Logo Przewdonik Katolicki

Czytanie z pragnienia

Monika Białkowska, Tomasz Biłka OP
Aleksandra Pulińska „Spragniony”, spalona lipa, blacha rdzewiona, 2019, fot. PÓŁSEN Kamila Adamowicz-Śrótwa

Dlaczego Kościół nie odpowiada na ten podstawowy głód człowieka, głód Boga? Dlaczego ludzie przychodzą i mówią: pragnąłem, ale tu nie zaznałem nasycenia?

Monika Białkowska: Rozmawialiśmy o otwartości człowieka na Boga, o tym katechizmowym homo capax Dei. O tym, że współczesny człowiek różnie próbuje to pragnienie zaspokajać – choć dopóki odpowiedzią nie stanie się sam Bóg, to pragnienie wciąż będzie jakimś głodem. Nie myślisz, że czasem za szybko dyskredytujemy te „małe” poszukiwania? Wydaje mi się, że to jest błąd, który odbiera nam możliwość znalezienia płaszczyzny porozumienia z człowiekiem. Mówimy mu: „Źle szukasz” albo „Próbujesz się ogłuszyć byle czym”, zamiast powiedzieć mu: „Widzisz? To pragnienie nas łączy. Inaczej je realizujemy, inaczej na nie odpowiadamy, ale ono w nas jest. Dla mnie jest komunikatem o Bogu”.

Tomasz Biłka OP: Coś się w nas dzisiaj takiego stało, że rzeczywiście to pragnienie, wspólne dla wszystkich, wielu próbuje sobie zaspokoić samodzielnie. To się wiąże z utratą wiary w cel, ale też z brakiem skomunikowania ze swoim pragnieniem, z tym, że sami tego pragnienia nie rozumiemy. Największym dramatem Casanovy – bodaj w interpretacji Kierkegaarda – był fakt, że nie potrafił on rozpoznać źródła swojego pragnienia, więc szukał wypełnienia na płaszczyźnie erotycznej. Ale to pragnienie w swojej istocie było mistyczne, dlatego żadna z kobiet nie była w stanie tego pragnienia zaspokoić.

MB: Łatwo się to ocenia po czasie i mając do czynienia z literackim bohaterem. A przecież mamy każdego dnia dziesiątki różnych potrzeb i pragnień. Nie możemy mówić, jak na lekcjach religii w podstawówce, że to Bóg jest odpowiedzią na wszystko.

TB: Nie możemy – za to często mylimy pragnienie z potrzebą. Potrzeba jest czymś skończonym. I domaga się natychmiastowego zaspokojenia. Kiedy jestem głodny, to muszę zjeść. Kiedy jest mi zimno, muszę się okryć. Kiedy potrzebuję skorzystać z toalety, to nie mogę tego odkładać w nieskończoność. Z pragnieniem jest inaczej – ono może być bardzo długo niezaspokajane, może nie być realizowane. Ale jeśli ono nie jest realizowane w ogóle, jeśli nie zostanie rozpoznane, to jest to dla człowieka dramat.

MB: Dramat, który nie musi powodować świadomego cierpienia: jak u tego ptaka w klatce, o którym mówiliśmy ostatnio, a który nie wiedział, że stać go na więcej. Chodzi tu raczej o dramat ograniczenia człowieka, odcięcia mu pewnych możliwości czy doświadczeń, które rozwinęłyby go jeszcze bardziej i przyniosły spełnienie. Tylko o tym też już mówiliśmy.
A ja znów próbuję myśleć językiem ludzi, którzy odrzucają wiarę. Przecież nie są ograniczeni. Przecież też robią wielkie rzeczy. Przecież oni też przekraczają siebie. Czy możemy zaryzykować tezę, że w ten sposób również przeżywają swoją otwartość na Boga – nie wiedząc tego i nie dając temu takiego imienia? Albo po prostu: że w każdym przekraczaniu siebie przez człowieka objawia się to capax Dei? Przecież ludzie nie idą na ośmiotysięczniki tylko po sławę i pieniądze…

TB: Może by można znaleźć takich, którzy przekraczają granice, bo mają w sobie głód uznania. Ale to byłoby za duże uproszczenie. Kiedy patrzeć na samą istotę sportu, na sporty ekstremalne, na wspinaczkę wysokogórską, to tak, dla mnie to jest obraz tego dążenia, które w człowieku jest od zawsze. Podobnie zdobywanie kosmosu.

MB: A sztuka? To jest Twój świat. A ja mam o niej takie wyobrażenie, że ona właśnie jest próbą dotykania i wyrażania tego, co nas przerasta, na co nie umiemy znaleźć słów, a co domaga się wypowiedzenia… Proust pisał, że „sztuka przynosi nam dowód, że istnieje coś innego, niż nicość”.

TB: Jon Fosse, tegoroczny noblista, napisał książkę Drugie imię. Mówi ona o malarzu, który maluje obrazy, których nikt nie chce. Ale one są z jakiegoś powodu jemu samemu potrzebne do życia. Maluje więc przez całe życie jeden obraz, szukając tego właściwego.
Więc pewnie tak właśnie jest. Tym w swojej istocie sztuka zawsze była. Zawsze była poszukiwaniem. Dzisiaj w świecie, w którym została zdemokratyzowana, w którym została wpisana w potrzeby społeczne, musi się nieustannie legitymizować i tłumaczyć, po co jest. A sztuka nie jest „po coś”. Nie jest po to, żeby odpowiadać na problemy, nie jest po to, żeby mówić o problemach, żeby być sztuką feministyczną, religijną, jakąkolwiek. Sztuka taka, jak ja ją rozumiem, nie ma w sobie przymiotnika. W swojej istocie ma być związana z tym bezinteresownym pragnieniem. Bo przecież jest coś dziwnego w tym, że człowiek bierze węgiel czy patyk i zaczyna kreślić znaki. Zaczyna coś odwzorowywać. Zaczyna coś obrazować. To się łączy z niezgodą na to, że ten świat nie ma treści. Nasz umysł nieustannie szuka komunikatu: chce odczytać wiadomość, poznać sens, a jednocześnie przekazać innym wiadomość o treści naszego pragnienia.

MB: Czyli sztuka, nawet niewierzących, nadal może być znakiem, że jest w człowieku to nienasycenie. Ale ja jeszcze skomplikuję. Bo nauczono nas odsądzać od czci i wiary tych, którzy mówią: „Nie chodzę do kościoła, wolę iść się pomodlić do lasu”. Rozumiem oczywiście, że jest to często deklaracja niechęci do Kościoła i wcale za tym nie idzie żadna „modlitwa w lesie”. Że często ci ludzie niespecjalnie w ogóle Boga szukają i pozostają zamknięci w tym, co doczesne. Ale to nie znaczy, że możemy całą taką deklarację traktować jako błąd. Dla mnie to znów jest komunikat o łączącym nas pragnieniu i o różnych poziomach odpowiedzi na to pragnienie. Ale sama tęsknota i szukanie Boga, czy wręcz doświadczanie Go w przyrodzie, nie jest przecież błędem.

TB: Dla mnie taka deklaracja jest przede wszystkim ważnym świadectwem, że ktoś nie odnajduje Boga w Kościele. I muszę zapytać, dlaczego tworzymy takie wspólnoty, które nie dają ludziom rozpoznania Boga? Dlaczego budujemy wspólnoty, które nie prowadzą do Boga, w których nie ma epifanii? Dlaczego Kościół nie odpowiada na ten podstawowy głód człowieka, głód Boga? Dlaczego ludzie przychodzą i mówią: Pragnąłem, ale tu nie zaznałem nasycenia? Jeśli tak by było, to byłby naprawdę wielki dramat Kościoła.
Jeśli jednak w ogóle pojawia się taka odpowiedź o naturze i jeśli ktoś mówi o tym szczerze, to pokazuje mi to jedną ważną rzecz: że księga natury wciąż jest otwarta. To, że my w Kościele mówimy o Chrystusie jako doskonałym wypełnieniu pragnienia człowieka, to nie znaczy, że natura przestała o Bogu mówić. Ona nadal mówi: w tym, co jest przepastnością, co budzi w nas grozę, w potędze gór, przestworze widoków, w pięknie. To wszystko nadal przecież budzi w nas tę dziwną tęsknotę – żeby dać nam znać, że istnieje Stwórca. Bóg przez naturę nadal do nas mówi i w tym sensie nadal jesteśmy w Edenie. Zmieniło się po grzechu tylko to, że zepsuły się nasze zdolności rozpoznawania, odczytywania Boga.

MB: I znów wracamy do początku: stąd na wielkie pytania i pragnienia próbujemy dawać małe odpowiedzi. I łudzimy się, że to, co małe, nam wystarczy.

TB: Szkoda tylko, że jesteśmy dziś tak pozamykani w wielkich miastach. Kiedy wychodzimy przed dom, nie widzimy nieba. Oślepiają nas światła latarni – nasze własne. Możemy tak żyć całe miesiące, nie widząc nad sobą nieba, oślepieni tym, co sami stworzyliśmy.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki