.
Wielkanoc i chrzest
Pierwsza czysto prawna decyzja biskupa Rzymu, dotycząca już rzeczywiście całego Kościoła, zapadła po konflikcie, jaki wybuchł w 195 roku i który dotyczył daty świętowania Wielkanocy. Chodziło o to, czy powinno się to robić w dniu pierwszej wiosennej pełni Księżyca (a więc zgodnie z żydowskim kalendarzem), czy w niedzielę po tejże pełni (podkreślając znaczenie samej niedzieli). Spór był gwałtowny, zwolennicy obu dat zwoływali kolejne lokalne synody. Kiedy większość opowiedziała się za niedzielą, powołując się na tradycję świętych Piotra i Pawła, Kościoły z Azji Mniejszej odpowiedziały, że one powołać się mogą na tradycję pochowanych w Hierapolis i Efezie św. Filipa i św. Jana. Reagując na to, papież Wiktor I wyłączył Kościoły Azji Mniejszej ze wspólnoty. Inni biskupi upomnieli go wówczas, że jego misją jest troszczyć się o jedność, a nie wykluczać – i prawdopodobnie sprawa skończyła się polubownie, bo nic nie wiemy o żadnej schizmie z tamtego okresu.
Kolejnym poważnym aktem, jednym z pierwszych dla prymatu biskupa Rzymu, była decyzja papieża Stefana I (254–257) dotycząca uznawania chrztu, udzielonego w imię Jezusa Chrystusa, ale poza wspólnotą katolicką.
Uzurpacja?
Co ważne, trzeba tu zauważyć, że nie ma śladów po tym, żeby inne Kościoły lokalne toczyły jakiś spór z Rzymem, kwestionowały poważnie jego pierwszeństwo (aż do Wielkiej Schizmy Wschodniej) czy uważały, że jego próba przywództwa jest pewnego rodzaju uzurpacją. To, że Rzym ma głos decydujący, było oczywiste i naturalne. Z czasem, wraz ze zmianą świata, zmieniała się i poszerzała forma tego pierwszeństwa, obejmując również przestrzeń prawa, ale źródło i sens prymatu Piotra pozostało niezmienne. To Piotr każdego czasu, biskup Rzymu, jest tym, który daje gwarancję, że rozsiane po świecie Kościoły lokalne stanowią jedno w wierze – i że wiara, jaką wspólnie wyznają, jest rzeczywiście wiarą w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał.
Orędzie przez wieki
Jakie zatem ryzyko pociąga za sobą odmówienie trwania w jedności z Rzymem? Ryzyko od wieków jest takie samo. Nikt nie może mieć pewności, że się nie pomyli, że nie pójdzie za czyjąś pociągającą czasem, ale prywatną interpretacją. Bez trwania w jedności z Rzymem nikt nie może być pewien, że jego wiara – choćby najbardziej gorąca i gorliwa – nadal pokazuje Mu tego samego Jezusa, w którego wierzy Kościół. Nieco kolokwialnie porównać to można do dziecięcej zabawy w głuchy telefon. Jeśli najważniejsze na świecie orędzie przekazać trzeba nie w małym gronie, ale przez kilkaset i kilka tysięcy lat, w zmieniającym się nieustannie świecie i zmieniającym się nieustannie ludziom – ludziom różnych czasów, różnych kultur i języków – to potrzebny jest ktoś, kto nieustannie pilnuje, czy na tej drodze istota orędzia i jego najważniejsze przesłanie nie uległo wypaczeniu. I nie wie tego żadna pojedyncza osoba, znajdująca się w długim, dwutysiącletnim szeregu pokoleń. Od tego jest zawsze Piotr, zawsze biskup Rzymu.
Jednomyślność i jedność
Czy to w takim razie oznacza, że zawsze trzeba zgadzać się z papieżem? Niekoniecznie. Papież jest człowiekiem, a w sposób nieomylny wypowiada się niezwykle rzadko (przypomnijmy, że od momentu ogłoszenia tego dogmatu, miało to miejsce tylko jeden raz, w 1950 roku). Można więc z papieżem dyskutować i można się z nim nie zgadzać. Można prowadzić ostrą nawet polemikę i można go nawet upominać. Wszystko to zdarzało się w historii.
Ważne jest, żeby wszystko to działo się w duchu jedności – świadomości, że to jest nadal „mój papież w moim Kościele”. To, czego zrobić nie można, bez wykluczenia samego siebie ze wspólnoty Kościoła, to powiedzieć: nie jesteś moim papieżem. Nie można nazwać papieża uzurpatorem czy antychrystem, nie można odmówić mu duchowego pierwszeństwa i prawa do tego, by prowadził Kościół. Jedność z papieżem nie polega na jednomyślności – polega na pokornym przyjmowaniu jego pierwszeństwa i szukaniu prawdy razem z nim, nigdy przeciwko niemu. I to wszystko, zawsze, przy każdym papieżu z jednego tylko względu: ze względu na wolę Jezusa, który chciał dla nas Piotra. Mimo wszystkich jego słabości.